30.12.2014

II.III Najczarniejszy ze scenariuszy, cz. 2

ROZDZIAŁ III: NAJCZARNIEJSZY ZE SCENARIUSZY
CZĘŚĆ 2

Shounosuke wykonał pieczęć rozproszenia.
Podział cienia był naprawdę użyteczną techniką. Mógł go bez problemu używać, by zawsze wiedzieć, jakie Kuro podejmuje decyzje, a samemu przebywać daleko, daleko od jego siedziby. W chwili rozproszenia wszelkie wspomnienia cienistego klona napływały do niego uporządkowanym, jasnym strumieniem. Kolejne obrazy ukazywały się w myślach, przewijały się słowa, pojawiały się wrażenia.
- I co tam? Jakieś nowe rozkazy?
Opuścił dłonie na kolana. Siedział ze skrzyżowanymi nogami na dachu jednego z budynków, skąd obserwowali ulice miasta, wypatrując czegokolwiek podejrzanego, w szczególności czarnych płaszczy z czerwonymi chmurami. Nudna robota, ale nie mógł nic na to poradzić; rano dostali cynk, że ci z "Akatsuki" są już blisko miasta.
Podniósł się. Usłyszał za sobą zniecierpliwione prychnięcie; pozwolił sobie na uśmieszek i odwrócił się. Za nim, w odległości kilkunastu kroków, stała jego partnerka do misji, Furume. Nie przepadali szczególnie za sobą, choć nie mógł odmówić jej charakterku. Kiedy się pojawiała, zawsze atmosfera zdawała się iskrzyć. Lubił ją drażnić, na co ona odpowiadała zachowaniem wyniosłym jak u księżniczki. Zresztą, urodę na pewno miała królewską: natura obdarzyła ją zgrabną, szczupłą sylwetką o bujnych kształtach, twarzą uroczą i świeżą jak kwiat lilii, którą podczas zadań ukrywała pod materiałową zasłonką. Ciemno pomalowane, skośne oczy, skryte za gęstą zasłoną długich rzęs, miały kształt migdałów. Furume ubierała się w sposób eksponujący jej niezaprzeczalne wdzięki, a kruczoczarne włosy upinała w kok.  Bardzo dbała o paznokcie, były nieco dłuższe, niż byłoby to wskazane do walki, ale przydawało jej to kobiecości. O tak, była kobietą, którą nie pogardziłby żaden mężczyzna. No, prawie żaden.
- Nic nowego - odpowiedział na jej pytanie. - Mamy czekać na młodego. W razie, gdyby Okamura pojawiła się szybciej niż on, możemy zacząć działać na własną rękę.
- Mam nadzieję, że faktycznie pojawi się wcześniej. Zbrzydło mi już to oczekiwanie - oznajmiła Furume zimno, zgrabnym krokiem idąc ku krawędzi dachu. Shounosuke bezczelnie przyglądał się jej kołyszącym się biodrom.
- Też nie miałbym nic przeciwko małej jatce - mruknął leniwie, nie odwracając wzroku. - Pamiętaj tylko, by dziewczynie nawet włos z głowy nie spadł, bo Koshirou będzie smutny. - Uśmiechnął się kpiąco, choć Furume na niego nie patrzyła, tylko wodziła wzrokiem po zatłoczonej ulicy. - A tego Kuro by nie chciał. Bywa czasem strasznie sentymentalny.
- ...czy Koshirou nie powinien być u Kuro?
- Hmm? Ledwie stamtąd wyruszył, a czemu pytasz?
Podszedł do Furume, która przypatrywała się czemuś w dole. Podążył za jej wzrokiem. W pierwszej chwili uniósł brwi ze zdziwienia, a potem jego twarz wykrzywił szyderczy, rozbawiony uśmiech.
- Niech mnie, ta dziewucha naprawdę jest kretynką!...

