ROZDZIAŁ III: NAJCZARNIEJSZY ZE SCENARIUSZY
CZĘŚĆ 1
- Baala...
- Tak?
-
Wiesz, rozumiem, że uciekamy i tak dalej, ale czy naprawdę znowu musimy
przedzierać się przez takie krzaki? Nie lepiej byłoby schować się w
mieście?
Baala przystanęła
i obejrzała się na towarzyszkę niedoli. Minęła może z godzina od
chwili, gdy opuściły zrujnowaną świątynię deszczu. Od tamtej pory
uciekały lasem, choć, jak dotąd, nikt ich nie gonił. Dziewczyna
wiedziała, że Kakuzu mógł po prostu jeszcze nie wrócić ze swojej nocnej
eskapady, ale miała nadzieję, że albo nie będzie ich śledził, albo zgubi
trop. Unikanie osiedli wydawało jej się oczywiste, bo spodziewała się,
że miasto będzie pierwszym miejscem, jakie sprawdzi "Akatsuki". Z
drugiej strony... wcześniej też przemykały lasami i nie wyszło im to
szczególnie na zdrowie.
- No nie wiem - odmruknęła w końcu. - Pamiętasz tamtą wioskę, którą wysadzili w powietrze? Chcesz narażać niewinnych ludzi?
-
A niechby i nawet - odparła Erika bez cienia współczucia. Najwyraźniej
dla zielonki dobro obcych ludzi niewiele znaczyło przy jej własnym. -
Poza tym goni nas tylko ten w masce, nie? On nie wygląda na takiego, co
wysadza różne rzeczy. Chcę do miasta! Chce mi się pić! I jestem głodna! I
mam dość tych zarośli! - wybuchnęła niespodziewanie, zatrzymując się w
miejscu. - Chcę do miasta, teraz!
Baala
zmarszczyła brwi, chcąc uciszyć ją ostrym słowem, ale zobaczyła, że
Erice łzy nabiegły do oczu. Zmieszała się; zielonka pociągnęła nosem,
zamrugała kilka razy i odwróciła głowę w przeciwnym kierunku. Brutalny
zgon Hidana musiał wstrząsnąć nią bardziej, niż Baali się wydawało.
-
No... cóż... - zaczęła niepewnie. - Nie wiem, czy miasto to dobry
pomysł... tylu ludzi będzie nas widziało... ktoś mógłby naprowadzić
Kakuzu na nasz trop... - Nie chciała tego dodawać, ale była pewna, że
skąpe odzienie Eriki i jego ekstrawagancka kolorystyka bez trudu zapadną
w pamięć połowie mieszkańców. - Bezpieczniej będzie unikać osad...
-
Akurat! Idę o zakład, że w mieście byłoby mu znacznie trudniej nas
wyśledzić niż w tej dziczy! - W głosie Eriki wyraźnie zabrzmiał ton
desperacji. - Tutaj może natknąć się tylko na nas, a w mieście są
dziesiątki, setki ludzi!
Jej
drżący głos zwiastował, że jest coraz bardziej bliska wybuchu płaczu.
Baala nie wiedziała, co robić, bo Erika już w stanie naturalnym była
trudna do zniesienia, co dopiero więc w skrajnej histerii. Postanowiła
grać ostrożnie.
- W gruncie rzeczy... może i masz rację - powiedziała powoli.
- Właśnie! Więc chodźmy! Nie chcę tu już spędzić ani chwili!
Baala
uznała, że na razie najlepiej będzie odpuścić. I tak miały przewagę
czasową nad Kakuzu, o ile ten faktycznie je ścigał. Z drugiej strony,
gdyby ruszył ich śladem, już chyba powinien je dogonić, tak jak
wcześniej "Akatsuki" zawsze wyprzedzali je na trasie. Może faktycznie
zagrożenie było dużo mniejsze, niż się jej wydawało.
Tak,
ale gdzie się zatrzymają, skoro nie mają ze sobą żadnych pieniędzy?
Gdyby posiadały fundusze, mogłyby zabunkrować się w jakimś zajeździe,
nie wystawiać z niego nosa i odczekać, aż sytuacja na zewnątrz zrobi się
względnie bezpieczna. A tak - mogą co najwyżej przespać się w jakimś
ciemnym zaułku. Gdyby tylko miały jakieś pieniądze...
Nagle
na wierzch jej świadomości wypłynęło pewne stare wspomnienie. No jasne!
Jak mogła o tym zapomnieć! Były uratowane, a wszystko dzięki temu
drobiazgowi! Nie do wiary, że taki szczegół wyleciał jej z głowy!
-
Dobrze, idziemy do miasta, ale pod jednym warunkiem. - Erika podniosła
na nią spojrzenie wielkich, załzawionych oczu. - Daj mi grant. Teraz.
- Jaki... ach, to.
Znowu
pociągnęła głośno nosem i sięgnęła za plecy. Baala mogła się tylko
domyślać, że z tyłu spódnicy miała gdzieś dyskretnie wszyte kieszenie,
bo już w następnej chwili zielonka trzymała w ręku jakiś świstek.
Strzepnęła go krótkim, gwałtownym ruchem, i w nikłym obłoku dymu pojawił
się znajomy zwój. Więc to tak, trzymała go cały czas zapieczętowanego,
sprytne... Baala niemal wyrwała jej grant z rąk, rozwinęła go i poczuła
szarpnięcie radości w okolicach żołądka, gdy zobaczyła wytrawionego w
woskowej pieczęci rogatego smoka. To przez ten papier pozwoliła wrobić
się w towarzystwo Eriki i całą tę awanturę z "Akatsuki" i Kuro, i to ten
papier im teraz pomoże!
Zaśmiała się tak niespodziewanie i wesoło, że Erika aż uraczyła ją zdumionym spojrzeniem.
- Dzisiaj śpimy jak królowe - zażartowała, po raz pierwszy od tygodni odzyskując dobry humor.
Nie
zwracając uwagi na zdziwioną zielonkę obróciła się na pięcie i ruszyła
przed siebie. Wiedziała, w którą stronę powinny się udać, by dotrzeć do
miasta, bo pamiętała, w jakim kierunku poszedł tajemniczy szermierz. On
jednak podróżował ubitym traktem, którego Baala wolała mimo wszystko
uniknąć, by nie natknąć się przypadkiem na Kakuzu. Wystarczało, że dojdą
do osady z nieco innej strony, nawet jeśli miałoby im to zająć trochę
więcej czasu.
