Ostatni rozdział ukazał się półtora roku temu. Właściwie z dużym prawdopodobieństwem nic więcej już nie ukazałoby się na tym blogu, ale do dokończenia rozdziału zainspirowały mnie głosy, jakie się ostatnio odezwały w związku z wrzuceniem opowiadania na platformę Wattpad (w linkach, gdyby ktoś był zainteresowany). Właśnie - uspokajam, że tamto konto jak najbardziej należy do mnie ;)
Nie obiecuję, że pojawi się tutaj cokolwiek więcej, ale nie porzucam oficjalnie bloga. Jest to dobra odskocznia od innych, ambitniejszych projektów. Tak więc nie mówię "nie" - mówię "może" i "chciałabym". A teraz bez przedłużania - oto najnowszy rozdział. I mam nadzieję, że jego lektura okaże się dobrą rozrywką :)
Previously on LOST... To znaczy, w poprzednich odcinkach:
Baala, Erika, Kakuzu i Hidan dotarli do Kraju Wiatru, gdzie mają za zadanie odnaleźć i zabić przywódcę potężnej grupy przestępczej, niejakiego Kuro. Docierają do Tsurugi, miasta, w którym kwitnie hazard, tam też się rozdzielają - Kakuzu i Baala, tropiąc wzmianki o tajemniczych Tsumaranai, trafiają na podziemną arenę...
***
ROZDZIAŁ VI: STARZY ZNAJOMI, NOWI WROGOWIE
Z mocno bijącym sercem Baala zbliżyła się do barierki. Znajdował się
tam pierwszy rząd siedzeń, które ciągnęły się wokół całej elipsoidy
areny. Ostatni stopień trybun wybudowano na wysokości około pięciu
metrów nad wysypanym piaskiem polem walki; bezpieczeństwo widzom
zapewniała mocna, metalowa siatka zabetonowana w ziemi i sięgająca
sufitu, a zapewne także techniki barier ochronnych. Wewnątrz tak
skonstruowanej klatki chwilę temu miała miejsce zażarta
potyczka, o czym świadczyły wyryte w piachu kratery. Dziewczyna zdążyła
jeszcze dostrzec dwójkę ludzi wywlekających z areny bezwładne,
zostawiające za sobą rozmazany ślad krwi ciało. Przełknęła ślinę i
odwróciła wzrok.
Skupiła się na celu. Chciała się dowiedzieć, jaki
interes miał tutaj Kakuzu. Rozejrzała się na boki; wypełnione co do
ostatniego miejsca trybuny zakrywał cień, a mocne światło reflektorów
było skierowane głównie na arenę. W powietrzu wisiał zatęchły odór potu
wielu ciał, papierosowego dymu i podniecenia, a także gryząca woń krwi
starej oraz całkiem świeżej. Aż zakręciło jej się od tego wszystkiego w
głowie, chociaż i tak wcześniejsze napięcie zdążyło opaść wraz z
rozstrzygnięciem walki. Zamaskowany członek Akatsuki powinien wyróżniać
się wzrostem i ubiorem, ale nie dostrzegała nikogo, kto by go
przypominał.
Rozglądała się uważnie, powtarzając w myślach
podsłuchaną w pubie dyskusję, jakby spodziewała się dostrzec drugie dno,
które wcześniej jej umknęło. Co w tej rozmowie mogło aż tak zafrapować
Kakuzu, że bez chwili namysłu ich zostawił i tutaj przyszedł? Interes...
obstawianie walk... duże pieniądze, może o to chodziło? Ostatecznie sam
powiedział, że zajmuje się zbieraniem funduszy dla organizacji, po to
przecież chcą zabić Kuro, by dostać za niego bajeczne sto milionów
nagrody... O czym to jeszcze tam mówili, ach tak, że Kuro zamknął areny,
ciekawe... Czemu miałby rezygnować z takiego biznesu, jeśli walki
przynoszą aż takie zyski? I jakaś nowa grupa w mieście, dziwnie się
nazywali... Tsumaranai?
Myśli umknęły jej z głowy, gdy z setek
gardeł wydobył się głośny ryk. Odruchowo spojrzała na arenę, na którą
wchodziło dwóch kolejnych zawodników, a raczej jeden z nich wchodził, bo
drugiego niemal siłą wprowadzano. Przez chwilę patrzyła na to, ale
potem odwróciła wzrok i nie oglądała się, nie dając się już skusić
pełnym emocji krzykom, od których aż dostawała gęsiej skórki.
Tak
się zadumała, że nieomal potknęła się o coś wielkiego, co leżało na jej
drodze. Szybko odzyskała równowagę i wycofała się o krok, automatycznie
sięgając dłonią do kabury z kunai, by obronić się przed ewentualnym
atakiem. Adrenalina w niej opadła, gdy zamiast potencjalnego wroga
zobaczyła przed sobą zwłoki... należące do tego samego mięśniaka,
którego śledził Kakuzu. Leżał z rozrzuconymi rękami i nogami. Miał
skręcony kark.
Przełknęła ślinę. Nie musiała pytać, czyje to dzieło.
Co mi strzeliło do głowy?,
pytała samą siebie, omijając ostrożnie ciało. Chociaż trybuna zaczynała
się zaledwie trzy kroki dalej, nikt nie zauważył, jak tuż za ich
plecami kogoś pozbawiono życia. Baala nagle straciła ochotę na dalsze
tropienie Kakuzu. Czując, że popełnia ogromny błąd, szła dalej,
okrążając wielką arenę.
Walka w dole już się rozpoczęła,
świadczyły o tym podniecone krzyki widzów. Dziewczyna przyspieszyła,
biegnąc cicho po balkonie i wbijając wzrok w półmrok trybun, szukając
wysokiej sylwetki Kakuzu.
*
- Coś jest na rzeczy, mówię ci! Trzeba by być ślepym, żeby tego nie zauważyć!
Erika
wymachiwała kieliszkiem, mówiąc tak głośno, że słyszała ją cała knajpa.
Na szczęście cała knajpa postanowiła ignorować jej jazgotanie, zajęta
grą w karty, piciem na umór i sprośnymi żartami. Ten i ów bywalec zerkał
co jakiś czas na krótką spódniczkę dziewczyny, nie dość jeszcze pijany,
by w głowie zakwitły mu odważniejsze myśli. Poza tym wielka, trójzębna
kosa, oparta o krzesło towarzyszącego jej mężczyzny, skutecznie studziła
zapał do amorów.
- No, kurwa, nie uwierzę - odparował Hidan z
właściwą sobie elokwencją. Na jego posągowej, gładkiej jak pupa
niemowlaka twarzy pojawiały się nieśmiało rumieńce alkoholowego
upojenia. - Baala i Kakuzu? A właściwie, ten stary pierdolec i
jakakolwiek kobieta? O w życiu!