*

- ...jak mogłaś nie wiedzieć, że zablokowali ci konto?! To skąd brałaś pieniądze?!
- Miałam swoje zapasy, nie? I nie krzycz na mnie!
- Nie krzycz, dobre sobie! Przez ciebie jesteśmy w takiej dupie, że możemy mówić o cudzie, jeśli jakoś ujdziemy z tego z życiem!
Ludzie oglądali się za dwójką głośno sprzeczających się mężczyzn. Baala nawet nie zwracała na nich uwagi, bo miała serdecznie dość tego dnia, i powoli zbliżała się do granic swej cierpliwości. Czemu ciągle nic im się nie udawało? Oczywiście wiedziała, czemu, a raczej przez kogo. Gdyby nie ta zielona idiotka! To ona ją wplątała w to wszystko, to przez nią ucieka przed ludźmi Kuro, ucieka przed Akatsuki!
- Uspokój się! Coś wymyślimy i będzie dobrze! Nie musisz od razu histeryzować!
- Że niby ja histeryzuję?! A co mi pozostało?! Gdyby nie ty... gdyby nie ty!...
Szukała w myślach odpowiednich słów, które nakreśliłyby zielonce ogrom zbrodni, jakich się przez swoją głupotę dopuściła. Aż gotowała się ze złości, ledwie rejestrowała, gdzie idzie, krew buzowała jej w żyłach, musi się uspokoić, to nie jest odpowiedni moment, jeśli straci nad sobą panowanie...
Zaświstało jej koło ucha, więc odruchowo odsunęła się w bok. Na policzku poczuła powiew, coś śmignęło po jej prawej stronie, zauważyła to kątem oka. Odwróciła głowę i zobaczyła jakiś kręcący się niczym bąk przedmiot, który zawrócił w powietrzu po szerokim łuku, odbił w górę, jakby wpadł na niewidzialną trampolinę, i wylądował w dłoni kobiety stojącej na dachu jednego z budynków. Zrobiło się zamieszanie, wokół nagle zrobiło się luźniej, gdy ludzie pospiesznie się oddalali. Za sobą usłyszała spóźniony pisk Eriki i ciche pyknięcie, gdy zdekoncentrowana zielonka powróciła do prawdziwej postaci.
Kobieta w górze połowę twarzy miała zakrytą materiałową zasłonką. Była ubrana dość skąpo, choć, w przeciwieństwie do Eriki, naprawdę miała czym się pochwalić. Obok niej siedział młody mężczyzna z nogami przewieszonymi przez krawędź dachu, w dłoni trzymając rękojeść schowanego w pochwie, opartego o ramię miecza. Ich neutralny ubiór jasno wskazywał, że nie mogli być z "Akatsuki", którego członkowie zawzięcie paradowali w czerwono-czarnych płaszczach.
A to oznaczało tylko jedno.
- Cholera jasna... - Baala cofnęła się o dwa kroki, nie spuszczając z dwójki przeciwników spojrzenia. Więc dorwali je. - Szlag...
Tym razem to nie była garstka amatorów. Wyglądali na prawdziwych zawodowców, Baala po prostu to czuła, wychwytywała instynktem wojownika. Potrafiła rozpoznać lepszych od siebie, a była pewna, że tych dwoje właśnie do tej kategorii się zaliczało.
Ale miała jeszcze asa w rękawie. Nenshou Kokoro... być może zdoła walczyć z nimi jak równy z równym, choć nie mogła przewidzieć wyniku starcia...
- No, no, znaleźliśmy was! - zawołał mężczyzna z szyderczą wesołością. - Zadarliście z niewłaściwą osobą. Chyba nie myśleliście, że naprawdę uda wam się zabić Kuro?
Baala zagryzała zęby, kalkulując w myślach gorączkowo. Dookoła zrobiło się już zupełnie pusto, ale w bezpiecznej odległości zbierali się gapie, by popatrzeć na burdę. Co to za miasto, że nikt nawet nie pobiegł po policję? Ach, tak, kto będzie narażał się yakuzie... Jak te zabijaki je rozpoznali? Były przemienione, najwidoczniej musieli zauważyć je wtedy, przed zajazdem...
Nie było sensu dłużej się ukrywać, więc Baala również porzuciła fałszywą formę. Wyprostowała się, w duchu przygotowana do walki. Musiała tylko wywołać w sobie złość, dużo złości, prawdziwy gniew, by obudzić Płonące Serce. Tylko ogień gorącej wściekłości mógł to umożliwić.
- Ja się zabawię z Okamurą, Shounosuke - powiedziała kobieta głębokim altem. Baala rozpoznała, co to za przedmiot trzymała w dłoni: złożony wachlarz. Drugi, takich samych rozmiarów, miała wetknięty za materiałowy pas ubrania.
- A nie możemy, ee, dogadać się? - zapytała Erika żałośnie. - Po co od razu walczyć?
Kobieta wykonała krótki, szybki gest, rzucony wachlarz z trzaskiem rozwinął się w powietrzu i wirując jak shuriken pomknął ku Erice. Baala pchnęła zielonkę na ziemię, jednocześnie wyciągając z kabury kunai. Zdołała unieść broń w ostatniej chwili, by sparować ostrze katany. Ten mężczyzna, który jeszcze sekundy temu siedział na dachu budynku po drugiej stronie ulicy, teraz stał tuż przed nią, z ubraniem jeszcze wzdętym od skoku. Drewniana pochwa miecza ze stukiem opadła na bruk parę kroków za nim. Uśmiechnął się kpiąco do Baali; ich twarze dzieliło ledwie kilkanaście centymetrów. Dokładnie widziała jego jasne, orzechowe oczy.