Podróż
upływała w napiętej, nerwowej atmosferze, bo Baala w każdej chwili
spodziewała się możliwego ataku, czy to ze strony Kakuzu, czy ludzi
Kuro. Nikt ich jednak nie nękał, choć nie była pewna, czy to ją
uspokaja. Czy naprawdę zdołały się uwolnić od Akatsuki? Hidan nie żył,
więc przynajmniej jednego miały z głowy, z kolei ten w masce
najwyraźniej nie zdołał ich wytropić. Zastanawiała się, co teraz zrobi,
kiedy został sam. Właściwie wszystko zależało od tego, czy znajdzie -
bądź już odnalazł - truchło siwusa. A potem...
Zamyśliła
się. Co ona by zrobiła, wracając na miejsce postoju i nie zastając tam
zupełnie nikogo? Oczywiście, najpierw rozejrzałaby się za śladami, ale
tych wiele nie było, bo ziemię wokół świątyni porastała bujna trawa.
Zatem - kalkulowała - gdyby była Kakuzu, a nie wiedziała, co się stało z
Hidanem, pomyślałaby, że reszta drużyny udała się już w stronę miasta.
To rozwiązanie uważała za całkiem prawdopodobne, dlatego unikała traktu.
A gdyby jednak zdołała jakoś wywnioskować, że Hidan zginął, spadając ze
schodów... Cóż, z perspektywy Kakuzu, który nie widział tajemniczego
szermierza, winę za jego śmierć musiały ponosić one. Bez trudu mogła
sobie wyobrazić jego wściekłość. Niemal na pewno rzuciłby się za nimi w
pogoń. Wszystko zależało od tego, czy byłby w stanie je wytropić po tych
skąpych śladach, jakie po sobie zostawiały.
Przez
całą drogę praktycznie nie odzywały się do siebie. Erika wciąż była w
paskudnym humorze, ale na szczęście ryzyko wybuchu zostało
zminimalizowane do akceptowalnego poziomu. Baala schowała grant pod
kamizelką, dziwiąc się samej sobie, że nie pomyślała o tym wcześniej.
Jeszcze dziwniejszy był fakt, że zielonka też o nim nie pamiętała, a
paradowała przecież z tym papierem dwadzieścia cztery godziny na dobę.
Chociaż... czy podczas ich pierwszego noclegu w gospodzie nie
wspominała, że nie powinna się obnosić z tym dokumentem? Ale najemniczka
nie zamierzała jej teraz o to wypytywać, bo atmosfera zdecydowanie nie
sprzyjała pogaduszkom.
Szły
okrężną drogą, przez co stanęły na skraju lasu dobrze po zachodzie
słońca. Baala odczuła ogromną ulgę na widok światła prześwitującego
między pniami drzew. Ulokowane w leśnej niecce miasto błyszczało w nocy
niczym monstrualny świetlik, zalewając okolicę złotym, przyjemnym
blaskiem. Dziewczyna niemal poczuła apetyczny zapach tych wszystkich
gorących potraw, jakie mogły tam kupić, i na moment zapomniała o
wiszących nad nimi niebezpieczeństwach.
- No dobra. Zanim tam wejdziemy, użyjemy techniki przemiany, jasne? Nie chcę, by ktoś nas zapamiętał.
Zielonka
wyglądała na śmiertelnie zmęczoną; wlokła się noga za nogą, ze
zgarbioną ku ziemi sylwetką i z pustką w oczach. Widok miasta przyjęła z
zaskakującą obojętnością, a na pytanie Baali tylko markotnie pokiwała
głową.
Baala wzruszyła ramionami i złożyła dłonie w pieczęci.
- Technika przemiany!
Jutsu
przemiany było techniką prostą, jedną z pierwszych, jakie uczono dzieci
kształcone na shinobi. Miało jednak pewną wadę - do prawidłowego
wykonania niezbędna była dokładna znajomość wyglądu osoby, w którą się
przemieniano. Nie można było użyć tej techniki do przyjęcia postaci w
kogoś zupełnie przypadkowego, a skoro tak, Baala musiała wytężyć w
pamięć, by znaleźć kogoś naprawdę mało znaczącego, kogo nikt by z nią
nie skojarzył. Tak więc zmieniła się w jednego ze swoich niegdysiejszych
zleceniodawców, pozbawionego wyrazu człowieczka o twarzy smutasa,
ulizanymi włosami i sztywnej postawie. Nie był nikim szczególnie ważnym,
ale kontaktowała się z nim parę razy, przyjmując kolejne zadania, więc
trochę się go naoglądała. Trzeba byłoby naprawdę pechowego trafu, by
ktoś go skojarzył w tej zapadłej dziurze.
Obok
kłąb dymu spowił Erikę. Baala czekała, jaką to pokraczną formę przyjmie
zielonka. Naprawdę by się zdziwiła, gdyby jej towarzyszka wybrała do
przemiany kogoś... normalnego.
Czekało
ją jednak miłe zaskoczenie, bo gdy dym się rozpłynął, zobaczyła młodego
chłopaka po dwudziestce. Miał bardzo męskie rysy twarzy, czarne jak
węgle oczy i ciemne, krótkie włosy z opadającą na czoło grzywką. Ubrany
był w fioletową yukatę. Mimowolnie odczuła ciekawość, kim on jest i skąd
Erika go zna, ale widząc żałosną minę, jaką przybrało oblicze
Eriki-młodzieńca, postanowiła darować sobie pytania.
Ruszyły
w dół, do miasteczka. Pomyślała w duchu, że mądrze zrobiły, zmieniając
się w mężczyzn, bo w ten sposób jeszcze bardziej zacierały ryzyko
zostania rozpoznanymi. Gdyby ktoś ich szukał, w pierwszej kolejności
zwróciłby uwagę jednak na kobiety. Poczuła się niemal spokojnie.