- No pomyśl - rzuciła zielonka
mądrym tonem, opierając jeden łokieć na brudnym blacie stołu i
nachylając się do Hidana. - Ciągle ich widzę blisko siebie, zresztą ona
się za nim wszędzie włóczy! To bardzo... nieeleganckie. - Jednym haustem
wypiła zawartość kieliszka, z hukiem odstawiając go na blat. Jej
towarzysz skwapliwie rozlał następną kolejkę. - Mi to zawsze babcia
powtarzała, że dobrze prowadząca się dziewczyna nie lata za facetami.
Hidan pomyślał, że Erika nie wygląda jak dobrze prowadząca się dziewczyna, ale nie powiedział tego na głos.
-
Właściwie całkiem do siebie pasują - paplała dalej Okamura, zakładając
nogę na nogę. Intensywność rzucanych jej zewsząd spojrzeń wzrosła. Hidan
położył dłoń na kosie, a wówczas intensywność wróciła do poprzedniego
poziomu. - Dwa nudne sztywniaki. Ale nie miałam pojęcia, że ona lubi
starszych! A tak właściwie, to jak stary jest ten Kakuzu?
- Stary w chuj - odparł usłużnie Hidan, pijąc z kieliszka.
Erika pokiwała z powagą głową.
- Jak facet jest stary, to pozostaje mu już tylko być bogatym. Jest bogaty, no nie?
-
Noo... - Siwus musiał się zastanowić. Otępiałe alkoholem komórki
mózgowe były zbyt rozleniwione, by szybko przetwarzać informacje. -
Pewnie tak. Przecież nie myśli o niczym innym, tylko zbieraniu forsy.
- Żonaty? - Hidan parsknął śmiechem i pokręcił głową. - Płaci alimenty?
-
Hmm... cholera go wie. Ja tam nie wyobrażam go sobie z gromadką dzieci.
To musiałyby być brzydkie dzieci. Szkoda tak krzywdzić jakąkolwiek
kobietę.
- No, mogło być gorzej! - stwierdziła Erika, najwyraźniej
zadowolona z wyniku tego krótkiego wywiadu. - Co prawda jest
zdziwaczały, jak każdy stary kawaler, no ale jak jest już w podeszłym
wieku... Baala musi tylko przypilnować, by spisał testament. -
Uśmiechnęła się, dumna z własnej przebiegłości. Dopili kolejkę.
- Idziemy gdzieś indziej? - zaproponował Hidan. - Tutaj śmierdzi. I denerwują mnie spojrzenia.
- Jakie spojrzenia?
Wstał
od stołu, szurając krzesłem. Chwycił kosę, przewieszając ją przez
plecy. Ludzie przy pobliskich stolikach rozsądnie poodwracali głowy,
zanim zdążyliby je stracić.
- Teraz żadne. No, chodź.
*
Mieli
tutaj dobrą ochronę. Nakrywszy intruza w korytarzu zastrzeżonym
wyłącznie dla personelu, najpierw atakowali, potem zadawali pytania.
Sądząc po zajadłości ataków, nie zależało im na odpowiedziach.
Kakuzu
rozejrzał się w jedną i drugą stronę korytarza, ale nikt nowy już nie
nadbiegał. Ciała pozostałych leżały porozrzucane po podłodze, jedno
nawet utknęło na rurze wentylacyjnej po sufitem. Czerwone rozpryski na
ścianach nie pozostawiały wątpliwości, co się właśnie tutaj wydarzyło.
-
Będziesz gadał, czy mam szukać kogoś bardziej chętnego do rozmowy? -
zapytał, mierząc spojrzeniem stojącego kilka metrów dalej mężczyznę. Ten
był blady i stał w napiętym bezruchu, jak człowiek, który bardzo stara
się powstrzymać drżenie.
- Jeśli ci cokolwiek powiem, zabiją mnie.
- Przymknął oczy, jakby sądząc, że zmasakrowane ciała znikną, jeśli
odpowiednio długo nie będzie na nie patrzył.
- Wolisz, żebym ja to zrobił?
- Nie rozumiesz. On... on zawsze wie. Słyszy.
Kakuzu
ruszył do przodu. Mężczyzna usłyszał albo wyczuł jego ruch, bo otworzył
oczy i cofnął się panicznie. Szybko się jednak opanował i zatrzymał.
Grdyka mu podskoczyła, gdy przełykał ślinę. Musiał zdawać sobie sprawę,
że nie ucieknie. Nie po tym, jak zobaczył, do czego intruz jest zdolny.
-
Zawsze możesz mieć nadzieję, że chwilowo ogłuchł. - Kakuzu nie miał
nastroju do dyskusji. Lepszy od przesłuchiwania był w sprawianiu, że
ludzie przestawali być żywi. - Więc?
Rozmówca westchnął jak ktoś, kto godzi się z losem.
-
Są w mieście od niedawna. Trochę ponad pół roku, chyba. Od razu zaczęli
organizować walki na arenach. Wszyscy myśleli, że tutejsze gangi albo
Kuro zaraz ich zmiotą, ale... - Zaciął się.
- Ale co? - warknął Kakuzu niecierpliwie. - Kuro się nimi nie zainteresował, tak?
-
T-tak. A inne gangi... No... to nie była wojna, to... Podobno zabili
każdego, kto wszedł im w drogę. Myśmy z mniejszych gangów postanowili do
nich dołączyć...
- Skąd biorą ludzi do walk?
- Nie wiem! My tylko nadzorujemy... no... - Znów przełknął ślinę. - Aukcje - wykrztusił w końcu. - I sprzątamy.
Kakuzu poczuł gdzieś w okolicy żołądka szarpnięcie wściekłości. Powstrzymał ochotę, by rozłupać najbliższą głowę jak orzech.
- Kto jest ich przywódcą? Gdzie go znajdę?
Mężczyzna nabrał oddechu. A potem wytrzeszczył oczy.
Z piersi wystawał kawałek czarnego ostrza. Czarnego... czegoś, co przypominało ostrze. I co wyrastało z cienia mężczyzny. Było jego cieniem.
Kakuzu
nie zdążył się poruszyć, gdy ostry kształt cofnął się, rozpływając w
plamie na podłodze, stając na powrót tylko cieniem. Mężczyzna zachwiał
się i poleciał twarzą do przodu. Koszulę na plecach miał zabarwioną
krwią.
*
Baala znalazła... nie Kakuzu, co prawda, ale coś równie ważnego. A potem - kłopoty.
Przemykała
korytarzami, gdzie z całą pewnością nie byłaby mile widziana, gdyby
tylko miał kto ją widzieć. Ponieważ jednak były puste, zaszła daleko, aż
do długiego szpaleru, po bokach którego ciągnęły się ciasne,
przegrodzone kratą cele. W takich warunkach nie spodziewałaby się
zobaczyć nawet zwierząt, ale tam... byli ludzie. Wywarło na niej szok
to, że ani jedna twarz nie obróciła się w jej stronę. Nie chciała myśleć
nad tym, co doprowadza człowieka do takiego otępienia.