Był szybki. Był cholernie szybki.
- No, co? - rzucił zaczepnie. - Strach obleciał?
I był też irytujący. Baala zebrała wszystkie siły, by odepchnąć jego ostrze, i szybko odskoczyła do tyłu, by powiększyć dystans. On spokojnie wyprostował się, opuszczając miecz w dół. Najemniczka obejrzała się, by zobaczyć, co się stało z Eriką: zdążyła dostrzec tylko znikającą w jednej z uliczek czarno-zieloną czuprynę. Kobieta od wachlarzy pomknęła po dachach za zielonką, przeskakując lekko z budynku na budynek z iście akrobatyczną wprawą.
Niedobrze. Erika musiała radzić sobie sama. Już sam ten facet był wystarczającym wyzwaniem.
Przyjrzała mu się dokładniej. Na oko miał jakieś trzydzieści lat, może trochę mniej. Ostre rysy twarzy nadawały mu łajdackiego wyglądu, który pewnie zgadzał się z charakterem. Dolną linię powiek miał zacienioną przez ciemne rzęsy, przez co Baali skojarzył się z dzikim, górskim kotem. Wrażenie to potęgował płowy kolor włosów i brwi. Na czoło zachodziła grzywka, a resztę włosów spiął z tyłu głowy na styl samurajski. Nosił proste ubrania: ciemnoniebieskie spodnie i takąż koszulę wiązaną w pasie, a łydki, przedramiona i dłonie obwiązał bandażami.
- Ty, jak ci tam... Shounosuke? Nie mam nic do waszego szefa. Nawet nie chciałam brać w tym udziału. To wszystko pomysł Okamury i Akatsuki, a ja nie mam z nimi nic wspólnego.
Uśmiechnął się kpiąco.
- Urocze, ale nie kupuję tej gadki. - Obrócił miecz w dłoni; odbite światło błysnęło na ostrzu. - Masz przesrane, dziewczyno.
Gdyby nie instynkt, nie byłaby w stanie uniknąć kolejnego natarcia. Przeciwnik zaatakował tak błyskawicznie, że nie była w stanie w ogóle dostrzec jego ruchu. Ułamki sekund wcześniej wyczuła, że to właśnie ten moment, i tylko dlatego zdołała rzucić się w bok i przeturlać po ziemi, unikając nadziania na katanę. Poderwała się natychmiast na nogi; teraz on stał tam, gdzie ona przed dwoma sekundami.
Nie czekała na kolejne podejście, potrzebowała zyskać na czasie. Z szybkością, jakiej nigdy wcześniej u siebie nie podejrzewała, wykonała serię pieczęci.
- Element ognia: Ściana tysiąca płomieni!
Tak, jak wcześniej, w jaskini z iluzją gigantycznego węża, w poprzek ulicy wyrósł mur ognia. Dosłyszała krzyki tych nielicznych ludzi, którzy zostali, by przyglądać się walce. To ją doprowadzało do wściekłości, ich głupota, ich bierność, ale nie powstrzymywała złości. Potrzebowała tego, tej gorącej, wrzącej w żyłach emocji.
Tak, gniew pochłaniał ją całkowicie, czuła, jak jej serce płonie ogniem czystej wściekłości. Nenshou Kokoro, "płonące serce", jej dziedzictwo... Tylko to mogło ją w tej chwili uratować, więc musiała postawić wszystko na jedną kartę. Mogła wykonać dwie, trzy techniki "płonącego serca", zanim opadnie z sił. To musiało wystarczyć.
- Nenshou Kokoro... - Wzniosła do góry dłoń. - Dziesięć kwiatów!
Czuła, jak wokół niej zawirowały fale czakry, choć nie mogła ich zobaczyć. Nad jej głową wykwitło dziesięć ogników, po chwili rozbłysnąwszy jasnym płomieniem, tworząc nad głową Baali krąg lewitujących języków ognia. Były praktycznie niezniszczalne, nawet woda nie mogła ich ugasić, ale wymagały nieustannego podtrzymywania czakrą. Dlatego musiała skończyć walkę szybko.
Zdążyła w niemal ostatnim momencie. Dwa cięcia wykroiły w ścianie ognia przejście, podmuchy wiatru pchnęły w jej stronę rozwiewające się płomienie. Nie zwróciła na to uwagi, bo wiedziała, że ogień nie przedrze się przez zasłonę jej rozżarzonej czakry. Po drugiej stronie stał Shounosuke z wciąż wzniesioną kataną.
- No chodź! - krzyknęła, czując buzującą we krwi adrenalinę. - Spróbuj szczęścia!
Wyciągnęła palec, kierując ku jednemu z płomyczków nad głową. Jeszcze nie... jeszcze nie... Teraz!
Shounosuke rozpłynął się w plamie barw, gdy wykonał kolejny szybki skok. Mgnienie oka wcześniej Baala opuściła rękę w dół, a za jej ruchem pomknął płomień, wystrzeliwując jak strzała ku nacierającemu przeciwnikowi.