Teraz,
gdy jej myśli nie były zaprzątnięte możliwymi niebezpieczeństwami, do
głosu doszły głód i pragnienie. Od rana nic nie jadły ani nie piły, więc
teraz marzyła tylko o porządnej kolacji. Kusiło ją też, by wziąć długą,
relaksującą kąpiel, ale była to jedna z ostatnich sytuacji, w jakiej
chciałaby zostać zaskoczona przez przeciwnika, więc z żalem musiała
odłożyć to na później. Ale kolacja nie podlegała jakiejkolwiek dyskusji.
Wmieszały
się w spacerujący ulicami tłum. Wzdłuż ulic wisiały na słupach
lampiony, jarząc się ciepłym, złotym światłem. Mimo zmroku jeszcze dużo
ludzi kręciło się po uliczkach, czy to robiąc ostatnie zakupy, czy
zatrzymując się w przydrożnych barach i knajpkach, skąd ulatywały
nieziemskie zapachy jedzenia, czy też po prostu spacerując. Budynki były
porządne, ulice równe i szerokie, a mieszkańcy całkiem zamożnie
odziani. Najwyraźniej ta osada leżała na szlaku handlowym, co tłumaczyło
zarówno widoczne bogactwo, jak i zagęszczenie ruchu o tej porze.
Baala
czuła się dziwnie nieswojo, gdy tak patrzyła na wymijających ich ludzi.
Nikt nie zwracał na nie większej uwagi, przechodnie ciągnęli w dół i w
górę ulicy, zaprzątnięci swoimi sprawami. Nikt się nie czaił w ciemnych
zaułkach, nikt ich nie śledził, nie atakował i nie próbował zabić. Po
ostatnich przejściach z trudem przyjmowała tę myśl do świadomości.
Czy
tak to jest, być zwykłym człowiekiem? Prowadzić spokojne, rutynowe
życie, w którym każdy dzień podobny jest do poprzedniego, w którym nie
trzeba każdego ranka cieszyć się, że jeszcze się żyje, i zastanawiać,
czy doczeka się wieczora? Miała mieszane uczucia, bo nie chciało jej się
wierzyć, że coś takiego jest możliwe. Życie bez walki, bez ciągłego
widma śmierci nad głową...
Senna,
rozleniwiona atmosfera tego miasta, zatopionego w poczuciu spokoju i
bezpieczeństwa, wydawała jej się nienaturalna. Nie mogła oprzeć się
wrażeniu, że każda z mijanych osób tylko udaje brak zainteresowania, że
ci wszyscy ludzie wokoło tylko ukrywają się za fałszywymi maskami
beztroski. Po tak długim czasie, kiedy tropiono ją jak dzikie zwierzę,
nie umiała od razu wyjść z roli ofiary. Co gorsza, obawiała się, że jej
własna nieufność rzuca się w oczy; nie mogła się powstrzymać, by
ukradkiem nie śledzić spojrzeniem przechodzącego obok sprzedawcy
herbaty, albo przyjrzeć się bawiącym się w zaułku dzieciom, jakby za
fasadą zwykłych obywateli mogli kryć się zatrudnieni zabójcy, w każdej
chwili gotowi do ataku.
Usiłowała otrząsnąć się z tych myśli. Zachowuj się swobodnie,
nakazała sobie w myślach, ale im usilniej próbowała wtapiać się w
otoczenie, tym coraz sztywniejsze i bardziej wymuszone były jej ruchy.
Zerknęła kątem oka na Erikę. Dziewczyna, czy raczej chłopak, w którego
się zmieniła, wlókł się noga za nogą, pozbawiony życia jak sflaczały
balon powietrza. Przynajmniej ona nie budziła żadnych podejrzeń, co
najwyżej współczujące spojrzenia mijających je młodych dziewcząt.
Szturchnęła
ją ramieniem. Erika podniosła głowę. Jej zbolałe spojrzenie nawet
najbardziej optymistycznej osobie odebrałoby chęć do życia.
- Może tutaj? - zapytała Baala, wskazując na szyld przydrożnego hoteliku. Zielonka automatycznie obejrzała się w tamtą stronę.
- Będzie kolacja?
- Tak.
- I ciepłe łóżko?
- O, tak.
-
No to wchodzę w to - stwierdziła Erika z przebłyskiem determinacji w
głosie. Zdołała się wyprostować i dumnie przekroczyła próg hoteliku,
jakby była co najmniej jakimś szlachetką. Baala weszła za nią.
Dziękując
bogom za to, że za pokój płaci się dopiero przy wymeldowywaniu się,
zamówiły sutą kolację. Pochłonęły ją w ekspresowym tempie, po czym udały
się do wynajętego pokoju, gdzie padły bezwładnie na łóżka, nawet nie
zmieniając ubrań. Oczywiście przedtem porzuciły przybrane formy, drzwi
zamknęły na klucz, a okna dokładnie zasłoniły.
-
Musimy... wystawić... wartę... - wymruczała Baala w półśnie. Zmęczenie
przygniatało ją niczym ogromny głaz i musiała wytężać całą siłę woli, by
mu się nie poddać.
- Do licha z wartą - odpowiedział jej senny głos Eriki.
Zdrowy
rozsądek Baali nakazywał nie odpuszczać i przeforsować pomysł nocnej
warty, ale sama ledwie była w stanie myśleć, nie mówiąc już o
kilkugodzinnym czuwaniu. Przecież zaśnięcie teraz będzie czystą głupotą,
każdy z łatwością będzie mógł je zaskoczyć i zabić, więc nie mogą...
teraz... spać...
Ocknęła
się, gdy z sąsiedniego łóżka dobiegło ją chrapanie zielonki. Miała nie
zasypiać! Przecież każdy może je dorwać, nawet nie chodzi już o
Kakuzu... są przecież jeszcze zabijaki od Kuro... nie mogą spać, nie
mogą, nie...
Myśli wyparowały jej z głowy, gdy wpadła w objęcia Morfeusza.
*
Poderwała się do góry jak oparzona.
Rozejrzała
się gwałtownie po pokoju. Oddech miała przyspieszony, w głowie dudniła
jej krew. Powoli się uspokoiła widząc, że przez noc nic się nie stało.
Tak, wciąż były w hotelu, nikt ich nie odnalazł, co za szczęście...
I kiedy już miała odetchnąć z ulgą, zorientowała się, że drugie łóżko stało puste.