Nie
rozmyślała długo nad znaleziskiem, bo usłyszała za sobą ostry krzyk.
Odwróciła się na pięcie w samą porę, by dostrzec mgnienie światła.
Odskoczyła w bok, unikając długiej igły, która świsnęła cicho w
powietrzu i poleciała dalej.
- Intruz! - zawołał kobiecy głos. - Brać ją!
Dziewczyna
zaklęła w duchu. Ku niej biegło dwóch strażników, ochroniarzy czy kogo
tam oni tutaj zatrudniali. Jeśli użyje
ognia, płomienie mogą wpaść do cel... Och, do diaska, to nie moment, by
martwić się obcymi ludźmi!, pomyślała.
Zaczęła wykonywać pieczęci.
Przeciwnicy wyciągnęli w biegu bronie, wyglądające tak groźnie, że
chyba miały raczej odstraszać niż ranić.
Zawahała się przed
wykonaniem ostatniej pieczęci. Przecież poparzy tych wszystkich ludzi...
Problem ze źle działającym sumieniem - a takie miał prawdopodobnie
każdy najemnik - polegał na tym, że odzywało się w bardzo, ale to bardzo
nieodpowiednich momentach. Zaklęła, tym razem na głos, rozłączyła ręce i
sięgnęła po kunai.
Pierwszy ochroniarz do niej dopadł, wznosząc
do ciosu karykaturalnie wielki tasak. Baala drgnęła, przypominając sobie
rekiniastego człowieka z Akatsuki... po czym szybko odegnała tę myśl i
usunęła się lekko w bok. Kiedy stal opadała, oparła jedną dłoń o
metalową posadzkę, z rozmachem zadając kopniak prosto w szczękę
przeciwnika. Ku swemu zaskoczeniu nie dosłyszała oczekiwanego
chrupnięcia, a jedynie głuchy odgłos, a jej stopa, zamiast przekręcić mu
brodę w bok, wgniotła się w nią jak w dobrze wyrobione ciasto...
Szarpnęła
nogą i skoczyła do tyłu, wyciągając przed siebie kunai dla obrony. Z
twarzy ochroniarza, wklęśniętej od jej kopniaka, sypały się ciemne
grudy.
Klon z ziemi! Dała się zaskoczyć, przez co ledwie zdążyła
sparować uderzenie zębatej piły, którą zaatakował drugi strażnik-klon.
Widywała już sobowtóry z cienia, wody i powietrza, ale to... Pierwszy z
ochroniarzy nie rozpadł się po ciosie ani nie rozwiał, jak zrobiłyby to
kopie z innych żywiołów, ale ruszył znów ku niej. Co to za poziom
techniki?!
Cofając się do tyłu, zerknęła ponad głowami ziemnych
sobowtórów na stojącą u wylotu korytarza kobietę, tę, która wydała
rozkaz. Czy to ona nimi sterowała? Ale nie miała czasu nad tym
rozmyślać, bo klony rzuciły się na nią, chcąc przekroić ją wpół.
Skoczyła w górę, przelatując ponad ich głowami i wylądowała,
przeturlawszy się po podłodze. Wstała od razu, wykorzystując siłę pędu, i
pognała w stronę kobiety. Tamta wykonała pieczęci.
Coś znienacka
owinęło Baalę w pasie i ścisnęło z siłą, z jaką uderza bat. Stęknęła,
gdy na moment odebrało jej dech. Chwilę potem złapało ją też za szyję,
unieruchamiając w miejscu. Zdołała się obejrzeć i zobaczyć, że oplatały
ją jakieś pnącza, które wyrosły z głów strażników, teraz już nie
przypominających ludzkich twarzy. To musiało być Ograniczenie Więzów
Krwi, była tego pewna. Więc ta kobieta mogła władać roślinami, ale
potrzebowała ziemi, z których musiałyby wyrosnąć, do tego jej były
potrzebne sobowtóry...
Muszę użyć ognia! Dłonie wzniosła do pieczęci. Muszę... wtedy wygram... jeśli nie...
Zacisnęła
powieki i zagryzła zęby. Palce jej zesztywniały. Zabić bezbronnych,
spalić żywcem, to coś innego, niż spopielić w walce.
Zacisnęła dłonie w pięści.
*
- I jeeeeszcze jeden, i jeeeeszcze raz!
Pijacki
śpiew niósł się po ulicy, gdy Erika i Hidan, podtrzymując się nawzajem,
szli zygzakiem przez idealnie prostą ulicę. Właściwie to raczej trzeźwa
jak ryba Erika podtrzymywała podpitego Hidana, ale Erika nie
potrzebowała alkoholu, by mieć pijacki nastrój. Śmiali się głośno, bez
powodu, z samej radości nad błędnymi krokami i pustymi głowami. Alkohol,
co prawda, plątał drogę pod nogami, ale jak cudownie wyprostowywał
wszystkie problemy!
- Eeeej - zagaiła Erika - chodźmy pograć!
-
Może tam? - Hidan wskazał w kierunku, gdzie przed oczami pływał mu
jaskrawy neon, przedstawiający dwie kostki do gry. Zaśmiał się. -
Pokażemy Kakuzu, że gówno wie o haz... haza... no, tym czymś, jak
wygrywasz i przegrywasz. Za pieniądze. No.
- Ale my wygramy! - krzyknęła zielonka, wybuchając śmiechem. - Niech drżąąą! Królowa Gier nadchodzi!
Odlepiła
się od Hidana i przyspieszyła kroku. Siwus poszedł za nią, jedynie pięć
razy o mało co nie wyrżnąwszy o bruk, nim dotarli do drzwi lokalu. Gdy
weszli do środka, świat wokół zrobił się nieco mniej przyjazny i wesoły,
ale pijanemu Hidanowi to nie przeszkadzało, a Eriki nic nie było w
stanie onieśmielić. Półmroczne wnętrze, zasnute dymem i napiętym
wyczekiwaniem, wypełniali siedzący na matach gracze. W pasie pustej
przestrzeni pod przeciwną ścianą klęczeli krupierzy, każdy uzbrojony w
kubek i dwie kości.
Gdy wkroczyli, z rozmachem trzaskając drzwiami, spojrzenia wszystkich skierowały się w ich stronę.
- To kto jest gotów przegrać dziś fortunę?! - rzuciła zielonka zawadiacko od progu.
Nawet
gdyby nie była po długim wieczorze wypełnionym piciem w dobrym - w
sensie: rozrywkowym - towarzystwie, i tak nie przejęłaby się widokiem
krupierów, których odsłonięte ramiona i torsy pokrywały barwne wzory
tatuaży. Zebrani oczekiwali z pewnością, że jej towarzysz szybko
otrzeźwieje i ją stąd wyprowadzi, ale nie wiedzieli, że Hidan przejawiał
jeszcze mniej instynktu samozachowawczego od Eriki.
