Jest. Wreszcie. Nowy rozdział. Dziadostwo mnie bardzo
wymęczyło, nie ukrywam, więc nie będę się wyjątkowo rozpisywać. Mam nadzieję,
że mimo wszystko rozdział będzie zajmujący. Akapity poprawię jutro, bo dziś nie mam już na to sił.
Ach, no i witam nowego obserwatora :D
Previously on LOST... To znaczy, w poprzednich odcinkach: 
Baala i Erika zostają zwerbowane do Akatsuki. Razem z Kakuzu i Hidanem wyruszają na misję zabicia Kuro, szefa największej yakuzy w Kraju Wiatru. W trakcie podróży udaje im się zbiec, ale odnajduje ich dwójka ninja pracujących dla Kuro, Shounosuke i Furume. Walka toczy się na niekorzyść dziewczyn, ale z opresji ratują je przymusowi towarzysze. Chcąc nie chcąc, muszą dalej brać udział w szaleńczej eskapadzie...
*** 
ROZDZIAŁ V: TSURUGA, MIASTO HAZARDU
ROZDZIAŁ V: TSURUGA, MIASTO HAZARDU
Dopiero około południa Kakuzu zarządził postój.
Podróż
 upływała w milczeniu. Także teraz, gdy rozbijali obozowisko, niemal nie
 odzywali się do siebie, ba, nawet nie zaszczycali wzrokiem. Erika wciąż
 miała półprzymknięte, sklejone snem oczy, i zdawała się myśleć tylko o 
krótkiej drzemce. Hidan przeszedł już ze stanu letargu do złości na cały
 świat, co wyrażał obrażoną miną. Dla Baali ostatnie parę godzin było 
katorgą, bo z brzucha ciągle płynęło uciążliwe burczenie. Po Kakuzu 
natomiast nie było nic widać, bo zachowywał doskonale obojętny wyraz 
twarzy - przynajmniej na tyle, ile odsłaniała maska - nie wypowiedział 
też słowa od chwili, gdy ruszyli w drogę.
Na
 obozowisko wybrali niewielką łączkę przy zakolu rzeki, na wzgórku nad 
polami. Byli już blisko granicy Kraju Wiatru, choć nic tego nie 
zapowiadało: dookoła zieleniła się gęsta trawa, szumiały drzewa, w 
krzakach śpiewały ptaki. Dzień był gorący, lekki wiatr pachniał 
intensywnie, aż do przesytu nasączony wonią ściętego zboża, jak to bywa w
 ostatnich tygodniach lata. Nad horyzontem na zachodzie wisiały jednak 
ciężkie, deszczowe chmury, choć na razie były bardzo daleko. W oddali, 
na krańcu pól widniała ciemniejsza plama, z której unosiły się smużki 
dymu - znak, że musiała znajdować się tam wioska.
- Jestem głooodna - wyjęczała Erika. - Hidan, idź do miasta po jedzenie.
Siwus wykrzywił twarz w grymasie niezadowolenia.
- Co? Niby czemu ja?
-
 Bo my musimy zrobić pranie - powiedziała zielonka tak, jakby to było 
coś najzupełniej oczywistego. Hidan uniósł brwi, Baala też spojrzała na 
koleżankę z zaskoczeniem. - Co się tak gapicie? Nie będę łazić w 
brudnych łachach, to chyba jasne, nie? 
Najemniczka musiała przyznać, że zielonka miewała czasem przebłyski rozsądku.
- Erika ma rację. W takim upale ubrania szybko wyschną, więc będziemy gotowe do drogi, nim skończymy jeść.
-
 Ale... przecież... - Hidan desperacko rozmyślał nad jakimś 
kontrargumentem, ale najwidoczniej nic mu nie przyszło do głowy, bo 
obejrzał się na Kakuzu. Jeśli jednak liczył na to, że towarzysz okaże 
się ostatnią deską ratunku, to się przeliczył, bo ten tylko wzruszył 
ramionami.
- Zresztą musimy się umyć - dodała Okamura. - I nie życzę sobie, by ktoś w tym czasie mnie podglądał.
Hidan parsknął.
- Że niby ja chciałbym podglądać ciebie? Nie schlebiaj sobie, koniczynko.
- To niby miała być obelga? Postaraj się bardziej, mięśniaku.
- Wolałbym już widok gołej starej baby niż takiej kupy kości jak ty - dorzucił złośliwym tonem. Erika nabrała głośno powietrza.
- Kretyn! Tak czy inaczej nie chcę cię tu w pobliżu, kiedy będę się kąpać!
Hidan wzruszył ramionami; na jego gładkiej buźce malował się uśmieszek wyższości. Schodził już ze wzgórka, gdy Erika zawołała:
- Stój!
- Co znowu? 
- Skoro będziemy robić pranie, to musimy mieć czym się zakryć kiedy ubrania będą schnąć, no nie? Dawaj płaszcz.
Roszczeniowa
 postawa Eriki wyraźnie go zirytowała, ale tylko zrobił jeszcze bardziej
 obrażoną niż zwykle minę. Z westchnieniem odłożył kosę na ziemię i 
zaczął wyłuskiwać się z czarno-czerwonej płachty.
- A czemu chcesz akurat mój, co? - zagaił cwaniacko, przyglądając jej się chytrze.
- Bo wolę twój niż jego.
 - Erika spojrzała spode łba na Kakuzu, dając do zrozumienia, że 
doskonale pamięta o groźbie z minionej nocy. - Ale ty też dawaj, Baali 
się przyda.
Baala nie 
zdążyła zaprotestować, bo zielonka podeszła do zamaskowanego i 
wyciągnęła znacząco rękę. Kakuzu westchnął, ale bez słowa protestu 
rozpiął płaszcz i podał Erice. Dziewczyna nonszalancko rzuciła go Baali,
 która z wrażenia o mało co nie upuściła nowego nabytku. Jej koleżanka 
skupiła uwagę z powrotem na Hidanie.
-
 No szybciej, przystojniaczku. - Najwidoczniej czuła się w swoim 
żywiole, gdy tak rozstawiała wszystkich po kątach. Złapała rzucony przez
 Hidana płaszcz, zmarszczyła nos i nieufnie powąchała materiał z 
odległości dobrych dziesięciu centymetrów. - Fuj! Mógłbyś się umyć 
czasem, wiesz?
Kosiarz, który wyglądał akurat na niezłego czyścioszka, zrobił oburzoną minę.
-
 Do twojej wiadomości, w przeciwieństwie do was nie mam czasu na kąpiele
 - odgryzł się, świecąc w słońcu gołą klatką piersiową. - Ktoś musi 
pracować, kiedy wy się obijacie.
- A co ty niby robisz? - obruszyła się Okamura. - Poza dostawaniem w mordę?
-
 Dobra, wystarczy - wtrąciła Baala, by zapobiec nadciągającej niczym 
burza awanturze. - Idź już do tego miasta, Hidan, pogawędzicie sobie po 
jedzeniu.
Siwus prychnął, 
mierząc Erikę spojrzeniem mówiącym, że to jeszcze nie koniec, i 
zamaszyście obrócił się na pięcie. Zielonka pokazała jego plecom język. 
Kakuzu w tym czasie udał się pod pobliskie drzewo, by uciąć sobie 
drzemkę.