Zamrugała,
jakby nie do końca wierząc w to, co widzi. Pościel była rozrzucona w
nieładzie, jak należałoby oczekiwać tego od zielonki, ale samej Eriki
nie było. Tak jak jej kosmicznych kozaków, które powinny leżeć gdzieś na
podłodze.
Gdzie ta nieznośna dziewucha poszła?
W
pierwszej chwili pomyślała, że oto nadszedł ten cudowny moment, kiedy
zielonka doszła do wniosku, że najwyższy czas pójść w swoją stronę - i
po prostu odeszła diabli jedni wiedzą gdzie. Nadzieja jednak szybko z
niej wyparowała. To byłoby zbyt piękne, gdyby ta zielona przylepa sama z
siebie postanowiła dać jej spokój. Może po prostu wyszła do łazienki?
Choć to dziwnie, by obudziła się szybciej od Baali.
Ześlizgnęła
się cicho z łóżka, jakby z obawy, że ktoś ją może posłyszeć. Gdzie ta
kretynka poszła? Przecież są ścigane, do cholery! Powinny nie wyściubiać
nosa z pokoju, przeczekać z tydzień, zanim Baala nie uznałaby, że na
zewnątrz jest już względnie bezpiecznie. A Erika wciąż tylko rzucała jej
kłody pod nogi, jakby nie mogła choć raz nie pakować ich w kłopoty!
Baala
wykonała pieczęci, przemieniając się w tego samego smutasa, co
poprzedniego dnia, i ostrożnie wyjrzała na korytarz. Panowała cisza,
choć był już późny ranek, może nawet trochę po południu. Przestąpiła
próg, zastanawiając się usilnie, gdzie mogła pójść Erika, ale nic nie
przychodziło jej na myśl.
Łazienka?
Nie, drzwi były otwarte, a toalety puste. Może zeszła zjeść śniadanie?
Baala szybko udała się do stołówki, ale nie była zbytnio zdziwiona, gdy
wśród paru bywalców nie dostrzegła ani fioletowej yukaty, ani
czarno-zielonej czupryny. Poklepała się po marynarce - ten facet, od
którego przyjmowała zlecenia, zawsze chodził w nieco wyświechtanym
garniturze - ale niezbyt dużą pociechę stanowił dla niej fakt, że grant
wciąż spoczywał bezpiecznie pod klapą. Erika na pewno nie byłaby taka
sprytna, żeby, o ile faktycznie zamierzała cichcem dać drapaka, wykraść
jej papier podczas snu.
To gdzie ją wcięło?
Nic
nie przychodziło jej do głowy, a zdawała sobie sprawę, że im dłużej
Eriki nie było, tym drastyczniej rosło ryzyko, że dorwą ją Akatsuki albo
Kuro. Baala nieszczególnie by się tym martwiła, ale po zielonce, jak po
sznurku, trafią do niej, a tego sobie nie życzyła.
Zaklęła
pod nosem. Trzeba było porzucić ostrożność. Skierowała kroki ku
recepcji, choć sama dokładnie nie wiedziała, o co chce zapytać. Co ma
powiedzieć, że zgubiła kolegę, z którym jeszcze wczoraj tu przyszła?
Od
niezręcznej sytuacji uratował ją widok za oknem. Kątem oka dostrzegła
sylwetkę tak charakterystyczną, że nie sposób jej przeoczyć, w
pozbawiony gustu sposób łączącą zieleń, czerń i sporą dozą nagości.
Baala zamarła. Ta idiotka nawet nie zmieniła postaci, zanim wyszła na
dwór!
Pospiesznym krokiem
niemal rzuciła się ku drzwiom. Była zdecydowana zaciągnąć Erikę z
powrotem do środka choćby za włosy, zanim ludzie zaczną zwracać na nią
uwagę.
Wypadła na ulicę.
Erika stała koło studni, nachylając się nad wiadrem pełnym wody i
przemywając twarz, tak jakby nie mogła zrobić tego w łazience. Baala
miała ochotę ją co najmniej zabić.
- Co ty wyprawiasz? - syknęła przez zęby.
Zielonka
uniosła głowę. Twarz miała mokrą, po jej policzkach spływały krople
wody. Na jej widok zrobiła zdziwioną minę, jakby się zastanawiała, czego
od niej chce ten facet. Baala uznała, że i tak ich przybrana tożsamość
już wzięła w łeb, więc powróciła do prawdziwej postaci.
- Baala! W ogóle cię nie poznałam. Po co ci to głupie przybranie?
Tak, pomysł zabicia Eriki robił się coraz bardziej kuszący.
-
Żeby nas nie poznali! Po to przecież się zmieniłyśmy! - Podeszła do
niej i chwyciła za ramię, ale Erika, wciąż głupkowato zaskoczona, nie
zareagowała na zniecierpliwione szarpnięcie. - Chodźże, zanim ktoś nas
zauważy!
- Daj spokój -
odparła zielonka lekceważąco. - Chyba nie myślisz, że Zakuzu tu
przyjdzie i będzie wypytywał ludzi, czy widzieli takie dziewczyny jak
my?
- Kto? - dała się
zaskoczyć Baala. - Aha, Kakuzu... może i nie będzie, ale na pewno
zauważy twój pusty łeb, jeśli będzie przechodził tą ulicą! I przestań
wydawać ten odgłos!
- Jaki znowu odgłos?
Obie zamilkły. Teraz dźwięk był wyraźnie słyszalny; faktycznie, to nie Erika go wydawała. Rozlegał się z... góry?
Baala
uniosła wzrok, marszcząc brwi. To brzmiało jak... chrapanie? Głośne,
natrętne i bezczelne chrapanie. Wydawało się zbyt donośne jak na to, by
wydobywało się z którejś z sypialni. Poza tym wszystkie okiennice były
zamknięte na głucho.
- Och, to przecież... to on!
Obejrzała
się na Erikę, która wlepiała wzrok w pochyły dach zajazdu. Baala
zmarszczyła brwi i popatrzyła w górę, a chwilę potem niemal opadła jej
szczęka. W poprzek dachówek, w zagłębieniu przy wywiniętej ku niebu
krawędzi dachu, leżał ten sam tajemniczy szermierz, który poprzedniego
dnia zabił Hidana. Na twarz miał zasunięty słomiany kapelusz, a pod
głowę podłożył dłonie. I to właśnie on chrapał w najlepsze, pogrążony w
głębokim śnie.