- He, same
doborowe towarzystwo - zarechotał w sposób świadczący o raczej niskiej
inteligencji. Poprawił nonszalanckim gestem kosę na plecach, wyraźnie
nieświadom, że w domu gier należącym do gangsterów jest to co najmniej
głupie zagranie.
Krupierzy zerknęli w kąt pomieszczenia, gdzie za
trzcinową przesłoną siedzieli chyba ich szefowie. Milcząca decyzja
najwidoczniej była pomyślna dla ekscentrycznej dwójeczki, bo spojrzeli
znów na nowych gości, tym razem z lekkimi uśmieszkami.
- Zapraszamy do gry - rzekł zachęcająco jeden z nich. - Państwo znają zasady?
-
No ba! - zawołała Erika, podchodząc bliżej i siadając między innymi
klientami. Ci instynktownie odsunęli się na boki, przeczuwając zmysłem
hazardzistów, że mają do czynienia z totalnymi amatorami.
A każdy wie, że pech naturszczyków jest wyjątkowo zaraźliwy.
*
Starała
się panować nad oddechem. Kiedy liczenie nie pomagało, nadchodził czas,
by kontrolować każdy wdech i wydech. Tylko to starała się mieć w
myślach. Wdech. Wydech. Wdech... Wydech... Powoli! Za szybko! Nie, nie
rozpraszaj się, wdech...
Zabiję ją!
Ta myśl nie należała do
niej. Wymknęła się z tego mrocznego, odległego miejsca w najgłębszym
zakątku umysłu, gdzie trafiało wszystko, z czym ani świadomość, ani
podświadomość nie chciały mieć do czynienia. A teraz, wyczuwszy okazję,
wyskoczyło, przebijając się do jaźni niczym dentystyczne wiertło.
Miała wrażenie, że jej serce bucha ogniem jak piec, do którego chluśnięto benzyny.
Tylko
na wpół świadomie zdawała sobie sprawę, że metalowe płyty podłogi pod
jej stopami stają się czerwone. Nie czuła żaru, ale widziała, jak
powietrze wokół faluje. Czarne paprochy, w które zmieniły się parę
sekund temu pnącza, uleciały na ciepłym prądzie pod sufit.
Nenshou Kokoro, Płonące Serce... cóż, płonęło.
A wraz z nim najbliższe pół metra przestrzeni we wszystkich kierunkach. I odległość ta powoli się powiększała.
Zabiję, zabiję, zabiję!
Wzrok
miała skupiony na postaci stojącej na końcu korytarza. Prawie już nie
pamiętała, dlaczego tamta ją zaatakowała. To nie było ważne.
Wystarczało, że miała przed sobą przeciwnika.
Pod ścianami
wyrosły ściany pnącz, zakrywając dokładnie kraty cel. Baala nie
opanowana przez moc Płonącego Serca zastanowiłaby się, dlaczego. Baala
nie opanowana przez moc Płonącego Serca domyśliłaby się, że nie musi się
już martwić dwójką ziemnych klonów, którzy w całości posłużyli za - z
braku lepszego określenia - nawóz dla roślinnych murów.
Baala opanowana mocą Płonącego Serca myślała tylko o jednym.
Zabiję.
- Nenshou Kokoro: Paszcza lwa!
Te
techniki nie wymagały pieczęci. Po prostu wyciągnęła przed siebie
dłonie, zginając palce jak pazury, a ogień zawirował przed nią w kulę
ognia, rozpinając się na całą wysokość korytarza w biało-pomarańczową
paszczę, która runęła z siłą lawiny. Baala nie czekając, czy tamta
kobieta spłonie żywcem czy nie, ruszyła sprintem, chcąc uderzyć
przeciwniczkę własną pięścią, poczuć, jak pękają jej kości...
Zatrzymała się. Jej czakra szalała, biła od niej falami, i nagle zetknęła się z obcą czakrą. Silną.
Baala
odwróciła się. Po drugiej stronie korytarza ktoś stał. Wysoka,
nieruchoma sylwetka. Poczuła gorącą jak wrzątek strugę złości, jak oliwy
skapującej do ognia. Zapragnęła spopielić coś - kogoś - na popiół.
Falująca
czakra, która zdążyła już owionąć się w jasnopomarańczowe płomienie,
nie potrzebowała zachęty. Ścisnęła się w jednym punkcie, po czym
buchnęła słupem wirującego ognia prosto w intruza. Baala poprzez mgłę
chaotycznego amoku dostrzegła niski, ciemny kształt, który jak znikąd
pojawił się przed nieruchomą sylwetką i wybuchnął podobnym słupem, tyle
że wody. Oba spotkały się w połowie drogi, a cały korytarz wypełnił
ogłuszający syk, jak setki diabelnie rozjuszonych kotów. Na boki
prysnęły kłęby pary tak gęstej, jakby nie mogła się zdecydować, czy jest
bardziej gazem, czy płynnym ogniem. Przeżarły się niemal na całą
głębokość roślinnych ścian, ale te jeszcze wytrzymały.
Dziewczyna
aż zawyła widząc, że jej ogień został powstrzymany. Zamachnęła się
rękami w powietrzu, a wówczas dłonie oblepiły oślepiająco białe
płomienie. Pobiegła w stronę nowego przeciwnika. Szum, jak w kranie,
zanim poleci z niego woda, ostrzegł ją na czas, by zdążyła znów cisnąć
ognistym słupem. Płomienista włócznia rozdarła z sykiem zasłonę wody,
robiąc jej przejście.
Nie zdążyła jeszcze dobiec, gdy to, co
jeszcze chwilę wcześniej było tylko statyczną sylwetką, pojawiło się tuż
przed nią, chwytając ją za nadgarstki. Zacisnęła zęby, patrząc z
wściekłością na twarz w górze, do połowy przesłoniętej maską i z oczami o
nienaturalnie zielonych, szerokich źrenicach.
Sam fakt, że skóra mu się nie roztapiała jak masło od otaczającej ich temperatury, doprowadzał Baalę do furii.
Powiedział
coś. Nie zrozumiała, co. W uszach jej szumiało. Jakaś myśl usiłowała
się przedrzeć do opętanej bojowym szałem świadomości, ale świadomość ani
trochę się tym nie przejmowała. Bojowy szał tym bardziej.
Ryknęła,
szamocząc się w stalowym uścisku. Zdawało jej się, że dostrzegła
niepewność w tych zielonych oczach. A może i ból. To bardzo dobrze.
Najwyższa pora, żeby przestał zgrywać skałę i wreszcie zaczął okazywać,
że płomienie go parzą.
A potem woda chlusnęła znowu. Z całą mocą, jakby wyrzucana pod ciśnieniem z węża strażackiego, uderzyła Baalę w potylicę.
*
- Parzyste! Teraz muszą wypaść parzyste!
Erika i Hidan zawiśli nad matą, wyciągając szyje, uważnie obserwując postawiony dnem do góry kubek.