- Wreszcie trochę
 spokoju! - stwierdziła Erika z przesadą, idąc w stronę krzaków. - 
Doprawdy, prawie zero prywatności... idziesz, Baala?
Baala
 drgnęła słysząc to pytanie, bo do tej pory stała głupio w miejscu, 
trzymając płaszcz i patrząc na Kakuzu. Pierwszy raz widziała go bez 
charakterystycznego dla Akatsuki odzienia i nie była w ogóle 
przygotowana na to, co teraz widziała. Prawda, wszyscy Czarni Płaszcze, 
jak to kiedyś zwykły ich nazywać, wydawali się... osobliwi, ale to
 wykraczało poza standardową definicję osobliwości. Kakuzu na całym 
ciele miał grube szwy, w takiej ilości i tak symetrycznym położeniu, że 
wyglądały na założone celowo, a nie na faktyczne rany. Poza tym ciężko 
wyobrazić sobie obrażenia, które wymagałyby po parę szwów wokół każdej z
 rąk, chyba że ktoś go kiedyś pokawałkował, ale Baala nie sądziła, by 
pocięte kończyny można było tak po prostu poskładać. Na tym 
niespodzianki się nie kończyły. Gdy zamaskowany się odwrócił, by podejść
 do drzewa, okazało się, że jego czarny podkoszulek odsłania całe plecy,
 na których jak na jakiejś wystawie wisiały cztery maski. Dopiero po 
chwili Baala dostrzegła, że są przyszyte do skóry, i poczuła na 
ramionach gęsią skórkę. Maski bieliły się w słońcu; wyobrażały bardzo 
uproszczone zwierzęce pyski, ze skromnymi zdobieniami w pojedynczym 
kolorze. Przypominały te, które nosili członkowie jednostek polujących 
na zbiegłych shinobi - ANBU, chyba tak się nazywali - a przynajmniej tak
 się dziewczynie kojarzyły. Fakt, że były ninja Wioski Wodospadu tak się
 obnosił z tymi upiornymi trofeami, jeszcze bardziej nią wstrząsnął.
Usłyszała
 z boku zniecierpliwione prychnięcie, a potem coś chwyciło ją za 
kołnierz. Nie stawiała oporu, gdy Erika praktycznie zaciągnęła ją za 
krzaki.
- Oprzytomniej, dziewczyno - powiedziała zielonka, puszczając ją. - Wiesz, że to nieładnie się tak na kogoś gapić?
Baala
 otrzeźwiała w jednej chwili. Na policzkach poczuła gorąco; żywiła 
szaleńczą nadzieję, że się nie rumieni. Głupie uwagi Eriki automatycznie
 wywoływały w niej zażenowanie, którego nie potrafiła powstrzymać.
-
 Nie gapię się! - zaprzeczyła szybko, ale nawet ona sama słyszała 
nerwowy ton we własnym głosie. - To znaczy... byłam tylko zdziwiona.
-
 Dobra, dobra, już ja wiem, co się kroi - stwierdziła Erika złośliwie, 
przysiadając na mokrej trawie na brzegu rzeki, by ściągnąć kozaki. Baala
 prychnęła.
- Co niby? Coś
 ci się wydaje - burknęła, odwracając się do niej plecami. Popatrzyła w 
dół, na zmięty płaszcz Kakuzu, który trzymała kurczowo od chwili, kiedy 
zielonka jej go wcisnęła, i zrobiło jej się głupio. Szybko go rozłożyła i
 strzepnęła, by nie zrobiły się zagniecenia, po czym złożony w kostkę 
odłożyła na trawę. Odzienie Hidana nie miało tyle szczęścia - leżało 
byle jak przy brzegu rzeki.
-
 Nic mi się nie wydaje. Przecież mam oczy i widzę, co jest grane, nie? -
 Erika, choć była w trakcie rozbierania się do kąpieli, nie porzucała 
drażliwego tematu. W jej głosie wyraźnie brzmiała złośliwa uciecha. - 
Uuu, ostatnio nasza niedostępna Baala chodzi z głową w chmurach i coś 
często mdleje...
- Co ma 
moje mdlenie do tego?! - zirytowała się najemniczka. - Mdleję, bo jestem
 osłabiona od ciągłej walki, podczas gdy ktoś inny tylko kłapie 
językiem!
- Oho, nie musisz się tak unosić.
- Nie unoszę się!
Erika
 zaśmiała się w sposób, który wyprowadziłby z równowagi nawet 
medytującego mnicha. Baala powstrzymała ochotę, by ją ugryźć, i skupiła 
się na ściąganiu odzieży. Głośny plusk z boku dał jej znać, że zielonka 
już zanurzyła się w wodzie. Zajęło jej to niewiele czasu, nic dziwnego 
zresztą, biorąc pod uwagę, jak niewiele ubrań - czy raczej ich imitacji 
- nosiła.
Wkrótce 
Baala do niej dołączyła. Woda była chłodna, ale w tak upalny dzień jej 
to nie przeszkadzało. Podobnie zresztą jak Erice, która pluskała się w 
leniwym nurcie, co chwila nurkując, a po wynurzeniu trzepocząc 
czarno-zieloną czupryną na wszystkie strony.
Odetchnęła
 głębiej, zanurzając się po szyję. Na początku było jej zimno, ale 
przepłynęła kawałek, by się rozgrzać. Gdy zatrzymała się, zorientowała 
się, że opłynęła od drugiej strony łąkę, na której rozbili obozowisko. 
Po tej stronie nie było krzaków, jedynie gęste sitowie. Zaledwie dwa 
metry dalej rosło właśnie to drzewo, przy którym drzemał Kakuzu. 
Nie
 miała pojęcia, co ją podkusiło, ale cicho podpłynęła bliżej, aż do 
pachnących tatarakiem szuwarów. Rozsunęła najbliższe łodygi, by mieć 
lepszy widok. Na wspomnienie idiotycznych sugestii Eriki zrobiło jej się
 gorąco, ale szybko wyrzuciła te myśli z głowy. Teraz najbardziej 
liczyło się to, by zebrać jak najwięcej informacji o tajemniczych 
towarzyszach podróży. Nie porzuciła myśli o ucieczce, ale musiała 
dowiedzieć się o nich więcej, by ułożyć jakąś strategię. Na razie było 
pewne jak czarno na białym, że obaj mężczyźni nie są zwykłymi ludźmi. O 
Hidanie póki co nie mogła zbyt wiele powiedzieć, ale wyszedł bez 
najmniejszego szwanku z tamtego wypadku ze schodami, po którym uznały go
 za martwego. Z kolei kogoś takiego jak Kakuzu widziała pierwszy raz w 
życiu, i irytowało ją, że nie może domyślić się przeznaczenia tych 
cudacznych szwów i masek. Czy to jakaś specjalna technika? Może nawet 
więzy krwi?
Próbowała coś dojrzeć poprzez gęstwinę tataraku, ale 
nie chciała robić zbyt dużego hałasu, by Kakuzu jej nie spostrzegł, więc
 tylko wyciągała głowę. Zamaskowany leżał, czy raczej półsiedział pod 
drzewem, opierając się o pień; splecione dłonie spoczywały luźno na 
brzuchu. Mimowolnie zastanowiła się, czy nie jest mu niewygodnie z tymi 
maskami na plecach - w końcu były wypukłe i raczej nieregularnego 
kształtu.