Dziewczyny
nie zdążyły zareagować, bo w tym momencie z zajazdu wyszedł właściciel
przybytku. W rękach niósł złożony ręcznik, i Baala domyśliła się, że
Erika w swej głupocie poprosiła go o przyniesienie czegoś do wytarcia
twarzy, zanim jeszcze wyszła na zewnątrz. Zatrzymał się na ich widok.
Zielonka nie była na tyle bystra, by od razu zauważyć jego przyjście, a
on odruchowo powiódł wzrokiem za jej spojrzeniem, na dach. Zmarszczył
krzaczaste brwi i aż zrobił się czerwony na twarzy ze złości.
No świetnie, pomyślała Baala. Nie ma to jak udany początek dnia.
-
Ty tam, przybłędo! To prywatna gospoda i prywatny dach! Jak chcesz
spać, to zapłać mi za pokój! - zaczął krzyczeć, pryskając dookoła
drobinkami śliny. Baala odsunęła się, zastanawiając, czy nie powinny
natychmiast schować się wewnątrz. Erika tylko popatrzyła na gospodarza z
cielęcym zdziwieniem odbijającym się w jej wielkich oczach.
- No już, ty cholerny włóczęgo! Won stąd! Wynoś się! Wynoś!
Ku
przerażeniu Baali, właściciel zajazdu schylił się po leżący na drodze
kamień. Wyciągnęła dłoń, by go powstrzymać, ale był szybszy. Skała
poleciała w górę, trafiając w kapelusz pielgrzyma.
Dziewczyny
zamarły. Chrapanie urwało się, szermierz poruszył się, ospale usiadł,
podpierając się ręką, i poprawił przekrzywiony kapelusz. Spod słomianych
witek było widać jego dziwaczne, nieludzkie oczy: szerokie, białe plamy
w czarnych gałkach, bez zaznaczonej źrenicy. Awanturujący się
właściciel wyraźnie poczuł się nieswojo, bo na moment umilkł.
- O co ten ambaras? - wymamrotał pielgrzym półprzytomnie, po czym ziewnął rozdzierająco. - Jakiś problem?
-
Ty jesteś problemem, przybłędo! Żaden bezdomny brudas nie będzie
nocował na moim dachu! Jeśli nie płacisz, to masz się stąd wynieść, już!
Baala
była pewna, że zaraz ten mały, rozwrzeszczany człowieczek skończy w
kilkunastu kawałkach. Po tym, co pielgrzym zaprezentował poprzedniego
dnia, nigdy w życiu nie odważyłaby się go drażnić.
Szermierz
ziewnął znowu, dźwignął się na nogi i lekko ześlizgnął się z dachu na
ziemię. Poprawił przypasane do boku katany - to chyba ten moment, w
którym powinien zaatakować? - i strzepnął słomiany płaszcz.
-
I czego tu jeszcze stoisz! - krzyknął gospodarz. Wydawał się jednak
trochę mniej pewny siebie niż wcześniej, zanim zobaczył twarz i
nietypowe oczy "przybłędy". Ten zresztą obdarzył go uprzejmie zdziwionym
spojrzeniem.
- Już idę. Przepraszam za kłopot.
Baala
zamrugała z zaskoczeniem. Nie będzie jatki? Mało tego, szermierz
uśmiechnął się nawet miło do wiśniowego na twarzy właściciela, dotknął
ronda kapelusza, kiwając mu głową na pożegnanie, i właśnie się odwracał,
kiedy je dostrzegł. Dziewczyna poczuła ruch z boku; to Erika się
zbliżyła, by schować się za jej plecami.
Jego twarz rozjaśnił szeroki uśmiech.
- Och, to wy! Wszystko w porządku, drogie panie?
Zdezorientowana
Baala w pierwszej chwili nie wiedziała, co odpowiedzieć. Sam fakt, że
natknęły się na tego szermierza wytrącił ją z równowagi, choć mogła to
przewidzieć. W końcu udał się w stronę miasta... ale nie spodziewała
się, że tak po prostu spotkają go na ulicy. Zakładała, że nie będą wcale
wychodzić z zajazdu, ale, oczywiście, Erika musiała wszystko zepsuć...
Ale
on wydawał się taki sympatyczny... i, w tym momencie, zupełnie
niegroźny, choć wciąż miała w pamięci wrzaski spadającego po schodach
Hidana, widziała tę malejącą, toczącą się bezwładnie jak wór ziemniaków
sylwetkę w czarnym płaszczu. Pamiętała, jakie mordercze zimno było czuć
od tego szermierza w trakcie walki. To nie był byle kto.
- Dz-dziękujemy - wykrztusiła w końcu. - Wszystko w porządku. Bardzo... nam pan pomógł.
- Cieszę się. Nie mógłbym przecież pozostawić kobiet w potrzebie.
-
Dyskutujcie sobie gdzie indziej! - warknął właściciel zajazdu, o którym
Baala już nieomal zapomniała. Obrażony, zawrócił na pięcie i wrócił do
budynku, rzucając jeszcze na odchodnym pod adresem pielgrzyma: - A
ciebie nie chcę tu dłużej widzieć, inaczej wezwę policję!
- Oczywiście, przepraszam.
Odwrócił się i, jak gdyby nigdy nic, ruszył przed siebie. Dziewczyny gapiły się za nim w milczeniu.
- Ej - odezwała się Baala - myślisz o tym samym, co ja?
- Taak... Ee, nie? Znaczy, nie wiem, a co?
Baala westchnęła ciężko.
-
Jest silny. I to bardzo. Z łatwością pokonał Hidana, i na pewno dałby
radę większości shinobi. Wygląda na takiego, co stanąłby w obronie
słabszego...
- Noo, mało
dzisiaj takich. - Te słowa utwierdziły Baalę w przekonaniu, że zielonka
nie ma pojęcia, do czego dąży ta rozmowa. - Dzisiejsi faceci są
koszmarni. Brakuje takich, o, dżentelmenów!, co by stanęli w obronie
kobiety.
- Mam na myśli
to, że gdybyśmy się do niego przyczepiły, byłybyśmy bezpieczne. A
przynajmniej bardziej bezpieczne, niż teraz. Pamiętaj, że wciąż depczą
nam po piętach, a właściwie tobie, zabijaki od Kuro. Myślę, że ten koleś
byłby w stanie ich załatwić, gdyby nas dorwali.