- A może nieparzyste? - zwątpiła Erika.
- Gówno tam, a nie nieparzyste. Były już cztery razy pod rząd! Teraz muszą być parzyste!
- Ale może wypadną po raz piąty...
-
Prosimy kończyć obstawianie - rozległ się uprzejmy głos krupiera.
Gracze obok porozkładali już pieniądze na obstawiane przez siebie
wyniki.
- Parzyste! - Hidan przesunął na prawo parę wynędzniałych
banknotów, wszystko, co im pozostało z pokaźnego stosu, jaki jeszcze
niedawno wygrali.
- Nieparzyste! - odkrzyknęła Erika, ciągnąc
banknoty na swoją stronę. Hidan zdążył chwycić za ich krawędzie i teraz
przeciągali je między sobą niczym linę.
- Parzyste, idiotko, przez ciebie znowu przegramy!
- Jakie przeze mnie?! To ty się uparłeś na parzyste w ostatnim losowaniu!
-
Kończymy zakłady za trzy... dwa... - Krupier przyglądał się spokojnie
szamoczącej się dwójce. - ...jeden! Koniec! Prosimy się odsunąć!
Erika
i Hidan przestali się kopać i popychać i zastygli w pełnym napięcia
oczekiwaniu. Wymiętolone pieniądze leżały po stronie Eriki, a
przynajmniej bardziej po jej stronie niż siwusa.
Krupier,
trzymając dłoń na kubku, rozejrzał się po wszystkich gościach, czy nikt
już nie dotykał pieniędzy. Wtedy uniósł go w górę.
Piątka i trójka.
-
Arghh! - jęknęła zielonka, chwytając się za głowę, patrząc ze zgrozą,
jak resztka ich pieniędzy zostaje zgarnięta przez drewnianą szufelkę na
długim drążku.
- Mówiłem ci, kretynko! - Hidan pacnął ją dłonią w
tył głowy. - Przez ciebie wszystko przegraliśmy! I co ja powiem Kakuzu?
"Hej, stary, przepierdoliliśmy wszystkie pieniądze, jakie przypadkiem
nam zostawiłeś na grę w kości, nie martw się, bawiliśmy się dobrze"?
-
A skąd ja mam wiedzieć - burknęła Erika z obrażoną miną, rozmasowując
miejsce uderzenia. - Hej, hej, to jeszcze nie koniec! - zawołała
desperacko, widząc wytatuowanych ochroniarzy, którzy już zmierzali w ich
kierunku. - Jeszcze możemy grać! Patrzcie!
W jej ręku znikąd
pojawił się rulon papieru, ozdobiony pieczęcią w kształcie zwiniętego w
okrąg smoka. Hidan - otrzeźwiały już dzięki emocjom, jakie zwyczajowo
towarzyszą przegrywaniu sporych sum pieniędzy, a przynajmniej takich, z
którymi ciężko się rozstać - zadziwił się, w jakim skrawku swojego
skąpego ubrania mogła chować ten świstek.
- To grant na majątek rodu Okamura! - huknęła Okamura, wymachując papierem gorylom przed oczami. - Stawiam cały majątek!
Miała
dość inteligencji, czy raczej zwykłej przebiegłości, by nie wspominać o
tym, że rodowe konto zostało zablokowane osobiście przez jej dziadka.
Nie musieli o tym wiedzieć.
Goryle zerknęli z wahaniem na
krupierów, a ci znów w stronę trzcinowej zasłonki. Ostatecznie ci drudzy
skinęli głowami do tych pierwszych, którzy odsunęli się z powrotem pod
ściany. Krupier chwycił kubek, wrzucił do niego dwie kości i zamieszał,
po czym zdecydowanym ruchem uderzył nim w podłogę, stawiając dnem do
góry.
- Dobra, nie możemy tego spierdolić - powiedział Hidan,
gorączkowo rozważając, co powinni obstawić. - Bo mi stary dziad głowę
urwie. Dawaj na parzyste.
- Co proszę?! - podburzyła się Erika. - Ja stawiam majątek mojego rodu, więc to ja powinnam zdecydować!
- Ty tylko znowu przegrasz!
- Jak śmiesz?!
- Proszę o spokój - rzekł krupier opanowanym głosem, najwidoczniej nawykły do podobnych widoków.
Erika zasłoniła dłonią oczy i położyła grant po swojej prawej, po stronie Hidana.
-
To ja stawiam na nieparzyste - odezwał się głos. Głos z gatunku tych,
które wręcz krzyczą, że z ich właścicielem lepiej się nie zadawać. Co
gorsza, był on Erice znajomy.
Podniosła głowę i spojrzała w bok,
napotykając wzrok... Ciężko właściwie było mówić o wzroku, bo patrzyła w
oczy przypominające raczej dwie szparki w twarzy. Gdzieś tam, pomiędzy
fałdkami pewnie były gałki oczne, ale trzeba było nie lada wysiłku, aby
je zauważyć. W każdym razie z okrągłej, żółtej buzi emanowała sugestia
kpiącego spojrzenia. Elementy skojarzeń w umyśle Eriki błyskawicznie
powskakiwały na swoje miejsca.
Chwilę patrzyła na niego z rozdziawionymi ustami i szeroko otwartymi oczami.
- To on! - zawołała, gdy wreszcie synapsy w jej mózgu zorientowały się, że to koniec przerwy na kawę. - To on!
-
Kto? - zdziwił się Hidan, patrząc na osobę znajdującą się po drugiej
stronie oskarżycielsko wyprostowanego palca Eriki. Wyglądało mu to na
zwykłego dzieciaka, chyba mniej więcej w wieku zielonki, albo niewiele
młodszego. Za sam materiał, z którego uszyto jego ubrania, można by
pewnie kupić całą tę budę. - Znasz go?
- No pewnie, że znam! To przecież syn Kuro!
W
lokalu zapadła cisza jak makiem zasiał. O ile wcześniej ludzie
spoglądali w ich stronę z uśmieszkami rozbawienia, to teraz cała sala
wpatrywała się w nich z powagą.
Chłopak o żółtej cerze i szparkowatych oczach - Yun Gan - uśmiechnął się jeszcze szerzej i pokręcił głową.
- Ta uwaga nie była konieczna. Wolę unikać rozgłosu.
Mówił z pewnością siebie kogoś, kogo rozgłos znajdował sam.
-
O, żesz ty! - Erika była wyraźnie zbulwersowana. - Jak śmiesz się tu
pokazywać?! To znaczy... w tym samym miejscu, co ja. Masz pojęcie, co ja
przez ciebie przeżyłam?!
- Cokolwiek to było, sama się o to
prosiłaś, jeśli dobrze pamiętam. - Jego szeroki, płaski jak u żaby
uśmiech nawet nie drgnął. - Co to powiedziałaś przy naszym ostatnim
spotkaniu? A, tak... coś na temat głupich gówniarzy, którym za wiele się
wydaje... I rzuciłaś się na mnie. Jak tam jedynki?