Obserwacje przerwał jej jakiś szmer z boku. Trudno 
stwierdzić, dlaczego właśnie ten odgłos wydał jej się podejrzany; gdy 
obróciła głowę, zobaczyła żabkę siedzącą na dużym, okrągłym liściu. Płaz
 wydął policzki, wydał z siebie kumknięcie i niemal bezgłośnie wskoczył 
do wody, pozostawiając za sobą rozchodzące się kręgi zmarszczek na 
powierzchni. Za to liść zachował się mniej naturalnie, bo uniósł się 
powoli do góry, ukazując ociekającą wodą głowę.
- Łaaaaa! Zgłupiałaś?! - Baala gwałtownie zamachała rękoma, opryskując łepetynę Eriki wodą. - Nie strasz mnie tak!
-
 Ha, ha, ha, ale miałaś minę! "Łaaaa!" - sparodiowała Baalę, piszcząc w 
zdecydowanie wyższych tonach, niż ta kiedykolwiek mogłaby z siebie 
wydobyć. - Bwehehe, nie mogę!
Tego było już za dużo; najemniczka 
rzuciła się na nią, łapiąc za czarno-zieloną łepetynę i zanurzając ją 
pod powierzchnię. Erika zaczęła się szamotać, ciszę i spokój uroczej 
okolicy zakłóciły głośny chlust wzburzonej wody, suchy szelest 
potrącanego sitowia i bulgoty, jakie wydawała z siebie podtapiana 
zielonka.
- Bądźcie ciszej, jeśli łaska - odezwał się niski głos Kakuzu. - Własnych myśli nie słyszę.
Kotłowanina
 w szuwarach uspokoiła się w jednej chwili. Baala natychmiast puściła 
Erikę, Erika wynurzyła się i zaczerpnęła głośno powietrza, po czym 
rzuciły sobie obrażone spojrzenia. Obie dziewczyny popłynęły z powrotem 
do miejsca, gdzie zostawiły ubrania, i bez słowa wygrzebały się na 
brzeg, ostentacyjnie patrząc w przeciwne strony.
- Ty i te twoje 
bzdurne pomysły - mruknęła Baala, ze złością narzucając na siebie 
płaszcz Kakuzu. Starała się nie zwracać uwagi na zapach, jakim był 
przesiąknięty.
- Ja mam bzdurne pomysły? A komu zachciało się podglądać? Mogłabyś się opanować, wiesz.
-
 Niby co teraz sugerujesz? - odparowała wrogo, spoglądając spode łba na 
towarzyszkę. Czarno-czerwony płaszcz Hidana wyglądał dość osobliwie na 
rozczochranej zielonce.
- No wiesz... - Na twarz Eriki wypełzł jeden z jej paskudniejszych uśmiechów. - Silny, milczący, niektóre na takich lecą...
- Znowu wpakować ci głowę pod wodę?
Kunoichi
 Trawy pokazała jej tylko język, po czym zabrała się za szorowanie 
swoich rzeczy. Baala nie miała ochoty na dalsze dyskusje, więc pranie 
upłynęło im w milczeniu. Nie spoglądała na zielonkę, ale nie mogła 
oprzeć się wrażeniu, że tamta rzuca jej znaczące spojrzenia. Co za dzieciak,
 pomyślała z frustracją. Co to w ogóle za pomysł, że miałby podobać jej 
się jakiś ciemny typ, które je porwał i zamierzał wrobić w morderstwo, 
na dodatek samobójcze?
Po rozwieszeniu prania na gałęziach drzew 
wróciły na polanę, w narzuconych na siebie płaszczach pożyczonych od obu
 Akatsuki. Wkrótce powrócił Hidan, dyszący i sapiący, z naręczem 
najrozmaitszych przekąsek. Erika rzuciła się na jedzenie bezmyślnie jak 
zwierzę, Kakuzu wstał spod drzewa i zaczął się częstować bez słowa, a 
Baala nawet nie zamierzała pytać, skąd siwus to wszystko wziął. Wolała 
nie uzyskać potwierdzenia swych przypuszczeń co do kryminalnego 
pochodzenia zakąsek, i nacieszyć się posiłkiem w spokoju.
- 
Zatrzymamy się jeszcze w jakimś mieście, dziadygo, czy będziesz nas 
teraz ciągał po samych ścierniskach? - spytał Hidan, jak od niechcenia 
zajadając się dango. Najwyraźniej, będąc w wiosce, zdążył już napełnić 
brzuch.
- W Tsurudze - odparł Kakuzu, swym zwyczajem używając minimalnej ilości słów.
-
 Tsurudze! - Erika ożywiła się tak gwałtownie, że nieomal udławiła się 
przełykaną właśnie pieczoną kałamarnicą. Zaczęła się krztusić i Baala 
musiała mocno poklepać ją w plecy parę razy, nim odzyskała oddech. - TEJ
 Tsurudze?
- Znasz inną? - Zamaskowany nawet na nią nie zerknął.
-
 Ojczyzna wszystkich hazardzistów, Raj Szulerów, Miasto Szczęśliwego 
Trafu, Tsuruga? - Zielonka ledwie mogła usiedzieć na tyłku, jakby na 
siedzisko wybrała sobie mrowisko. Zarówno Baala, jak i Hidan patrzyli na
 nią z najwyższym zdumieniu. Kakuzu entuzjazm zielonki zdawał się wcale 
nie obchodzić. - Naprawdę tam pójdziemy?
- Tak.
- Super! Zawsze chciałam je kiedyś odwiedzić! Łał, to prawie jak darmowa wycieczka!
Baala posłała jej ciężkie spojrzenie.
- Taa. Darmowa.
- Ale będziemy mogli w coś zagrać, Karasu, prawda? Prawda? Prawda?
Kakuzu
 wreszcie podniósł wzrok na Erikę. Dziewczyna jakby przypomniała sobie, 
że jest przecież na niego śmiertelnie obrażona, i rumieńce radości zaraz
 zniknęły, a wyszczerzony uśmiech zastąpiła obruszona minka.
- 
Właściwie to wcale mi nie zależy - stwierdziła nieoczekiwanie. - Nie 
myśl sobie, że mnie to cieszy, czy coś. Wcale-a-wcale. - Odwróciła 
głowę, nie porzucając teatralnej miny. Baala pomału dochodziła do 
wniosku, że towarzystwo Okamury ją przerasta.
- Miałbym wam pozwolić grać? Żebyście przegrali wszystkie pieniądze, jakie mamy? Jeszcze czego - burknął zamaskowany.
-
 Daj spokój, staruchu, może być zabawnie! Przy tobie to tylko można się 
zanudzić na śmierć. - Hidan trzymał stronę zielonki. - Zresztą, mówiąc o
 przegranej chyba masz na myśli siebie. Jashin pomaga swym wybrańcom czy
 to na polu bitwy, czy w grze w kości.
- Szkoda, że nie pomógł ci w wyborze mózgu.
- Co to niby miało znaczyć, Kakuzu?!