-
Aaa. - Na jej okrągłej, pucołowatej twarzy zajaśniało zrozumienie. -
Jasne, świetny pomysł! Ale co, zamierzasz go śledzić, czy co?
- No co ty. Patrz i ucz się.
Nie
czekając na reakcję zielonki, dogoniła odchodzącego szermierza. Rondo
szerokiego, słomianego kapelusza zachodziło mu nisko na oczy, więc
widziała tylko nieogoloną brodę i fragment nosa. Zauważył ją, była co do
tego pewna, choć nie odwrócił głowy. Wojownik takiego sortu musiał
wyczuwać wszystko dookoła siebie, to rozumiało się samo przez się.
-
Przepraszam... Chciałybyśmy się panu odwdzięczyć za ratunek. Jeżeli
zechciałby pan przyjąć nasze zaproszenie na obiad... Oczywiście, my
płacimy.
Perswazja ani
negocjacje nie należały do jej mocnych stron, nie wspominając już o
bardziej subtelnych środkach opartych na uroku osobistym. Była
wojowniczką, była twarda, była szorstka; miała tyleż wdzięku, co
przydrożny kamień. Nie miało to nic wspólnego z aparycją i standardami
piękna, po prostu nie umiała zachowywać się powabnie, z lekkością i
gracją prawdziwej kobiety. Jednak od czasu do czasu zdarzało się, że
musiała sięgnąć po dyplomatyczne chwyty, a teraz była zdecydowana, by
przekonać pielgrzyma do ich towarzystwa.
Na
szczęście nie musiała się zbytnio wysilać, bo kiedy ten na nią
spojrzał, unosząc brzeg kapelusza do góry, wiedziała już, że propozycja
spotkała się z całkowitą aprobatą. Wytrzymała spojrzenie jego zimnych,
pozbawionych wyrazu oczu. Być może nie zdołałaby zachować tak stoickiego
spokoju, gdyby szermierz nie uśmiechnął się, najwidoczniej mile
zaskoczony. Po chwili przez jego twarz przemknął wyraz zakłopotania.
- Nie chciałbym się narzucać...
-
Ależ nie, wcale by się pan nie narzucał! - To Erika włączyła się do
dyskusji. Najwidoczniej już zrozumiała, jaki jest ogólny plan. - To dla
nas sama, ee, przyjemność, właśnie tak. Niechże się pan zgodziiii!
Wbiła
w niego tak wyczekujące i nachalne, wręcz niepokojące spojrzenie, że
Baala sama by się chyba ugięła pod taką emocjonalną presją. Szermierz,
wciąż zakłopotany i jakby zawstydzony propozycją, uśmiechał się miło,
choć ten uśmiech nie był widoczny w jego oczach.
-
Dobrze, dobrze. Nie będę ukrywał, że nie jadłem niczego od wczoraj...
więc, moje drogie panie, to wy mnie teraz ratujecie. - Skłonił się
krótko, przytrzymując dwoma palcami kapelusz. - Ale zjem tylko troszkę,
dobrze?
*
Baala
i Erika wlepiały wzrok w szermierza. Erika już od jakichś dwóch minut
siedziała z rozdziawionymi ustami, a Baala wyjątkowo nie roztrząsała w
myślach jej rażącego braku ogłady. Zielonka trzymała nieruchomo w dłoni
pałeczki, których końce zastygły z dwa centymetry nad kopką ryżu w
misce. Niechybnie wyglądało na to, że nawet ona była pod wrażeniem
zdolności pielgrzyma.
Szermierz
pochłaniał tak niebotyczne ilości jedzenia z taką szybkością, że Baala
zaczęła się zastanawiać, czy nie dysponuje przypadkiem dwoma żołądkami.
Nie jadł od wczoraj, dobre sobie; prędzej uwierzyłaby, że od dobrego
miesiąca. Na stole z każdą minutą piętrzyły się stosy wymiecionych do
czysta naczyń, a, o dziwo, Erika nie miała w tym dziele spustoszenia
żadnego udziału. Facet wyraźnie tym zielonce imponował. Zresztą nic
dziwnego, bo chyba nigdy dotąd nie spotkała na tym polu godnego
przeciwnika.
Przełknął
kolejny kęs i na chwilę przerwał jedzenie. Nawet się zbytnio nie
pobrudził, co świadczyło o tym, że ma już w tym niezłą wprawę.
- A panie nie jedzą? - zapytał ze zmartwieniem, widząc ich skromne, niemal nietknięte i ostygłe już porcje.
-
A... jakoś tak... nie jesteśmy głodne. Proszę się nie przejmować. -
Baala ocknęła się z oszołomienia. - Więc... jeśli można zapytać... Pan
jest shinobi?
- Och,
proszę o wybaczenie, nawet się nie przedstawiłem. - Jak na kogoś o
aparycji męta spod monopolowego był niezwykle uprzejmy. - Jestem Hanzou.
I nie, nie jestem shinobi. Po prostu umiem to i owo.
"To
i owo", które załatwiło Hidana w jakieś pięć minut. Baala uśmiechnęła
się nieszczerze, by podtrzymywać pozory beztroskiej pogawędki.
- Jestem pod wrażeniem pańskich umiejętności... Wyglądało to tak, jakby to była dla pana drobnostka.
- Cóż, wiele podróżowałem po świecie. Podróże kształcą, jak to mówią.
- Można zapytać, gdzie teraz się pan udaje?
- Do Kraju Wiatru. Mam tam parę spraw do załatwienia.
Baala
mimowolnie skrzywiła się, ale zaraz z powrotem przywdziała maskę
wymuszonego uśmiechu. Kraj Wiatru, czyli tam, gdzie siedział Kuro...
Niedobrze; wcale nie miała ochoty, by, uciekając przed tygrysem, wejść
prosto w paszczę lwa. Zerknęła na zielonkę. Ta wciąż trwała w transie,
przyglądając się tępo stertom naczyń.
- Nie chciałbym wykorzystywać zanadto pań gościnności, więc będę już szedł...
Oparł dłonie o blat i dźwignął się na nogi. Jeszcze był zgięty nad stołem, kiedy dziewczyny krzyknęły równocześnie:
- Nie!