- Ukruszone -
odpowiedziała odruchowo zielonka. - Znaczy... Nie twój interes! -
poprawiła się szybko, czerwieniejąc lekko. Hidan chyba pierwszy raz
widział u niej rumieńce wstydu.
- O co tu chodzi? - zapytał w końcu zdezorientowany siwus.
Yun
Gan nie zwrócił na niego uwagi. Zwrócił się do krupiera, który trzymał
dłoń na kubku do gry, z łaskawym uśmiechem na żółtej twarzy.
- Zdaje się, że blokujemy grę. Przepraszam za to. Jaki jest wynik?
Krupier
ocknął się i zerknął na kubek wciąż spoczywający pod jego palcami.
Wszyscy jak jeden mąż również na niego spojrzeli. Nawet Hidan
wyczekująco wbił wzrok w naczynie, chociaż w tej chwili bardziej niż
wynik gry interesowało go, o co tutaj, do licha, chodziło. Patrzyli
wszyscy - poza zielonką.
Krawędź kubka się uniosła...
...i wtedy Erika skoczyła na Yuna Gana.
*
Baala
siedziała pod ścianą z wyżartych przez płomienie i parę pnączy. Woda
jeszcze kapała jej z włosów. W korytarzu było gorąco i wilgotno jak w
tropikach, a ona nie pamiętała, jak do tego doszło.
- Co tutaj robiłaś?
Podniosła
głowę, by spojrzeć na Kakuzu. On też był mokry, przemoczony płaszcz
wisiał na nim ciężko, a kapiąca z niego woda tworzyła wokół stóp ciemną
plamę. Znosił to z godnością profesjonalisty. Można to było poznać po
tym, że wyglądał nie mniej groźnie niż w stanie suchym. Ona za to pewnie
niewiele się różniła od zmokłej kury.
- Pytałem, co tutaj robiłaś.
Nie
miała przygotowanej odpowiedzi. Nie miała także sił udawać. Popatrzyła
jedynie na niego spojrzeniem mówiącym, że jeśli zmusi ją do odpowiedzi,
usłyszy same kłamstwa. Najwidoczniej zrozumiał ten subtelny przekaz, bo
westchnął. W gruncie rzeczy ją zaskoczył. Spodziewała się, że będzie
wściekły, a wyglądał raczej na... zrezygnowanego. Choć nie była
przekonana, że to odpowiednie słowo.
- Wychodzimy stąd. Gdzie są Hidan i Okamura?
Tam,
gdzie ich zostawiłeś, miała ochotę odpowiedzieć kąśliwie, ale chociaż
byłaby to udana złośliwość, mogła grubo rozmijać się z prawdą. Na myśl,
gdzie ta zwariowana dwójka mogła się udać i co właśnie bez ich nadzoru
wyczyniać, czuła się, jakby drugi raz zlano ją lodowatą wodą.
- Nie wiem.
Kakuzu
nie skomentował tego ani słowem, nawet nie okazał irytacji. Podszedł do
muru pnączy, wyciągnął dłoń i wyrwał jeden z pędów z taką łatwością,
jakby była to papierowa makieta. Wtedy Baala przypomniała sobie o tych
wszystkich ludziach, których tu zamknięto, i jęknęła mimo woli.
- Ż... żyją? - zapytała słabo.
Zwrócił
na nią wyprane z emocji spojrzenie. Patrzył tak długą chwilę, aż w
końcu miała ochotę zapytać, na co się tak gapi. Nie była w nastroju na
dyplomatyczne gierki, choćby miał ją za to zabić.
- Na to wygląda
- odparł swym niskim, nie nastrajającym człowieka optymistycznie
głosem. Taki głos nadawał się w sam raz do obwieszczenia zgonów.
Szczególnie brutalnych. - Zadbali o to, żebyś ich nie zraniła. - Milczał
chwilę, być może dając jej czas na przemyślenie tych słów. - Wstawaj.
Podniosła
się z ziemi, przesuwając plecami po nierównej ścianie pnączy. Nie była
pewna, czy zdołałaby ustać na własnych nogach. Czuła się przyćmiona, jak
człowiek wyrwany znienacka z głębokiego snu.
- Co to za miejsce?
Kakuzu, który już się odwrócił i szedł w stronę wyjścia, przystanął.
- To nie jest czas ani miejsce na dyskusje.
- To Tsumaranai, tak? To do nich należy ta arena?
Zatrzymał się. Obejrzał się na nią przez ramię, a ona odwzajemniła się wyzywającym spojrzeniem.
- To nie jest czas... - powtarzał właśnie, ale nie zamierzała pozwolić mu, by dokończył.
- Wiem, że z tym wszystkim mają coś wspólnego Tsumaranai. A oni mają coś wspólnego z Kuro. Ale jaki w tym związek z tobą?
Zdawała sobie sprawę, że balansuje na granicy. A może już ją przekroczyła. Starała się o tym nie myśleć.
-
Dużo się dowiedziałaś - odparł cicho po długiej chwili milczenia. - Ale
powtórzę po raz trzeci, i jeśli będę musiał powtórzyć się po raz
czwarty, gorzko tego pożałujesz. To. Nie jest. Czas ani miejsce na takie
dyskusje. A teraz chodź.
Zawahała się.
- A... A ci ludzie? - Niepewnie wskazała ręką na cele.
- Nie pomożesz im. Nie teraz.
I
poszedł, nie oglądając się, czy za nim idzie. Baala zacisnęła zęby.
Chciałaby wierzyć, że w innym czasie i miejscu - najlepiej niezbyt
odległych - otrzyma upragnione odpowiedzi, ale nie mogła oprzeć się
wrażeniu, że Kakuzu umyślnie ją zbywa.
*
-
W górę, hop, hop! A teraz z lewej! - Yun świetnie się bawił, dając
zielonce wskazówki, jakiego ataku ma się spodziewać. - Uważaj, pod
nogami!
Wybuchnął szczerym, rozradowanym śmiechem, kiedy szarpnął
za brzeg maty, a Erika niemal straciła równowagę. Zielonka odskoczyła w
bok, wyrywając w przelocie jednemu z - zszokowanych rozwojem wypadków -
krupierów kubek do gry i rzucając nim prosto w głowę irytującego żółtka.
- Ty gnoju! A masz! - krzyknęła, jak gdyby usiłowała dodać sobie animuszu.
"Gnój"
uchylił się przed pociskiem ruchem głowy, nie przesuwając stóp nawet o
milimetr. Kubek z brzękiem rozbił się na twarzy któregoś z graczy;
nieszczęśnik padł do tyłu nieprzytomny.
- Rozpierducha! - ucieszył się Hidan, wprawionym ruchem ściągając kosę z pleców i od razu wyrzucając ją przed siebie.