Erika
 zarechotała, ale potem zorientowała się, kto wymyślił ten żart, więc 
zaraz umilkła i odwróciła ostentacyjnie głowę. Baala ze zrezygnowaniem 
skupiła się na jedzeniu, starając się nie słuchać rozmowy, by się 
zanadto nie zestresować. Dość już miała nerwów w ostatnim czasie i teraz
 było jej w gruncie rzeczy obojętne, gdzie dalej pójdą i z jakim 
kolejnym kretyńskim pomysłem wyskoczy zielonka.
Nie marnowali 
czasu; zaraz po posiłku dziewczyny zebrały pranie, które zdążyło w 
międzyczasie wyschnąć i ubrały się. A potem udali się w dalszą drogę, ku
 miastu płynącym hazardem i pieniędzmi, Tsurudze.
*
- Tsuruga - mruknął Shounosuke na widok rozciągającego się w dole miasta, błyszczącym białymi ścianami pośród otaczającej je pustyni jak połać śniegu. - Najohydniejsza przystań łajdactwa i występku.
- 
Doprawdy? Zdaje mi się, że gdzieś już słyszałam ten tekst - rzuciła 
Furume, idąc krawędzią płaskowyżu ku klaustrofobiczne wąskim, wyciosanym
 w skalnej ścianie schodkom. - Mi tutaj przeszkadza tylko to, że jest 
gorąco. Wolę odświeżającą bryzę Miasta Świateł.
- O tak, mój brat 
wybrał bardzo przyjazne miejsce do zamieszkania - przytaknął Hanzou. 
Zawsze wyrażał się o Kuro w tak pośredni sposób, jakby nie chciał 
wspominać jego imienia. Shounosuke zresztą nie obchodziło, jakie relacje
 utrzymywali ze sobą braciszkowie, wolałby wręcz, by nie spotykali się 
wcale.
Byli już spory kawałek od granicy, więc ostatnie parę 
godzin podróżowali przez coraz bardziej jałowe tereny, aż w końcu 
wkroczyli na skwarną pustynię. Furume poszła na ustępstwo względem 
piekącego słońca i zaopatrzyła się w luźny płaszcz, poza tym ona i 
Shounosuke założyli płaskie, czarne kapelusze ze spiczastym czubem, 
stanowiące ich swego rodzaju znak rozpoznawczy. Chociaż zabezpieczyli 
się przed oparzeniami, nie mogli nic poradzić na lejący się z nieba żar,
 zupełnie jakby weszli do rozgrzanego piekarnika. Powietrze było suche i
 gorące, po twarzach płynął pot, a zmęczenie urwało rozmowy. Ostatni 
odcinek trasy wiódł właśnie przez płaskowyż, na którym teraz się 
znajdowali, a z którego owe wąziutkie, zakleszczone kamiennymi ścianami 
schodki prowadziły na dół, do Tsurugi.
Było tak wąsko, że musieli 
schodzić gęsiego. Na przodku szła Furume, której widocznie spieszno było
 do postoju, drugi Shounosuke i na końcu Hanzou. Gdy wkroczyli w cień, w
 jednej chwili zrobiło się chłodniej o parę stopni, bo od kamiennych 
ścian biło przyjemne zimno. Schody zawracały ostro po parę razy. W końcu
 stanęli na samym dole, skąd brukowana droga prowadziła do miejskich 
bram, obwarowanych przez palmy i fontanny.
- Mam nadzieję, że 
Koshirou już tam jest - powiedział Shounosuke, gdy wkraczali do miasta. -
 Nie mogę się doczekać aż mu powiem, co ta jego panna wykręciła za 
numer.
- Ach, z techniką przemiany? Cóż, przekonałam się już, że jak na 
dziedziczkę wielkiego rodu nie grzeszy bystrością - prychnęła Furume. - 
Wielka Okamura, też mi coś.
Hanzou na razie milczał. Szli szeroką,
 główną ulicą, bez zainteresowania mijając najróżniejsze knajpy, 
gospody, kasyna i zupełnie jawne domy hazardowe. Tych ostatnich było 
najwięcej, Tsuruga zdawała się aż od nich kipieć; zewsząd do turystów 
krzyczały jaskrawe znaki z mniej i bardziej wymyślnymi nazwami salonów, 
czasem skróconymi do samej nazwy gry, w jakiej specjalizował się dany 
przybytek. Nie brakowało też rzucających się w oczy grafik kart lub 
kamieni mahjonga. Liczne uliczki i zaułki prowadziły na obskurne 
podwórza, gdzie złaknieni większego ryzyka mogli znaleźć jaskinie gry, w
 których równie łatwo było stracić pieniądze, co palce lub nawet życie.
Liczności
 lokali odpowiadało zagęszczenie tłumu. Tsuruga znajdowała się 
stosunkowo blisko granicy z Krajem Ognia i w dogodnym węźle 
komunikacyjnym, więc większość ludzi podróżujących do serca kraju 
musiała przekroczyć Miasto Szczęśliwego Trafu. Część z nich Tsuruga 
wciągała niczym wir, z którego mało kto potrafił się wyrwać. Shounosuke 
nie było żal żadnego durnia, który padł ofiarą bezlitosnego nałogu 
hazardu; w końcu tacy głupcy sami się o to prosili, rojąc sobie, że mogą
 ugrać fortuny. Oczywiście, ludziom tego pokroju zazwyczaj brakowało i 
umiejętności, i szczęścia, dwóch kluczowych dla hazardzisty cech.
-
 Dalej pójdę sam - odezwał się nieoczekiwanie Hanzou. - Dziękuję za 
przemiłe towarzystwo, cieszę się, że mieliśmy szczęście się spotkać. - I
 uśmiechnął się do Furume, która odpowiedziała mu tym samym. Shounosuke 
miał coraz większe trudności w utrzymaniu nerwów na wodzy. - Życzę 
powodzenia w waszej misji. Radzę poczekać, aż tamci rozdzielą się z Kakuzu.
- Rozumie się samo przez się - burknął Shounosuke niechętnie.
Hanzou
 dotknął palcami ronda słomianego kapelusza i pochylił nieznacznie głowę
 w pożegnalnym geście, po czym odszedł w tłum. Przez chwilę jeszcze był 
widoczny, bo ze względu na swój wyjątkowo wysoki wzrost bardzo się 
wyróżniał, aż w końcu skręcił za róg jednego z budynków.
Już we 
dwójkę poszli do zajazdu, w którym mieli spotkać się z Koshirou. 
Shounosuke zdołał odzyskać dobry humor, zerkał z ukosa na Furume, ale 
ona nie zwracała na niego uwagi, a przynajmniej udawała, że go ignoruje.
 Gdy jednak dotarli na miejsce, od razu zrzedła mu mina.
Miejsce 
spotkanie było wyznaczone w pokoju zajazdu, którego nazwa im obojgu nic 
nie mówiła. Gdy dotarli do budynku od razu okazało się, dlaczego. Był to
 chyba najdroższy i najbardziej wystawny hotel, jaki można było znaleźć w
 całej Tsurudze, wybudowany na niewielkim wzgórku, czteropiętrowy, z 
balkonami i ogromnym basenem, licznymi tarasami i balkonami. Wymalowane 
nieskazitelną bielą ściany raziły niczym lustro odbijające promienie 
słońca. Niski, kamienny murek otaczał tylną część, gdzie zapewne 
rozciągał się ogród. Wywinięte rogi dachów zdobiły statuetki smoków, 
ciemnoczerwone dachówki zbiegały się do lekko ząbkowanych kalenic. Do 
wrót wejściowych prowadził mostek zarzucony ponad niewielkim oczkiem 
wodnym, w którym pływały lilie. 