Znieruchomiał,
spoglądając na nie ze zdziwieniem. One też na chwilę zastygły w
bezruchu, a potem usiadły, bo z wrażenia aż poderwały się z siedzeń.
Baala odchrząknęła.
- To znaczy... wcale nam pan nie przeszkadza...
- Wręcz przeciwnie... - wtrąciła Erika.
- Czujemy się naprawdę... zobowiązane... by się panu odwdzięczyć...
- A wcale nie zjadł pan tak dużo...
Baala kopnęła ją pod stołem.
- W końcu uratował nam pan życie. Aż żałujemy, że nie możemy zrobić dla pana nic więcej.
- Ach, tak. - Uśmiechnął się i usiadł. - Naprawdę nie chciałbym się narzucać, więc jeśli to dla pań nie problem...
- Ależ skąd. - Baala odetchnęła w duchu z ulgą. - Proszę, niech się pan nie krępuje. Pozwoli pan, że na chwilę pana zostawimy?
- Oczywiście.
Najemniczka
chwyciła towarzyszkę za ramię i niemal siłą pociągnęła ją za sobą.
Wypadły przez wahadłowe drzwi na korytarz, gdzie odgłosy z sali
natychmiast przycichły.
-
Ała, co ty robisz? - zapytała Erika z wyrzutem, rozcierając sobie ramię.
Miała przy tym rozzłoszczoną minę jak dziecko, któremu odmawia się
kupna zabawki.
- Musimy
pomyśleć, co dalej. On udaje się do Kraju Wiatru, czyli dokładnie tam,
gdzie rządzi Kuro... - Baala przeszła się wzdłuż korytarza ze
skrzyżowanymi na piersi rękoma, myśląc gorączkowo. - Mamy dwa wyjścia.
Albo postępujemy zgodnie z pierwotnym planem i siedzimy w tym mieście,
póki sprawa nie przycichnie... albo przyczepiamy się tego całego...
Hanzou.
- A-ale chyba nie chcemy się zbliżać do Kuro? - Bojaźliwy wyraz twarzy zielonki mówił sam za siebie.
-
Lepiej byłoby tego uniknąć, to prawda, ale nie mamy zbyt dużego wyboru.
Poza tym... ponoć pod latarnią najciemniej. Jego psy gończe mogły
zresztą zgubić trop, kiedy złapali nas Akatsuki. - Przejechała dłonią po
czole. - Tak czy inaczej podejmujemy ryzyko. Musimy się zdecy...
Z
sali dobiegł zduszony krzyk. Obie jak na komendę obejrzały się na
drzwi, a potem spojrzały na siebie. W oczach Eriki wyraźnie widoczny był
przestrach, a usta były skrzywione w niepewnym grymasie. Baala
podejrzewała, że sama wygląda podobnie.
Pchnęła
jedno z drzwi. W sali panowało zamieszanie, większość gości stłoczyła
się wokół jakiegoś stolika, tylko parę osób pozostało na swoich
miejscach i wyciągało szyje, by zobaczyć, co się dzieje. Baala poczuła
się, jakby na dno żołądka opadła jej bryła lodu. To był ich stolik!
Ruszyła
do przodu jak we śnie, roztrącając ludzi na boki, niemal nie słysząc
ich uniesionych głosów, zabarwionych lękiem i swego rodzaju ekscytacją.
Stanęła wreszcie w przednim rzędzie i zobaczyła, że Hanzou, choć wciąż
siedział na swoim miejscu, to jego głowa opadła w talerz z jedzeniem.
Nie poruszał się.
- On nie żyje? - zapytał z zafascynowaniem ktoś z tyłu.
- Morderstwo! Morderstwo! - podchwycił mężczyzna po jej prawej stronie. - Tutaj jest trup!
- Trucizna w jedzeniu, to na pewno to! Zawołajcie policję!
-
Ależ... proszę o spokój... - Ten zrozpaczony głos należał zapewne do
właściciela przybytku. - Proszę zachować spokój... to na pewno
wypadek...
Baala nie
czekała, co będzie dalej. Zawróciła na pięcie i rzuciła się do wyjścia,
nim ludzie zdążyli ją rozpoznać i skojarzyć z martwym Hanzou przy
stoliku. Wypadła na korytarz, gdzie przywitała ją blada z niepokoju
twarz Eriki.
- Spadamy - rzuciła krótko. - Zmieniaj się, już!
Tym
razem zielonka nie dyskutowała, ale posłusznie złożyła dłonie w
pieczęci. Owionął ją obłok dymu, z którego wynurzył się tamten
przystojny młodzian, równie przestraszony i wytrącony z równowagi, jak
prawdziwa Erika. Baala przyjęła postać urzędnika-smutasa i obie niemal
wybiegły na ulicę.
- Co...
co robimy? - Erikę wciąż zdradzał jej piskliwy, wysoki głos, ale nie
był to czas ani miejsce, by martwić się o takie szczegóły.
-
Idziemy do banku! - odkrzyknęła jej Baala, nie oglądając się za siebie.
Szła szybkim krokiem, prawie biegła. Erika ledwie dotrzymywała jej
kroku. - Wypłacimy pieniądze i nie wystawiamy z nosa z pokoju przez co
najmniej tydzień!
- Ale co się stało?
-
Hanzou nie żyje. - Erika głośno wciągnęła powietrze. - Nie pytaj jak,
po prostu siedział tam i się nie ruszał, może go otruli, nie wiem...
Może to ludzie Kuro...
Rozmowa
się urwała, bo weszły w tłum przechodniów. Ludzie się nimi raczej nie
interesowali, ewentualnie obdarzali zirytowanym spojrzeniem, gdy ich
przypadkiem potrącały. Zmieniona forma nie przydawała Baali poczucia
bezpieczeństwa, dziewczyna nieustannie rozglądała się dookoła z
podejrzliwością. Z nerwów aż cała spociła się pod ubraniem.
Miała
ochotę krzyknąć z radości, gdy zobaczyła budynek banku. Miały
szczęście, bo szły w ciemno z nadzieją, że tak po prostu się na niego
natkną. Dziękując w duchu boskiej opatrzności, pierwsza wparowała do
środka. Nagła cisza i spokój, jaki wewnątrz panował, trochę ją
oszołomiły. Zatrzymała się, po chwili zauważając podejrzliwe spojrzenie
ochroniarza. Zignorowała go i, dysząc od pospiesznego spaceru, ruszyła w
stronę lady. Erika szła tuż za nią.