Ale oponent, ten drapieżny, górski kot, zaskoczył ją, bo zdołał w trakcie skoku skręcić. Tego się nie spodziewała, ale na szczęście nie wykorzystał chwili jej oszołomienia, bo musiał wyhamować. Kiedy zarył sandałami w ziemię, nie przypuszczając od razu kolejnego ataku, coś wyklarowało się w jej umyśle.
Nie mógł poruszać się tak szybko przez cały czas. Tylko jeden szybki skok naraz! A to oznaczało, że po każdym jego ataku pojawiała się okazja na jej kontratak!
Straciła jeden płomień, który wypalił dziurę w budynku po drugiej stronie ulicy niczym pocisk, ale wciąż miała jeszcze dziewięć. Musiała być bardziej ostrożna i uważać, by kolejne płomienie zawrócić z drogi, zanim wypadną z zasięgu zasilającej je czakry. Wciąż jeszcze mogła użyć techniki "płonącego serca", ale z tym czekała na moment, w którym przyszpili przeciwnika.
- Jeśli to wszystko, co potrafisz... - Głos Shounosuke był pełen lekceważenia. - To pora umierać!
Ustawiła przed sobą trzy z płomieni, ale, tak jak tego oczekiwała, przeciwnik skoczył bokiem, by zaatakować od tyłu. Wtedy z góry uderzyła kolejnymi trzema ognikami. Była w połowie obrotu, by ustawić się twarzą do niego, kiedy ten niespodziewanie przeturlał się tuż obok, i nie prostując się, by nie wpaść na pierwsze płomienie, ciął po nogach. Zdążyła skoczyć, włożyła w ten skok czakrę, by wysoko w górze zrobić salto i wylądować dziesięć kroków dalej. W chwili, gdy tylko dotknęła stopami ziemi, wyczuła, że zaraz nastąpi kolejny błyskawiczny cios, a płomienie były zbyt daleko...
Nie było czasu na myślenie. Niemal automatycznie wykonała kolejną technikę, zdając sobie sprawę, że niebezpiecznie zbliża się do granicy wycieńczenia.
- Nenshou Kokoro: Dwa tygrysy!
Z ziemi przed nią wystrzeliły dwa słupy ognia, formując się w kształty ogromnych, przeciągających się kotów. Shounosuke drgnął; była pewna, że właśnie miał skoczyć, ale zdołał się zatrzymać w ostatniej chwili. Płomienne tygrysy nie czekały i popędziły w jego stronę. Przywołała do siebie płomienie, wiedziała już, co zrobić, by zakończyć ten pojedynek.
Tygrysy zdołały zepchnąć jej przeciwnika pod ścianę budynku. Wykonał dwa szybkie cięcia, które przecięły płonące koty tak, jak wcześniej ognistą ścianę. Ale to była technika "płonącego serca", więc płomienie na powrót się połączyły.
- No, to jest całkiem niezłe - przyznał, choć bez śladu podenerwowania w głosie, co jeszcze bardziej wytrąciło Baalę z równowagi.
- Ach, tak?! To co powiesz na to?
Szarpnęła dłonią, wysyłając ku niemu dziewięć płomieni, które zaczęły go okrążać, rozmazując się w płomienistą smugę. Już ona mu pokaże! Tą techniką zakończy walkę!
- Nenshou Kokoro...
Tygrysy rozpłynęły się w rozszalałą masę płomieni, rozjaśniały oślepiającą bielą, łącząc się w kulę białego ognia, zmieniając się w szeroko rozwarte szczęki. Przeciwnik nie mógł uciec, otoczony wirującymi płomieniami. Wciąż nie widziała w nim śladu strachu, a to doprowadzało ją do szału.
- ...Paszcza lwa!
Ogniste szczęki opadły na niego jak lawina, zatrzaskując się z hukiem, na boki buchnęły kłęby ciemnoczerwonego ognia. Tam, gdzie stał Shounosuke, rozszalała się dzika, hucząca i świszcząca pożoga, której Baala przyglądała się, dysząc ze zmęczenia. Miała mroczki przed oczami. Trzy techniki "płonącego serca" to było za dużo...
- No, no. Coś tam jednak potrafisz.
Obróciła się na pięcie, serce w piersi momentalnie zaczęło jej walić jak kowalski młot. To on! Stał po tamtej stronie ulicy, tak po prostu, bez zadrapania, bez śladu najdrobniejszego choćby oparzenia!
- Jak... jak?... - wymamrotała, chwiejąc się na nogach. Nenshou Kokoro miało swoją cenę, a ona nadużyła "płonącego serca", co równało się temu, że lada moment straci przytomność. Szedł powoli w jej stronę z mieczem opuszczonym ku dołowi, a ona niezdarnie się cofała, czując na plecach gorąco żaru. - Jak!...
- Och, to proste. Nie wpadłaś na to, że mogłem użyć podziału cienia?
- Podział... cienia? Ale kiedy?... - Gorączkowo wspominała każdy moment walki, ale przecież nie traciła go z oczu, nie miał czasu, by stworzyć klona...
- Wtedy, kiedy wzniosłaś tę uroczą ścianę ognia - wyjaśnił łaskawym tonem. Był coraz bliżej, musiała się zatrzymać, bo ledwie trzymała się na nogach. - Sama się załatwiłaś, dziewczyno. No, ale to była całkiem ciekawa walka. Ale teraz... to już koniec.
Oczy same jej się zamykały. Ostatnim, co zobaczyła, był Shounosuke podnoszący katanę do ciosu.