A skoro Koshirou wynajął pokój w tak ociekającym bogactwem hotelu, znaczyło to tylko tyle, że razem z nim był ktoś jeszcze. 
- Kurwa mać - skomentował Shounosuke, przyglądając się całemu temu przepychowi krytycznie. - Nie, kurwa, nie wierzę. Po co on tu przylazł? No po co?
-
 Wiesz, że Kuro nie pozwoliłby mu na włączenie się do walki - 
stwierdziła jego towarzyszka spokojnie. - Pewnie chodzi tylko o zabawę w
 tutejszych jaskiniach gry. Wiesz, jacy są dorastający chłopcy, muszą 
się wyszaleć.
Shounosuke był pod wrażeniem bezmiaru wyrozumiałości, jaką kobiety przejawiały wobec dzieci.
- Za bardzo mu pobłażasz. Ma szesnaście lat, do cholery.
- Och, sam pewnie jako nastolatek nie byłeś lepszy - rzuciła złośliwie, posyłając mu rozbawione spojrzenie.
Skrzywił się, choć był rad, że wreszcie na niego spojrzała.
- Chcę powiedzieć, że powinien zachowywać się przyzwoicie, w końcu chodzi tu o dobre imię szefa.
- Daj spokój, widzisz wszystko w czarnych kolorach.
Prychnął
 tylko, ale zarzucił tę bezcelową dyskusję. Czy Furume specjalnie ciągle
 przyjmowała przeciwny front, by móc go drażnić? Nie do końca był 
pewien.
Weszli do środka. Jak przystało na hotel takiej klasy, już
 od progu zostali powitani przez oficjalnie ubranych pracowników, ale od
 razu ich zbyli; tamci w lot zrozumieli, z kim mają do czynienia, i 
całkiem chętnie się odsunęli. Shounosuke skierował się do recepcji, a za
 nim jak cień podążyła Furume.
- Który apartament został wynajęty na nazwisko Fujara? - spytał prosto z mostu, nie dając recepcjoniście dojść do słowa.
- Shounosuke! - syknęła za nim Furume niczym rozdrażniona kobra. Teraz jest jeden-jeden, pomyślał ze złośliwą uciechą. - Skończ z tym kiepskim dowcipem!
-
 No dobra, dobra. Teraz mi się przypomniało - zwrócił się na powrót do 
młodego mężczyzny za ladą - miało być na nazwisko Fujiwara.
Młodzieniec
 być może pracował od niedawna, bo wyglądał na zdenerwowanego, ale od 
razu zaczął przeglądać rejestr. Shounosuke bębnił palcami o blat, nie 
bynajmniej dlatego, że się niecierpliwił, ale dość go bawiła świadomość,
 że młody coraz bardziej się poci.
- Czterysta sześć, proszę pana - powiedział w końcu recepcjonista, z widoczną ulgą znajdując nazwisko rodowe Koshirou na liście.
Shounosuke skinął głową w odpowiedzi i razem z Furume poszli do windy.
-
 Na najwyższym piętrze - warknął, gdy drzwi się zasunęły i winda powoli 
ruszyła w górę. - Ma gnojek rozmach. Prawie współczuję Fujarze, że musi z
 nim siedzieć.
Czuł na sobie pełne dezaprobaty spojrzenie Furume.
- Przestań tak go nazywać.
- No co? Pasuje mu to przezwisko.
Pokręciła głową w wyrazie rezygnacji.
-
 Jesteś okropny - oznajmiła z takim niedowierzaniem w głosie, jakby aż 
dotąd nie zdawała sobie sprawy z jego paskudnego charakteru.
- No to mamy ze sobą coś wspólnego.
Zmierzyli
 się wzrokiem. Furume miała minę urażonej kotki, a on uśmiechał się 
lekko pod nosem, nie kryjąc kpiny. Tę milczącą wymianę spojrzeń przerwał
 dźwięk dzwonka, gdy dotarli na właściwe piętro.
Bez słowa wyszli z
 windy. Nie musieli specjalnie szukać pokoju, w którym mieli się spotkać
 z Koshirou - w całym długim korytarzu, rzęsiście oświetlonym przez 
kosztowne żyrandole, jedne z drzwi były otwarte na oścież. Było 
oczywiste, że to właśnie tam zmierzali.
Shounosuke odetchnął, w duchu modląc się do niebios o cierpliwość, i wkroczyli do apartamentu. Od razu powitał ich okrzyk:
- Jesteście nareszcie! Zmiotła was po drodze burza piaskowa czy tylko zabłądziliście?
Zazgrzytał zębami, ale powstrzymał się od komentarza. Zaczyna się, pomyślał niechętnie.
Apartament
 był przestronny i przyjemnie zacieniony, bo na wszystkie okna 
zaciągnięto zasłony. Salon urządzono z podobnym przepychem, jak 
pozostałe wnętrza, które do tej pory widzieli w tym hotelu. Nie 
brakowało drogocennych dywanów, eleganckich mebli, obrazów na ścianach 
pomalowane w jasne kolory i ozdobnych waz. W samym środku pomieszczenia 
znajdowała się szeroka, biała kanapa, przy której pozostawiono wózek 
zastawiony najwymyślniejszymi przekąskami.
Na kanapie tej siedział
 młody chłopak. Od razu rzucał się w oczy nietypowy kolor jego skóry, 
jakiego nie widywało na terenie żadnego z krajów shinobi, podobnie jak 
osobliwie ściągniętych rys, jakby on i jego przodkowie wywodzili się z 
wietrznych równin. Było oczywiste, że pochodził z Północnego Cesarstwa, 
zdradzał to żółty odcień twarzy i wąskie szpary oczu o bardzo ciemnych, 
zlewających się ze źrenicą tęczówkach. Buzię miał okrągłą, z niewielkim 
podbródkiem i małym, zadartym nosem, przez co naprawdę wyglądał jak 
dziecko - a co najwyżej dwunasto- lub trzynastolatek. Wrażenie to 
potęgowała chłopięca fryzura: na czoło opadały krótko ścięte kosmyki 
czarnych włosów. Wyglądał na dobrze odżywionego, ale mimo to sylwetkę 
miał wysportowaną. Nosił luźną koszulę o bufiastych rękawach z 
mankietami, na którą miał założoną krótką, niebieską kamizelkę ze 
stójką, zapinaną na ozdobne guziki. Koszula była wpuszczona w długie, 
czarne spodnie ściągnięte przy kostkach. Na stopach tkwiły płaskie 
pantofle. Siedział pochylony do przodu i z szeroko rozstawionymi nogami,
 pałaszując w najlepsze parującą zupę z miseczki, pałeczkami wyławiając 
garście makaronu.
Z tyłu kanapy stał Koshirou Fujiwara, 
wyglądający kropka w kropkę jak młodzieniec, w którego w tamtej 
mieścinie przemieniła się Okamura, tylko że teraz miał inne ubrania. 