Gracze
w końcu zorientowali się, że dalsze przebywanie w domu hazardowym grozi
utratą krwi, kończyn i - względnie - życia. Zaczęli tłoczyć się ku
wyjściu, wydając z siebie okrzyki typowe dla spanikowanego tłumu.
Krupierzy - który mieli za sobą mniejszy bądź większy kawał
gangsterskiego żywota - zareagowali z większym opanowaniem, natychmiast
odsuwając się poza zasięg walczących. Zwaliści ochroniarze ruszyli do
przodu jak ożywione głazy. Trójzębna kosa o ostrzach pomalowanych,
zapewne ze względów czysto praktycznych, krwistym szkarłatem wbiła się w
ścianę. Nie speszyło to siwusa, który szarpnął za przymocowaną do
trzonka broni linę, a narzędzie kojarzone z pokojowymi pracami w polu
pomknęło do jego dłoni. Zaryczał tryumfalnie i ruszył biegiem ku
nadciągającym gorylom, a w tym czasie Okamura dokonywała cudów
gimnastyki, usiłując dosięgnąć choćby jednym ciosem znienawidzonej,
żółtej gęby.
- Świnia walczy lepiej od ciebie! - zaśmiał się Yun bezczelnie, uchylając się oszczędnymi ruchami przed każdym z ataków.
Kucnął,
unikając szerokiego zamachu pięścią, i sprawnie podciął dziewczynie
nogi. Ta runęła do tyłu, prosto na stoliczek z czarkami i buteleczkami
sake. Zabrzęczała tłuczona porcelana i rozległ się suchy trzask drewna.
- A, a, ał, ałaa... - jęknęła Erika.
Chwilę
leżała, negocjując możliwość wstania z bólem porażającym plecy. Nad nią
przystanął żółtoskóry chłopak, dłonie opierając o kolana i nachylając
się nad powaloną przeciwniczką. Nawet zdobył się na ironicznie
zatroskaną minę. To zaskakujące, jak szerokim spektrum ekspresji twarzy
dysponował, skoro jego oczy niczym się nie różniły od dwóch skośnych
kresek.
- Ty... gówniarzu... czekaj no tylko...
- Skończyłaś
już udawać pijaną krowę? - Głos miał tak przesiąknięty fałszywą
uprzejmością, że tylko ułamek prawdopodobieństwa dzielił ją od kapania
na podłogę. - A może po prostu starasz się o przyjęcie do cyrku?
Zasyczała
jak rozzłoszczony kot, a nagły przypływ sił nie tyle co postawił, co
wręcz rzucił ją na nogi. Zamiast jednak wznowić zaciekłe ataki, przyszło
jej do głowy, że najpierw powinna wygrać walkę psychologiczną. Jak
prawdziwy strateg, połechtała się w duchu. Gdzieś z tyłu huknęło, gdy
jeden ze zwalistych ochroniarzy padł na papierową ściankę.
- Zabawne, że o tym wspominasz, bo właśnie się zastanawiałam, czy z jakiegoś cyrku nie uciekła żółta małpa.
Jego uśmiech leciutko drgnął. Punkt dla mnie!
-
Nic mi o tym nie wiadomo, ale wygląda na to, że zgubili klauna. -
Schylił się i podniósł z podłogi dwie, zapomniane w rozgardiaszu, kostki
do gry. - Z taką twarzą trudno ci będzie liczyć na inną karierę.
Otworzyła szerzej powieki i nabrała powietrza w płuca, oburzona, ale zaraz zdołała odzyskać ostrość myślenia i wypaliła:
- Kuro powinien oddać cię z powrotem do tego przytułku, z którego cię wziął, i wybrać sobie grzeczniejsze dziecko!
Trafiła w dziesiątkę. Uśmiech na twarzy Yun Gana zgasł jak płomień świecy nakrytej szklanką.
- To nie było miłe - powiedział zmienionym tonem, w którym nie pobrzmiewało nic z wcześniejszego szyderstwa.
Erika zaśmiała się triumfalnie i złożyła dłonie w pieczęci.
- Co ty nie powiesz! Element wiatru: Strumień powietrza!
Powietrzny
wir runął do przodu, rozrzucając pod ściany kubki, kostki, maty, a
nawet tych graczy, którzy jeszcze nie zdążyli uciec. Yun zdążył
zareagować: uskoczył w bok, odbijając się dłońmi od podłogi i lądując
pewnie na stopach dwa metry dalej, jednocześnie zrobił szybki ruch ręką.
- Ajj!
Pojedyncza
kostka do gry trafiła zielonkę idealnie w środek czoła. Odruchowo
odchyliła głowę do tyłu, o mało co nie tracąc równowagi. Kiedy
przywróciła ją do pionu, nie dostrzegła nigdzie przeciwnika. Rozejrzała
się ze zdezorientowaniem, ale jedyne, co zobaczyła, to zdemolowany dom
gier, dodatkowo urozmaicony o malownicze strugi czerwieni. Hidan wył jak
w szale, wywijając ochlapaną krwią kosą na wszystkie strony, a w
przypadkowych miejscach na podłodze leżały ciała - albo same ich
fragmenty. Ubranie i twarz miał pochlapane posoką, przez co przypominał niedoszłego malarza nadużywającego czerwonej farby.
-
Jashinie!!! Usłysz mnie!!! Przyjmij te ofiary, które ci dziś składam!
Twój wierny wyznawca przeleje tej nocy jeszcze wie... O, cześć, Kakuzu. -
Głos Hidana w ciągu sekundy przeszedł ze skowytu fanatyka do tonu
spokojnej pogawędki.
Wraz z Kakuzu na miejsce masakry wkroczyła
cisza i powaga tak śmiertelna, że nawet sam ponury żniwiarz nie mógłby
wywołać większego wrażenia. Stał w wejściu; zza niego wyglądała Baala,
ze zgrozą patrząc na to, co pozostało z jaskini hazardu. Chociaż coś w
jej minie sugerowało, że takiego właśnie widoku się spodziewała.
- Hidan...
-
To, ee, nie mo... nie nasza wina. - Siwus zerknął z ukosa na Erikę,
oczekując, że zielonka poczuje się współodpowiedzialna za te wydarzenia.
Dziewczyna drgnęła i szybko wycofała się w bok, byle jak najdalej od
zamaskowanego, który powolnym krokiem zmierzał ku kosiarzowi.
- Hidan...
- No co! - wybuchnął siwus. - Poszliście sobie w cholerę, co mieliśmy robić?
- Twoim zdaniem demolować miasto, tak? - warknął na niego Kakuzu.
Podniósł
rękę, wyglądało na to, że chce go uderzyć - Hidan już profilaktycznie
wzniósł kosę, by się nią zasłonić - ale dłoń wyminęła żelastwo i ucapiła
siwusa za kark. Kakuzu potrząsnął nim, Hidan zrobił minę niezadowoloną
jak kot wpychany do kąpieli i zaczął się bezskutecznie szarpać.