*

Erika gnała przed siebie ile sił w nogach, byle jak najdalej. Nie miała najmniejszej ochoty umierać, nie teraz, nie w takim miejscu. Trochę było jej głupio, że zostawia Baalę samą, ale co mogła zrobić?
- Wybacz - mruknęła pod nosem, oglądając się na wylot uliczki. - Ale i tak bym nie mogła pomóc.
Już odwracała głowę, gdy w jej polu widzenia pojawiło się coś lecącego z dużą szybkością, wydając przy tym złowieszczy furkot. Dziewczyna instynktownie padła jak długa na ziemię, przedmiot przefrunął jej nad głową, aż poczuła mierzwiący włosy wiatr. Syknęła, bo zapiekło ją ramię. Nieznośne buczenie oddaliło się, a chwilę później rozległ się suchy trzask.
- Ucieczka nie ma sensu - usłyszała dźwięczny, kobiecy głos.
Obróciła się i podparła rękami. Na najbliższym dachu stała ta dziwna laska, która wtedy zaatakowała ją i Baalę. Pozbawione rękawów kimono, które miała na sobie, raczej odsłaniało niż zasłaniało jej wielgachne melony. Gdyby nie siatkowana przepaska, byłoby widać praktycznie wszystko. Twarz, to znaczy, dolną część twarzy zakrywała, ale paradować z piersiami na wierzchu to już mogła? A samo kimono, spod którego wystawała kolejna przepaska z drobnej siateczki, było tak krótkie, że ledwo przykrywało tyłek. I do tego te pozbawione gustu rajstopy do połowy uda, grube, służące chyba za zamiennik spodni. Kto się tak ubiera w ogóle?
Erika ścisnęła prawe ramię i zacisnęła zęby, gdy długa, ale na szczęście płytka rana zapiekła bólem. Użyła czakry, by ją zabliźnić. Pod palcami wyczuwała gorąco krwi.
- Odczep się ode mnie, dobra? Zrobiłam ci coś? To się odwal!
Biuściasta zignorowała ją. W obu dłoniach trzymała złożone wachlarze i Erika domyślała się, co zamierza z nimi zrobić.
Zebrała się z ziemi, a w tym czasie tamta rzuciła oba wachlarzami jednocześnie. Leciały prosto ku Erice, wirując i bucząc głośno. Dziewczyna pognała na złamany kark ku ustawionym pod murem kontenerom na śmieci, dając nurka między kubły. Sekundy później rozległ się rozdzierający, metaliczny zgrzyt, gdy wachlarze rozpołowiły stojące z przodu metalowe pojemniki, po czym z dudniącym buczeniem wróciły do właścicielki. Ze zniszczonych kubłów wypłynęły falą śmierdzące odpadki. Erika skrzywiła się i zmarszczyła nos, kiedy część z nich wylądowała na niej.
- Wyjdź po dobroci, dziewczynko, albo ja cię do tego zmuszę.
"Dziewczynko"? Co to cycate babsko sobie wyobraża? Żeby zwracać się w taki sposób do niej, dziedziczki rodu Okamura!
Nie miała jednak ochoty na to, by te cholerne wachlarze przecięły ją tak, jak tamte kubły. Rozejrzała się desperacko za czymś, co pozwoliłoby jej zyskać przewagę. Co tu zrobić, co tu zrobić... jeśli zaraz czegoś nie wymyśli...
- Jest! - wyrwało jej się, gdy zobaczyła po drugiej stronie ulicy hydrant. Z pewnym siebie uśmiechem wynurzyła się zza wielkiego kontenera, usiłując zachować tyle godności, na ile to było możliwe, będąc oblepionym skórkami od ziemniaków.
- Więc opowieści o klanie Okamura są prawdziwe - stwierdziła biuściasta z góry. Strzepnęła dłonią, z trzaskiem rozwijając jeden z wachlarzy. - Na tych ostrzach znajduje się trucizna zdolna powalić konia. Teraz widzę, że wasza słynna "smocza krew" to nie wydumana plotka. - Ruszyła powolnym krokiem wzdłuż dachu, nie odwracając spojrzenia od Eriki. Za nią ciągnęły się długie wstęgi od szarfy, którą była przepasana. - Aż szkoda, że tak cenna umiejętność trafiła się komuś tak żałosnemu, jak ty...
- Mów za siebie! Krowo! - Kobieta się zatrzymała. - Właśnie tak, krowa, jesteś krową!
Tym zdołała skutecznie wytrącić przeciwniczkę z równowagi.
- Za kogo ty się masz, smarkulo? - warknęła tamta, w jednej chwili porzucając spokojny, chłodny ton. Teraz był zabarwiony złością, choć jeszcze bardziej zimny, jak lód na rozżarzonym ostrzu. - Zaraz pożałujesz tych słów!
Erika w tym momencie nie była pewna, czy dobrze zrobiła, irytując ją - ani czy w ogóle miała zamiar to zrobić - ale nie zwykła długo rozpamiętywać takich drobiazgów. Piersiasta znowu miotnęła z dachu wachlarzami, więc Okamura rzuciła się biegiem ku hydrantowi. Wyjące wściekle wachlarze zakręciły za nią w powietrzu po szerokim łuku, czego Erika się nie spodziewała. Obróciła się, składając dłonie w pieczęć.
- Element wiatru: Strumień powietrza!
Wirujący słup wiatru zdmuchnął pociski na dwie różne strony; jeden z wachlarzy wpadł na budynek i ze zgrzytem przeorał fragment ceglanej ściany. Przeciwniczka szarpnęła dłońmi do góry, a obie bronie posłusznie pofrunęły do jej rąk. Nitki z czakry?
- Chcesz się bawić wiatrem? Proszę bardzo!
Skrzyżowała ręce - Całkiem sprawnie jej to poszło, z takimi balonami, pomyślała Erika złośliwie - trzymając w nich wachlarze, po czym gwałtownie je rozkrzyżowała.
- Podwójne uderzenie wiatru!
Tym razem nie rzuciła niczym, ale jej bronie wytworzyły szeroki strumień wiatru, który niemal zwalił Erikę z nóg. Dziewczyna wydała z siebie zduszony krzyk, bo nie mogła się z niego wyrwać, na dodatek był ostry, kąsał ją po całym ciele, zadając płytkie, długie skaleczenia. Odruchowo osłoniła twarz.
Wreszcie podmuchy ustały. Erika posykiwała, bo piekły ją liczne rany, choć były tak płytkie, że niemal nie krwawiły. Było to uczucie podobne do zacięcia się kartką papieru, tylko nie na palcu, ale niemal wszędzie, na rękach, nogach, brzuchu, plecach...
- I jak ci się to podobało, Okamura? Boli?
- Też coś. Nie masz nic lepszego, krowo?
Mogła się założyć, że tamta, pod swoją tandetną zasłonką na twarzy, aż spurpurowiała ze złości.
- Jak śmiesz...
Erika uśmiechnęła się do niej wrednie, po raz kolejny wykonując serię pieczęci. Kolejna kolumna powietrza dosłownie zmiotła hydrant, roztrzaskując go na ścianie pobliskiego domu. Pod niebo wytrysnął strumień wody, opryskując Okamurę. Następna pieczęć, szlag, palce się od tego plączą, byle się nie pomylić... Ostatni znak, uderzyła stopą w ziemię, dzięki technice woda wystrzeliła jeszcze wyżej, dobre parę metrów ponad dachy domostw.
- Teraz moja kolej! Patrz na to! - zawołała tryumfalnie, obolałymi palcami składając kolejne pieczęci. To była długa kombinacja, która nigdy dotąd nie wyszła jej bezbłędnie za pierwszym razem. Sama była zdziwiona, że właśnie teraz jej się to udało.
- Element wody: Deszcz tysiąca igieł!
Woda w górze, rozpryśnięta na wszystkie strony na podobieństwo rozpiętego parasola, na pół sekundy zastygła w bezruchu. To dało Erice czas, by znowu zanurkować między śmierdzące kontenery, natomiast niczego niespodziewająca się przeciwniczka wciąż stała na dachu, patrząc w górę.
Potem zaczęły opadać krople... które już nie były kroplami, tylko ostrymi, długimi igłami z wody, nie mniej rzeczywistymi, niż prawdziwe senbony. Opadły na ulicę całą chmarą, wbijając się w bruk, w śmietniki, w ściany, w dachówki. Było ich za dużo, by ich uniknąć, rozlegał się świst za świstem, gdy przecinały powietrze, stuk za stukiem, gdy w coś trafiały. Gdy wbijały się w metalowe pojemniki na śmieci, Erika słyszała zwielokrotnione brzdęki, jak zwykłych kropel deszczu bębniących na blaszanym parapecie.
Wszystko ucichło, pozostał jedynie dziwny szum. Erika wyjrzała niepewnie ze swojej kryjówki, po czym rozdziawiła usta, gapiąc się tępo na przeciwniczkę.
Piersiasta stała tam, gdzie wcześniej. Nie trafiła ją ani jedna igła... a wokół niej wirowały jak szalone oba wachlarze, w pełni rozłożone, tworząc mglistą tarczę. Nagle wyciągnęła ręce w bok, a bronie posłusznie zakręciły wokół jej przedramion, po czym wylądowały w dłoniach. Kobieta uniosła wzrok, spoglądając na nią z góry zmrużonymi oczami.
Erika przełknęła ślinę.
- No dobra, skończyły mi się pomysły. To może, ee, uznamy, że wygrałaś i się rozejdziemy w zgodzie, co?