Rzucił dwójce towarzyszy na poły przepraszające, na poły udręczone 
spojrzenie. Tymczasem żółtoskóry dzieciak wysiorbał głośno dużą porcję 
makaronu, odetchnął z ukontentowaniem i tak niedbale odstawił miseczkę i
 pałeczki na wózek, że o mało co nie wylał reszty zawartości, po czym 
rozsiadł się wygodnie, przekładając ramiona na oparcie kanapy i 
zakładając nogę na nogę.
- No, co to za miny? - rzucił wesoło. Musiał być doskonale świadom tego, jak bardzo irytujące jest jego zachowanie.
-
 Co ty tu robisz? - zapytał Shounosuke oschle. Nie obchodziło go w 
najmniejszym stopniu, że ma przed sobą syna Kuro, który zresztą tyle 
miał ze swoim domniemanym ojcem wspólnego, co z lordem feudalnym Kraju 
Wiatru. Nie zamierzał być na każde skinienie tego rozpuszczonego do 
granic możliwości gówniarza.
- Chciałem popatrzeć, jak załatwiacie
 tych zabójców - wyjaśnił chłopak beztrosko. - Pomyślałem, że skoro mam 
przejąć wszystko po ojcu, to pora poznać kulisy przyszłej pracy.
- To nie jest zabawa - odwarknął shinobi. - Nawet przypadkiem możesz zostać zraniony. Co wtedy powiemy Kuro?
Żółtawa buzia rozciągnęła się w szerokim, szyderczym uśmiechu.
- To już wasz problem, co nie?
Shounosuke
 aż drgnął z wściekłości, ale zanim zdążył odpowiedzieć, poczuł, jak coś
 go znacząco przytrzymuje za ramię. Obejrzał się; to Furume podeszła 
bliżej, zapobiegawczo trzymając go za rękę.
- Nie chcemy, by coś 
ci się stało, Yun - powiedziała łagodnie. Shounosuke nie miał pojęcia, 
czemu to źródło furii, jakim zazwyczaj była jego partnerka do misji, 
przejawiało tyle cierpliwości do tego dzieciaka, ale podobał mu się jej 
dotyk, więc na razie milczał. - To nie jest dobry pomysł, byś nam 
towarzyszył. Na pewno twój ojciec i bez tego się o ciebie martwi.
- Będę tylko patrzył - zapewnił Yun obrzydliwie przymilnym tonem.
- Nie zgadzam się! - wybuchnął Shounosuke. - Patrzył, akurat! Będzie nam przeszkadzał i tyle.
- No, no, może powinienem powiedzieć ojcu, w jaki sposób się o mnie wyrażasz?
Zapadła
 niezbyt przyjemna atmosfera. Tylko Yun wyglądał na zadowolonego. Gdy 
się uśmiechał, rysy jego twarzy tak się ściągały, że niemal nie było 
widać oczu, jedynie dwie skośne kreski powiek.
Koshirou odchrząknął, po raz pierwszy wtrącając się do dyskusji.
-
 Powinniśmy chyba ruszać w drogę - stwierdził nieco niepewnie, bo z 
pewnego punktu widzenia wszyscy trzej - Shounosuke, Furume i Yun - mogli
 uchodzić za jego przełożonych. - Im szybciej to załatwimy, tym lepiej, 
prawda?
Shounosuke skrzywił się, ale uspokoił się na tyle, by 
Furume nie musiała go powstrzymywać przed rzuceniem się na Yuna. 
Przeszedł na środek pomieszczenia i odwrócił się do pozostałych.
-
 Właśnie, dobrze, że wracamy do tematu. Mam parę soczystych nowin dla 
ciebie, młody. - Spojrzał tu na Koshirou. - Między innymi to, że 
mieliśmy okazję walczyć z częścią grupki, do której należy ta twoja 
Okamura.
Koshirou zrobił zaskoczoną minę, ale szybko się opanował. Shounosuke mówił dalej:
- Faktycznie jest ich czterech, przy czym jednym z nich jest Kakuzu.
Yun
 przekrzywił lekko głowę, a jego brwi nieznacznie podjechały do góry, 
natomiast uśmiech wciąż tkwił na swoim miejscu. Młody Fujiwara popatrzył
 jednak pytająco po towarzyszach, jakby spodziewał się jakiegoś 
wyjaśnienia. Furume z kolei miała naburmuszoną minę, bo mimo wysiłków 
nie zdołała w trakcie drogi do Tsurugi niczego się dowiedzieć o tym 
tajemniczym Kakuzu.
- A to niespodzianka! - zawołał Yun, klaskając
 w dłonie i śmiejąc się. - No, to będziecie mieli ciężki orzech do 
zgryzienia. Robi się ciekawie!
Kretyn, pomyślał Shounosuke, ale nie powiedział tego.
- W związku z tym musimy trochę zmienić plan. Więc posłuchajcie...
*
- Jeju! Jej! Patrzcie, ile tu salonów gier, normalnie co drugi budynek! Ooo, widzieliście, jak kogoś wywalili z tamtego lokalu?! O, a te budy z jedzeniem, dawno nie widziałam tylu pyszności! Jak to wszystko pachnie! Ja chcę w coś pograć, w cokolwiek, wejdźmy gdzieś!
Przechadzanie 
się po Tsurudze w towarzystwie Eriki przypominało zabranie na rodzinną 
wycieczkę paroletniego dziecka. Baala również odczuwała ciekawość i 
swego rodzaju zafascynowanie, bo po raz pierwszy miała okazję odwiedzić 
to miasto. Słyszała już o nim wcześniej, ale jednak to zupełnie coś 
innego, na własne oczy zobaczyć te wszystkie domy hazardowe, którymi 
Tsuruga tak się chełpiła. Inna rzecz, że wszyscy - a przynajmniej ona i 
Hidan, bo Kakuzu jak zwykle niczego po sobie nie okazywał - padali z sił
 po przebyciu pierwszych pustynnych terenów. Erika, naturalnie, podczas 
podróży narzekała najgłośniej, a przy tym sapała i nieustannie 
demonstrowała zmęczenie, ale po przekroczeniu bram wstąpiła w nią wręcz 
niespożyta energia, jakby posiadły ją jakieś demoniczne moce. W każdym 
razie Baala marzyła tylko o odpoczynku i zimnej wodzie, więc ledwie 
zwracała uwagę na okoliczne atrakcje.
Słońce chyliło się ku 
zachodowi, niebo powleczone było krwistą czerwienią i ognistym 
pomarańczem, a mimo to na ulicach panował tłok i rozbrzmiewał gwar. 
Wiele knajp miało ogródki, które teraz, w porze wieczornej pękały w 
szwach od miejscowych i przyjezdnych, którzy chcieli wytchnąć po gorącym
 dniu.
- Chodźmy gdzieś zagrać, nooo! Nie mogę zmarnować takiej okazji, że nie pogram, będąc w Tsurudze! - jęczała im nad uchem Erika. 
-
 Niech będzie - burknął Kakuzu, który najwidoczniej zdecydował się na 
ustępstwo, byle tylko kupić sobie chwilę ciszy. - Jutro dam wam część 
pieniędzy i będziecie mogli robić, co chcecie. Na razie idziemy znaleźć 
pokój i coś zjeść.