Wyciągnęła
grant. Na widok pieczęci ze smokiem poczuła się spokojniej. Tak,
pieniądze pozwolą im przeżyć najbliższe dni bez konieczności wychodzenia
z gospody, a szanse na to, że Akatsuki albo yakuza będą przetrząsać
pokoje w każdym z licznych zajazdów, były raczej niskie. Tylko tego
potrzebowały: pieniędzy.
Położyła
papier przed okienkiem. Recepcjonistka rzuciła na niego spojrzeniem zza
kanciastych okularów, zerknęła protekcjonalnie na petentów -
zadyszanych i spoconych na twarzy, jakby właśnie ukończyli maraton -
wzięła grant, obejrzała go krytycznym okiem, po czym zaczęła stukać w
klawiaturę komputera. Baala odetchnęła głębiej, powoli odzyskując
normalne tempo oddechu. Czemu to tak długo trwa...
Obejrzała
się na Erikę. Ta, co ją nieszczególnie zdziwiło, rzęziła z wysiłku.
Uśmiechnęły się niemrawo do siebie. Obie czuły, że kontrola nad sytuacją
jest już odzyskana, pławiły się w poczuciu nadziei.
A potem jak grom z jasnego nieba padło stwierdzenie pracownicy banku:
- Przykro mi, ale to konto jest zablokowane.
- ...słucham? - Baala obróciła się do okienka, mając wrażenie, że jej nogi zamieniają się w kamień. - Jak to: zablokowane?
- Konto jest zablokowane. Proszę podać kod autoryzacji.
- Kod autoryzacji?
Babsko obdarzyło Baalę obojętnym spojrzeniem, unosząc pytająco brew szerokości włosa.
- Pan jest właścicielem konta?
-
Ja... ee... - Obejrzała się przez ramię na zielonkę. Jej mina mówiła
jasno, że nic nie wie o żadnym kodzie. - Ja jestem... znajomym
właściciela, prosił mnie, bym wypłaciła... wypłacił dla niego pieniądze -
poprawiła się szybko. Spojrzenie babsztyla za okienkiem zrobiło się
jeszcze bardziej niedowierzające.
- Jeżeli nie zna pan kodu, nie mogę nic zrobić. Przykro mi, nie możemy obchodzić procedur. Czy zna pan kod?
- No... nie... ale... to ważne, potrzebuję tych pieniędzy, to znaczy on potrzebuje...
- Nic nie mogę zrobić - ucięła tamta sucho, odkładając grant na ladę. - Życzę miłego dnia.
Otępiała
Baala mechanicznie wzięła papier do ręki. Chwiejnie ruszyła w stronę
wyjścia, nie wierząc, że to wszystko dzieje się naprawdę. Wyszły na
zewnątrz, na jasne światło dnia, w gwar codziennego ruchu. Ledwo co do
niej docierało.
- No nie wierzę - Erika powtórzyła jej myśli. - Dziadek zablokował mi konto!
-
Nie wiedziałaś, kretynko, że masz zablokowane konto?! - wybuchnęła
Baala. - Ty masz dziadka? - zdziwiła się po chwili. Jakoś abstrakcyjnie
to dla niej zabrzmiało, że Erika mogła mieć jakąś rodzinę. Do tej pory zachowywała się raczej jak jej prywatne nemezis, które istniało tylko po to, by utrudniać jej życie.
-
No, mam - odparła zielonka, patrząc na nią dziwnie, jakby Baala
zapytała ją, ile jest dwa plus dwa. - Ale żeby zrobił mi coś takiego!
Pewnie to dlatego, żebym wróciła do domu. Łee, ale lipa. I co teraz?
- Nie wiem - westchnęła najemniczka. - Naprawdę nie wiem.
Łooo Hanzo Salamandra, powiadasz..?
OdpowiedzUsuńMiały fuksa dziewczyny... miały fuksa...
Nie, nie TEN Hanzo, zapomniałam walnąć jakiś dopisek na ten temat. Hanzou (mój xD) został wymyślony, zanim się dowiedziałam o istnieniu tamtego Hanzo (choć w niejasnych okolicznościach, możliwe, że gdzieśtam w necie natknęłam się na tę postać i zainspirowałam, nie zaczaiwszy, że to wciąż Naruto :P). Sorki za niejasność. Dodam adnotację ;)
UsuńHaha xD no rzeczywiście notka o tym by się przydała :3 w życiu nie skapnęłabym się że nie chodzi o pana Salamandrę ;P
UsuńUjęło mnie porównanie Baali do przydrożnego kamienia, dużo w tym prawdy. Łał, ona i jej praktyczność. Dobry jeżu. Żeby tak zostawić tego biedaka ;c , bez serca. Baba z jajami, ona to by wszystkich najlepiej wzięła za mordę i ustawiła pod ścianą.
OdpowiedzUsuńHmm, wydaje mi się, że on na coś chorował, zapala się właściwa lampka?
Naprawdę zrobiło mi się szkoda Hanzo.
Wgle kolejny rozdział, który przeczytałam na jednym oddechu, co na blogach zdarza mi się rzadko.
...No właśnie. Masz jakiegoś bloga z własnym opowiadaniem, czy co? Ja znam tylko te z Kakuzu. Oj. (ᵔᴥᵔ)
Tak, chorował, dobrze trafiłaś ;) Hmm... "TE" z Kakuzu, czyli rozumiem, że KakuTatsu też widziałaś? :D Mam takiego bloga-szufladę, gdzie wrzucam różne pokawałkowane teksty, zazwyczaj urywki dłuższych całości. Stąd nazwa Skrawki (skrawki.blog4u.pl, jest w linkach). Natomiast opowiadania "pełnowymiarowego" nie mam, aaaale... (uwaga uwaga) piszę książkę fantasy i mam nawet szaleńczą nadzieję skończyć ją do końca tego roku. Między innymi to jest powód, dla którego tak długo zalegam tutaj z rozdziałami ;)
UsuńDzięki wielkie za komentarz! Kurczę, sama przyjemność czytać, wchodzę rano a tu taka miła niespodzianka :D