*

Shounosuke już miał zadać ostateczny cios, kiedy coś zatrzymało jego ostrze w połowie drogi. Rozległ się metaliczny zgrzyt, a pomiędzy nim, a tą dziewczyną pojawiła się sylwetka w czarnym płaszczu, na którym widniały czerwone chmury. Uśmiechnął się kpiąco.
- Oho, no proszę, kawaleria zdążyła w ostatniej chwili. - Ledwo wypowiedział te słowa, przestał się uśmiechać i zmarszczył brwi. - ...Kakuzu?
Nie było mowy o pomyłce. Te same oczy, ten sam odcień skóry, nawet ta sama, beznadziejna maska na twarzy, która tylko ułatwiała identyfikację, zamiast ją utrudniać. Kakuzu stał przed nim, jego wyciągnięta dłoń była cała poczerniała, pokryta metalem, i trzymała ostrze jego katany.
- Ja pierdolę, to naprawdę ty! - Shounosuke wyrwał mu broń z uścisku i wycofał się. Zlustrował go wzrokiem z góry na dół, jakby wciąż nie wierzył w to, co widzi, i parsknął śmiechem. - To ty jesteś w Akatsuki?
Kakuzu tylko zmrużył oczy. Drugą ręką przytrzymywał dziewuchę, która już straciła przytomność. Z tyłu wciąż gorzały płomienie, liżąc ściany budynków i osmalając je sadzą. Od ognia biło intensywne gorąco, aż czuł krople potu na twarzy. Co to były za techniki? To nie było zwykłe uwolnienie ognia...
- Wynoś się - powiedział Kakuzu swoim niskim, dudniącym głosem. - A nic ci nie zrobię. Jeszcze nie dziś.
Shounosuke nie mógł powstrzymać drwiącego uśmieszku.
- Oj, myślisz, że się ciebie boję? Rozczaruję cię, ale nie, ani trochę. - Przekrzywił głowę, przyglądając mu się z rozbawieniem. - Wiem, kogo bardzo zainteresuje wieść, że się wybierasz po głowę Kuro...
- Nie będę się powtarzał.
Prychnął. Nie mógł zaprzeczyć, że Kakuzu był silniejszy, a wdanie się w walkę teraz niemal na pewno równałoby się śmierci. Nie był głupi.
-  To jeszcze nie koniec - przestrzegł go, po czym wykonał pieczęci, by zniknąć w obłoku dymu.