- Tak! Tak! Jesss! - zawołała uradowana 
zielonka, odtańczywszy na środku ulicy dzikie piruety. Przechodnie 
oglądali się za nią ze zdziwieniem. Przynajmniej nie paradowała już 
półgoło, bo Kakuzu niemal zmusił ją do ubrania płóciennego, bezbarwnego 
płaszcza, jednego z dwóch, jakie kupili w pierwszej wioseczce na granicy
 pustyni. Baala założyła swój bez komentarzy, bo zdawała sobie sprawę z 
konieczności ochrony przed słońcem, ale do Eriki nie bardzo docierało, 
że odsłaniając całe ciało tylko nabawi się oparzeń.
- "Róbcie, co chcecie"? - powtórzył Hidan, przyglądając się towarzyszowi ze zmarszczoną brwią. - A ty co będziesz robił, Kakuzu?
-
 Zasięgnę języka - odparł tamten. - Mam tu swoich informatorów. 
Jutrzejszy dzień macie cały dla siebie, ale pojutrze ruszamy dalej.
Hidan
 pokiwał głową, uznawszy widocznie, że dobre i to. Znosząc więc 
nieustanne zachwyty Eriki, udali się do zajazdu na obrzeżach miasta, 
który przypominał raczej zapuszczoną chałupę niż hotel. Zielonce zrzedła
 mina, ale siwus nie wyglądał na zaskoczonego, a Baali z kolei było już 
wszystko jedno. Zakwaterowali się w dwóch lichych pokojach - przemyślny 
lub po prostu oszczędny Kakuzu umieścił siebie i Hidana w pokoju 
przechodnim, dziewczynom pozostał więc drugi. Potem wyszli znów na 
miasto, by znaleźć jakąś knajpę. Tym razem Okamura nie okazała już 
zdziwienia, gdy wybrany przez zamaskowanego lokal okazał się tanią 
mordownią.
- Tu w ogóle serwują jakieś jedzenie? - kręciła nosem, 
gdy usiedli na rozklekotanych krzesłach przy poplamionym stole. Wnętrze 
baru było zadymione, śmierdzące papierosami i bardzo ciasne. Parę lamp 
zawieszonych pod sufitem w ogóle nie działało. Zaskakujące było to, jak 
wielu znajdowało się tu ludzi, aż z trudem znaleźli wolny stolik. Szkoda
 tylko, że bywalcy wyglądali na typów spod najciemniejszej gwiazdy, 
jakby co tydzień podrzynali komuś gardło; grali w karty, pili, palili i 
prowadzili przyciszone rozmowy, czasem przerywane przez gwałtowny i 
krótki wybuch ochrypłego śmiechu.
- Chyba tylko takie, po którym można się zrzygać - dorzucił Hidan, który też nie wyglądał na uszczęśliwionego wyborem miejsca.
-
 Jestem taka głodna, że zjem wszystko - mruknęła Baala, wodząc 
spojrzeniem po podejrzanej klienteli. Niewykluczone, że byli tam 
złodziejaszkowie czekający na odpowiednią okazję.
Kakuzu siedział 
bez słowa, podczas gdy dziewczyny i Hidan przeglądali wyświechtane karty
 dań. Ostatecznie zdecydowali się na niewinnie brzmiące potrawki z ryżu i
 mięsa. Zamaskowany niczego nie zamówił.
Przynajmniej nie czekali 
długo. Porcje były całkiem przyzwoite, a jedzenie pachniało dobrze, więc
 bez wybrzydzania zabrali się do posiłku. Baala z miłym zaskoczeniem 
stwierdziła, że danie jest smakowite. Przeprawa przez pustynię 
zaostrzyła im apetyt, więc pałaszowali w ciszy.
To przedłużające 
się milczenie było właściwie zaskakujące. Słychać było tylko głośne 
mlaskania Eriki i Hidana. Baala chciała pochwalić jadło i podniosła 
głowę, nabierając już oddechu, kiedy coś ją odwiodło od tego zamiaru. 
Gdy miała się odezwać, jej wzrok padł na Kakuzu. Ten wpatrywał się w 
towarzystwo zasiadające dwa stoliki dalej. Nie byłoby to nic dziwnego, 
bo w końcu w znudzeniu człowiek od niechcenia przygląda się wszystkiemu 
dookoła, ale w jego oczach dostrzegła taką uwagę i skupienie, że aż 
zapomniała, co chciała powiedzieć. Przerwała na chwilę jedzenie i 
wsłuchała się w dość głośną rozmowę, jaką prowadzili klienci knajpy, 
którzy tak zainteresowali zamaskowanego. Było ich trzech i wyglądali na 
typowych byczków: napakowani mięśniami, bez szyj, z tatuażami i 
wygolonymi głowami.
- ...o niczym się nie dowie. Czym się sracie? Interes się kręci od dobrych paru miesięcy.
- Może i wie, tylko ma to w dupie. To wciąż ryzyko.
-
 Gówno tam, nie ryzyko. Nigdy nie interesował się za bardzo Tsurugą, to i
 teraz się nie zainteresuje. Wiecie, jaki z tego jest hajs? Z całego 
kraju się zjeżdżają, nawet zza granicy, by oglądać walki i obstawiać.
Drugi z mięśniaków wychylił jednym łykiem całą szklankę bursztynowego alkoholu.
-
 Prawie jak kiedyś, co? Ech, po odejściu Fukusawy to miasto zeszło na 
psy. Ten Kuro to kretyn, że pozamykał areny. - Baala kątem oka 
zauważyła, że Kakuzu zaciska położone na blacie dłonie w pięści. - Jego 
kundle się tu wałęsają, a ja mam ci uwierzyć, że jeszcze nie wywęszyli 
tego biznesu?
- No to najwyraźniej go to nie obchodzi - wtrącił 
trzeci osiłek, do tej pory najbardziej milczący. - Który gang zresztą to
 organizuje?
Ten, który z takim entuzjazmem gadał o "interesie", 
nachylił się nad stołem. Mówił ciszej, więc Baala musiała wytężyć słuch,
 by usłyszeć go poprzez gwar knajpy.
- Jacyś nowi w tych okolicach. Niby nazywają się Tsumaranai*. Nie są tutejsi, jest tu tylko ich siatka.
Baala już tego nie widziała, ale Kakuzu na dźwięk nazwy zmrużył oczy.
- "Tsumaranai"? Co to za głupia nazwa?
Byczek wzruszył potężnymi ramionami.
- 
 Może chcą odwrócić od siebie uwagę albo co. Parę innych gangów też się 
dołączyło. Jak dobrze pójdzie, niedługo będziemy mogli pozbyć się ludzi 
Kuro z miasta.
- Ha! - zawołał drugi, rozlewając następną kolejkę.
 - Dobrze by było! Sam chętnie bym skurwieli pogonił. No! To dzisiaj o 
północy, mówisz?
- Tak. Przyjdźcie, będzie na co popatrzeć. Ja idę teraz, zgadałem się z jednym kolesiem w sprawie zakładów.
Po
 tych słowach trzej umięśnieni panowie pożegnali się i ruszyli w stronę 
wyjścia. Najemniczka odprowadzała ich wzrokiem. Drgnęła, kiedy tuż obok 
zaszurało krzesło; to Kakuzu wstał i bez słowa poszedł za nimi.
- A ty dokąd, dziadku? - zawołał za nim zdziwiony Hidan.
- Przewietrzyć się - padła burkliwa odpowiedź.