- Zostaw mnie, stary popierdoleńcu!
-
Wychodzimy, zanim przyślą tu jakieś siły porządkowe. Albo oddział
własnych shinobi - rzekł zamaskowany tonem tak ciężkim i nie
dopuszczającym żadnego sprzeciwu, że nawet Hidan struchlał i przestał
stawiać opór. - A z tobą policzę się później - obiecał mu groźnie.
Erika odetchnęła dyskretnie z ulgą, ale w tym momencie padło na nią spojrzenie zielonych źrenic.
- Z tobą też sobie porozmawiam. A teraz wszyscy na zewnątrz. No już!
Nikt
nie ośmielił się z nim dyskutować. Grupka opuściła pospiesznie
zniszczony dom gier, zostawiając za sobą jęki rannych i krzyki
ocalałych.
*
Yun szedł skocznym krokiem
przez jedną z bocznych uliczek, gdzie nie panował taki tłok, jak na
głównych arteriach komunikacyjnych miasta. Lubił chłód nocy i panującą
wtedy rześkość powietrza, nie obciążanego już palącym żarem słońca, a
mógł się nimi najbardziej cieszyć tam, gdzie było jak najmniej hołoty
zakłócającej ciszę i spokój. Pogwizdywał pod nosem, zadowolony z
minionego dnia. Okamura była taka śmieszna; nie spodziewał się, że po
tamtym upokorzeniu, jakie sprawił dziewczynie w jej własnej wiosce,
jeszcze kiedykolwiek ją zobaczy. Wyśmienity humor trochę mu jednak
zrzedł, gdy przypomniał sobie ostatnią z jej obelg.
- Dobry wieczór, Yun.
Przystanął
i obejrzał się w górę. Na okapie najbliższej, zamkniętej już
restauracji, siedziała przesłonięta mrokiem postać. Widoczny był zarys
kapelusza z szerokim rondem i niepokojący, biały blask oczu.
- Wujaszek Hanzou! - Uśmiechnął się przymilnie, udając radość. - Nie wiedziałem, że jesteś w Tsurudze!
- Co robisz tutaj sam? - zapytał tamten surowo. - I to o tej godzinie?
Chłopak
zrobił niewinną minę. Hanzou podniósł się i zeskoczył z dachu, lądując
tuż obok niego. Wyprostował się; miał ponad metr dziewięćdziesiąt
wzrostu i Yun czuł się przy nim bardzo mały, ale zupełnie go to nie
onieśmielało.
- No wie wujaszek... Stale mnie pilnują, to już robi się męczące... Chciałem się wyrwać i na własną rękę zobaczyć trochę miasta.
-
Na szczęście cię zauważyłem - burknął. - Odprowadzę cię do hotelu. Czy
nie wiesz, jak niebezpieczne są ulice nocą w mieście takim, jak to? Ktoś
mógłby zrobić ci krzywdę i nawet imię twojego ojca by ci nie pomogło.
Jeśli chciałeś wyjść, mogłeś poprosić Furume albo Shounosuke, żeby ci
towarzyszyli.
Yun przewrócił oczami. Nie potrzebował nianiek, ale wiedział, że "wujaszek" nie zrozumiałby jego punktu widzenia.
-
Odprowadzę cię do hotelu - oznajmił Hanzou stanowczo, a chłopak jęknął z
zawodem, po części udawanym, a po części autentycznym.
- Ale to już niedaleko... Nie trzeba, wujaszku, ja sam...
- Bez dyskusji.
Ruszył
za nim smętnie, wsuwając dłonie do kieszeni spodni. Po paru minutach
milczącego spaceru niespodziewanie olśniła go myśl, że nawet jeśli nie
może się już włóczyć po Tsurudze samopas, może przynajmniej trochę
podręczyć nadopiekuńczego wujaszka. Zerknął z ciekawością na jego plecy.
- Wujaszku, o co chodzi z tym waszym znajomym... Kakuzu, tak? - zapytał zdawkowo.
Hanzou obejrzał się na niego przelotnie przez ramię.
- Czemu pytasz?
- Bo ten człowiek chce zabić mojego ojca - odparł beztrosko. - A przecież kiedyś dla niego pracował, prawda?
Mężczyzna westchnął i przez chwilę milczał, być może rozważając dobór kolejnych słów.
-
Niektórym łatwo przychodzi zapominanie, ile komuś zawdzięczają -
stwierdził niejasno. - To się często zdarza. Nie przejmuj się, twojemu
ojcu nie stanie się krzywda. Hajime, Shounosuke i pozostali... no i
ja... zadbamy o to.
Chłopak wydął wargi. Ta odpowiedź wcale go nie
usatysfakcjonowała, podobnie jak protekcjonalne traktowanie. Myślał nad
innym tematem, którym mógłby go podręczyć, ale w tym momencie dotarli
na ulicę, przy której znajdował się hotel. Chcąc nie chcąc, pozwolił
zaprowadzić się do budynku, gdzie pożegnał mężczyznę, miarkując
uprzejmość w tonie głosu.
Denerwowało go to wszystko. Nie był
przecież dzieckiem; dużo młodsi od niego szkolili się na shinobi i brali
udział w morderczych egzaminach i śmiertelnych walkach, a jego
obstawiano mniej i bardziej kompetentnymi opiekunami, jakby nie potrafił
o siebie zadbać. Wykrzywił usta, idąc wskroś holu do schodów, zupełnie
ignorując usłużnego lokaja, który wyrażał - nieszczere, co do tego nie
miał wątpliwości - zmartwienie i chęć odprowadzenia go aż pod drzwi
pokoju. Gardził takimi ludźmi i nie uważał za wskazane okazywać im swą
uwagę.
Nie jechał windą, zamiast tego wolał głośno biec po
schodach z nadzieją, że może pobudzi innych hotelowych gości. Pomyślał
znów o Okamurze i reszcie tych zabójców, którzy nastawali na życie jego
ojca. Nie miał zamiaru obserwować biernie wydarzeń z boku. I nikt nie
powstrzyma go od wzięcia udziału w walce.
Zadowolony z własnego postanowienia, dotarł do pokoju i wszedł do środka.
W przygotowaniu...
Jejku ty żyjesz! Wróciłaś! Nawet nie wiesz jak się cieszę!
OdpowiedzUsuńZnalazłam Cię na Wattpadzie, ale nie sądziłam, że tak szybko dodasz nowy rozdział. Czuję się bardzo miło zaskoczona.
Kakuzu kojarzy mi się z taką mamusią, ktora cały czas musi pilnować swoich wychowanków. Ale i tak Erika jest moim bogiem.
Czekam i na pewno będę czekać na kontynuacje i będę dalej gwiazdkować na Wattpadzie c:
Raduje mnie niezmiernie, że to opowiadanie sprawia komuś tyle przyjemności, choćbyś nawet miała być jedyną osobą, która jeszcze je czyta. Dziękuję :)
Usuń