*

Hidan nie był szczególnie zdziwiony, gdy jego kosa trafiła w powietrze. Tamta kobieta, bardziej goła nawet od zielonej dziewuchy, poderwała się do góry lekko jak liść, lądując dobre dziesięć kroków dalej, zgrabnie unikając ciosu. Tego się zresztą spodziewał, bo wyglądała na gibką i wytrenowaną. I jeszcze te cycki i tyłek, to był naprawdę niebiański widok.
- Och, chłoptaś z Akatsuki - stwierdziła jedwabistym tonem, obracając się ku niemu. Miał problem z patrzeniem w oczy, bo co innego odwracało jego uwagę. - Ten drugi też tutaj jest?
To pytanie trochę go otrzeźwiło, bo podniósł wzrok.
- Ten drugi? Skąd wiesz o starym pierdzielu?
Babeczka zignorowała jego pytanie. Zamiast tego powiedziała krótko:
- Przerwałeś nam zabawę. - Automatycznie zerknął w dół, na ulicę, i dostrzegł stojącą za kubłem Okamurę. Co ona taka biała na twarzy? - Ale nic nie szkodzi... ty też możesz dołączyć.
Spojrzał na nią, na Okamurę i znowu na nią.
- No, bardzo chętnie, w każdej chwili! Ale czekaj, o jakim rodzaju zabawy mówimy?
W odpowiedzi poderwała rękę z wachlarzem, ale zanim zdążyła coś zrobić, obok niej, w chmurze dymu, pojawił się jakiś facet, chwytając ją za nadgarstek.
- Wycofujemy się - powiedział krótko, nawet nie oglądając się na pole walki.
- Puść, mamy teraz okazję, żeby załatwić jednego z nich!
- Jak mówię, że idziemy, to kurwa idziemy!
Wyglądała na wściekłą. Wyszarpnęła się z uścisku tego nieznajomego oberwańca, rzuciła Hidanowi ostatnie, chłodne spojrzenie - na które ten odpowiedział zalotnym uśmiechem - i razem z tamtym wycofała się. Pozostał po nich jedynie obłok, wkrótce rozwiewając się na wietrze.
Szkoda, pomyślał Hidan. Pociągnął za linę, a kosa ze zgrzytem ześlizgnęła się po dachówkach. Gdy już miał drzewce w dłoni, spojrzał znów na Okamurę. Przez cały ten czas nawet nie drgnęła.
- No, co jest? - zapytał po przedłużającym się milczeniu.
Dziewczyna nabrała powietrza w płuca i z całych sił wrzasnęła:
- AAAAAAAAA, DUCH!
Po czym wybiegła zza kontenera, przy okazji z hukiem przewracając kubeł, i pognała ku wylotowi uliczki, aż się za nią kurzyło.
Hidan jeszcze dobre parę sekund stał pośrodku ulicy, zastanawiając się, co jej odbiło.