Baala
 również zerwała się ze swojego miejsca. Aż serce szybciej jej zabiło; 
działo się coś dziwnego i tym razem nie zamierzała odpuścić, póki nie 
pozna prawdy. Ledwie dała dwa kroki ku drzwiom, kiedy usłyszała za sobą 
głos zielonki:
- Tylko subtelnie, Baaluś, żeby go nie przestraszyć!
- Co ty znowu wygadujesz?! - zirytowała się. Hidan wyglądał na skonsternowanego.
- Znaczy że co, że coś między wami...? - zapytał Baalę z najwyższym zdumieniem.
- Nie, na litość boską! Po prostu chcę stąd wyjść!
Niemal
 wybiegła z knajpy, zastanawiając się, gdzie się kończy kretynizm Eriki.
 Rozejrzała się po ciemnej uliczce; najbliższa lampa wyraźnie 
dogorywała, na przemian gasnąc i się zapalając, a kolejna znajdowała się
 dopiero przy wylocie na główną ulicę. Zdążyła dostrzec skrawek czarnego
 płaszcza z czerwoną chmurą, jak znikał za rogiem. Pomknęła cicho za 
Kakuzu. O nie, dość tych tajemnic! Pora wreszcie się dowiedzieć, o co tu
 chodzi!
Zastanowiła się, po co w ogóle to robi. Przecież 
zamaskowany wypadł z baru w takim zapamiętaniu, jakby nagle było mu 
wszystko jedno, czy ona i Okamura uciekną albo zatłuką się z Hidanem na 
śmierć. Hidan też jej nie gonił, sądząc pewnie, że Kakuzu faktycznie 
wyszedł pooddychać świeższym powietrzem. Co za kretyn. A ona była 
jeszcze większą kretynką, skoro marnowała pierwszą prawdziwą okazję na 
ucieczkę. Ale... pochłaniała ją ciekawość. Chciała odsłonić rąbka 
tajemnicy, poznać przyczynę, dla której musiała przejść przez piekło 
ostatnich tygodni.
Przekradała się najciszej, jak potrafiła. 
Kakuzu był kilkadziesiąt metrów przed nią, szedł ładnie brukowaną 
alejką, oświetloną jedynie przez blask księżyca, tropiąc jednego z 
byczków - tego najbardziej gadatliwego - tak, jak ona śledziła jego. 
Powtórzyła w myślach zasłyszany fragment rozmowy. Kuro faktycznie nie 
był lubiany wśród grup yakuzy Kraju Wiatru, chyba nawet miał problem z 
trzymaniem wszystkich gangów w ryzach. Ciekawe, czy "Akatsuki" naprawdę 
chodziło tylko o absurdalną, równą sto milionów nagrodę, jak to 
wyłuszczył Kakuzu parę dni temu? Czy też mieli jakieś powiązania z 
przestępczymi grupami, którym zależało na śmierci Kuro? A tak w ogóle, 
to skoro facet i nie cieszył się powszechną sympatią, i obiecywano za 
jego głowę złote góry, jakim cudem wciąż utrzymywał się przy życiu? Pytania rodziły kolejne pytania, a ona miała nadzieję dostać w końcu odpowiedzi.
Przeszli kawałek miasta, zapuszczając się w mniej reprezentacyjne 
rejony. Tutaj szyldy były odrapane, nadgryzione zębem czasu, okna 
wypadały ze starych ram, a przed drzwiami lokali leżały zakurzone i 
postrzępione wycieraczki. Na wprost placyku, przez który przeszli, za 
betonowym murem znajdował się duży budynek pochłonięty ciemnością, być 
może jakaś zapuszczona hala przemysłowa.
Skryła się za zwiniętym 
na noc straganem, przyglądając się, jak Kakuzu podchodzi właśnie do tego
 muru, do bramy z metalowej siatki, przy której stało dwóch wykidajłów. 
Najwyraźniej tam poszedł osiłek. Dziewczyna nie miała pojęcia, co 
zamaskowany im powiedział, ale przepuścili go. 
Skąd wiedział, co 
im powiedzieć? Może po prostu to, że przyszedł oglądać walki? Bo, z tego
 co zrozumiała Baala, chodziło o jakieś walki, raczej nielegalne, skoro 
trzymano to w sekrecie. Nie była jednak pewna, czy dobrze myśli, a 
wolała nie wzbudzać podejrzeń.
Przyjrzała się lepiej budowli. 
Gdzieś na tyłach albo z boku musiały znajdować się jakieś kontenery na 
śmieci. Gdyby były za murem, mogłaby się po nich wspiąć... Z tą myślą 
przemknęła się chyłkiem w kolejną ulicę. Po krótkim spacerze istotnie 
znalazła wielkie kubły. Zastanawiające, że nikogo tutaj nie było, żadnej
 ochrony patrolującej okolice budynku ani nic w tym rodzaju. Cóż, 
zamierzała skorzystać z okazji.
Zwinnie jak kot wskoczyła na 
kontenery, a potem przesadziła mur, lądując na zimnej trawie. Zbliżyła 
się do najbliższych okien. Prawie wszystkie były powybijane, a wewnątrz 
panowała nieprzenikniona ciemność, więc domyślała się, że jeżeli 
cokolwiek się tutaj odbywa, to w podziemiach.
Weszła do środka, 
ostrożnie przekradając się w pobliże wejścia. Zdawało jej się, że słyszy
 jakieś odległe, dochodzące spod ziemi echo. Krew zaszumiała jej w 
głowie, odczuła przypływ adrenaliny i coraz większą niecierpliwość. 
Chciała wiedzieć, już, teraz, od razu, co tam się działo! W końcu 
dostrzegła snop światła, jak się okazało, bijący z otwartej klapy w 
podłodze. Schody prowadziły w dół korytarzykiem oświetlonym przez 
ścienne jarzeniówki. Od razu się tam wślizgnęła.
Z głośno tłukącym
 się o żebra sercem schodziła w dół. Teraz, gdy była w budynku, jej 
obecność chyba nie powinna budzić podejrzeń, ale mimo to się niepokoiła,
 czy ktoś nie rozpozna, że jest nieproszonym gościem. Gwar przybierał na
 sile, mogła już rozpoznać, że były to ryki z wielu, wielu gardeł, na 
przemian wznoszące się i opadające, czasem wybuchające z zaskakującą 
gwałtownością.
Tunel nieoczekiwanie się skończył - i stanęła na szerokim, nieoświetlonym balkonie z metalowej kraty.
A przed nią, w dole - znajdowała się ogromna arena.
W przygotowaniu...
 
 
Przez pierwsze dziesięć minut po przeczytaniu rozdzialiku, gapiłam się na ekran komórki, nie myśląc o niczym. Tak bardzo nie lubię cliffhangerow :/
OdpowiedzUsuńNo, ale...
Erika jest po prostu GENIALNA. Ale reszta grupki zgarnia szacunek za cierpliwość xD
Ogólnie, chciałam przeczytać rozdzialik wcześniej (nawet nie wiesz jak bardzo się cieszyłam, gdy zobaczyłam o nim informację :3), ale coś mi to wyleciało z grafika i głowy :x
Dziękuję za emocje! I błagam o jak najszybsze pojawienie się kolejnego rozdzialiku ;A;! ~<3