*

Dla Pana Pinga, właściciela jednej z największych restauracji w mieście, był to najgorszy dzień jego życia.
W restauracji panował głośny gwar, ludzie naokoło się przepychali, bo każdy chciał zobaczyć trupa. W końcu nie co dzień trafia się taka atrakcja. Przy okazji, każdy poczuwał się do roli specjalisty, więc w sali aż huczało od domysłów. Pan Ping stał koło nieszczęsnego stolika, wciąż zastawionego stertami brudnych naczyń, i aż kręciło mu się w głowie na myśl, że to oznacza koniec jego interesu. Bo kto będzie jadł w miejscu, gdzie kogoś otruto?
- Policja! Gdzie jest policja! Czy ktoś już wezwał policję?
- Nikomu nie powinno się pozwolić stąd wyjść! Morderca wciąż może tu być!
- Czy ktoś sprawdził, czy on naprawdę nie żyje?
- To przez to żarcie, słowo daję, najgorsze, jakie jadłem w całym Kraju Ognia, nic dziwnego, że facet kipnął...
- Tak to jest, jak się nie dba o zdrowie... Alkohol, papierosy, a potem zawał, i to w takim wieku!
- Trzeba sprawdzić wszystkie talerze z jedzeniem....
- Patrzcie, ile żarł, to pewnie ciężka niestrawność, mój wuj miał podobnie, biedak nie dożył emerytury...
Wszyscy mówili jednocześnie, przekrzykiwali się jak papugi, prześcigali w coraz bardziej absurdalnych przypuszczeniach, a Pan Ping czuł, jak stacza się w czarną otchłań rozpaczy. Był już za stary na takie rzeczy, dlaczego coś takiego musiało się wydarzyć akurat w jego restauracji, a nie, na przykład, u tego zasmarkanego Ho ze Złotniczej? To Ho rozcieńczał wino wodą, to Ho zasługiwał na coś takiego, a nie on!
- Uu-łaa, co to za hałasy? - usłyszał zaspany głos. Machnął dłonią, nawet nie patrząc w tamtą stronę.
- Co się dzieje, pyta pan! Trupa tu mam, panie, szkoda gadać!
Kiedy hałasy nagle zaczęły stopniowo milknąć, aż w końcu zapadła zupełna cisza, Pan Ping zauważył, że coś się stało. Spojrzał w bok, w stronę źródła głosu. To domniemany nieboszczyk siedział wyprostowany na siedzeniu, poprawiając sobie przekrzywiony słomiany kapelusz, wycierając serwetką umorusaną twarz. Kiedy zorientował się, że wszyscy na niego patrzą, przestał się doprowadzać do porządku i zrobił zdziwioną minę.
- Czy coś nie tak? - zapytał, przyglądając im się z nie mniejszym zdumieniem, niż oni jemu.
- Pan żyje! - krzyknął Pan Ping, czując się tak, jakby z serca spadł mu nie kamień, ale cała góra. - On żyje! On żyje! - obwieścił zgromadzonym.
Na moment znów wybuchła wrzawa, ale tym razem ludzie szybko stracili zainteresowanie, bo wymknął im się niezwykle smakowity temat do plotek. Niedoszły trup, wciąż ze zdziwieniem wymalowanym na twarzy, powstał z miejsca.
- Przepraszam, jeśli sprawiłem kłopot... jestem narkoleptykiem, od czasu do czasu mi się to zdarza - wyjaśnił ze skruchą.
- Panie, co pan, najważniejsze, że pan żyje! Nastraszył nas pan, nie ma co, ale liczy się tylko to, że wszystko dobrze się skończyło...
Niemal siłą odprowadził go do drzwi, rad, że może się go pozbyć. Nie chciał, by coś mu przypominało tamten stres, od którego sam o mało co nie dostał zawału.
- Naprawdę, jeżeli spowodowałem jakieś problemy...
- Nie, nie, ależ skąd, proszę, do widzenia, do widzenia!...
Pan Ping oparł się o framugę i odetchnął z ulgą, kiedy tamten wreszcie sobie poszedł. Chwilę jeszcze za nim patrzył, po czym wrócił do restauracji, uśmiechając się do siebie pod nosem. Co za historia!... A już myślał, że będzie musiał zbierać manatki i szukać innego zajęcia...
Dobry humor opuścił go natychmiast, gdy zobaczył kopy wymiecionych do czysta naczyń.
Pomimo podeszłego wieku potruchtał z powrotem do wejścia w trzy sekundy.
- Ejże! A kto zapłaci rachunek?!
Ale nieznajomego w słomianym kapeluszu już nie było.


Bonusowy rysunek ;)

4 komentarze:

  1. Oooo lol xD ale zakończenie xD dosłownie padłam! (więc dobrze że siedziałam w łóźku)
    Kocham twój styl pisania, wręcz nie oddychałam gdy miały miejsce walki. Jak ty to robisz, że je tak dobrze opisujesz?? o.O
    Nie mogę się doczekać następnego rozdziału!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha, no to super, że dobrze wychodzi :D wprawa czyni mistrza, ot co, jak się dużo pisze, to się potem człowiek wyrabia xD
      Btw, jaki twój blog jest takim, hmm, "głównym"? Bo tak troszku nie mogę się połapać, jak sprawdzałam twoje blogi ;D

      Usuń
    2. To się też muszę wyrobić *^*
      A co do blogów... większość z nich to watahy lub blogi RPG xD
      Teraz zmieniłam tak, żeby były widoczne tylko te dla mnie najważniejsze (sześć tytułów to w końcu znacznie wygodniejsza opcja ^^)
      Główny blog to: http://dzienniczek-pamietniczek.blogspot.com/
      a jeśli chodzi o Naruto to: http://shika-i-tema-detektywi.blogspot.com/

      Usuń
  2. Tak, to było coś!

    Te opisy walki, toż to majstersztyk, jakbym oglądała anime. Zresztą... walić walkę, Furume najlepsza. Kurde, prawdziwa seksbomba, cały czas wyobrażałam sobie cosplayerki w tych kusych strojach zamiast niej. To były naprawdę fajne obrazki.
    Wiesz, generalnie, jak czytam fanfiki, to robię to ze względu na jakieś konkretne postaci a nie romans czy historię. Nawet, jak nie ma Kakuzu, to mi to nie przeszkadza. Nieźle wciągnęłam się w nową wersję, fabuła o wiele bardziej mnie zajmuje.
    Łał, uwielbiam jego głos <3 Nadal przeżywam smutki, że tak mało go w kanonie, ech ( ͡° ʖ̯ ͡°) . Ja to tylko o jednym potrafię gadać...
    Aaa, tak, czy właściciel restauracji Pan Ping, to nie jest przypadkiem inspiracja gąsiorem z Kung Fu Pandy? ( ͡ᵔ ͜ʖ ͡ᵔ ) O kurde, jeśli to prawda to jestem w niebie.
    A, tak. Narkoleptyk. Tak, doszło to do mnie, nareszcie.

    (• ε •) Joł, biorę się za następny.

    OdpowiedzUsuń