ROZDZIAŁ III: NAJCZARNIEJSZY ZE SCENARIUSZY
CZĘŚĆ 2
Shounosuke wykonał pieczęć rozproszenia.
Podział
cienia był naprawdę użyteczną techniką. Mógł go bez problemu używać, by
zawsze wiedzieć, jakie Kuro podejmuje decyzje, a samemu przebywać
daleko, daleko od jego siedziby. W chwili rozproszenia wszelkie
wspomnienia cienistego klona napływały do niego uporządkowanym, jasnym
strumieniem. Kolejne obrazy ukazywały się w myślach, przewijały się
słowa, pojawiały się wrażenia.
- I co tam? Jakieś nowe rozkazy?
Opuścił
dłonie na kolana. Siedział ze skrzyżowanymi nogami na dachu jednego z
budynków, skąd obserwowali ulice miasta, wypatrując czegokolwiek
podejrzanego, w szczególności czarnych płaszczy z czerwonymi chmurami.
Nudna robota, ale nie mógł nic na to poradzić; rano dostali cynk, że ci z
"Akatsuki" są już blisko miasta.
Podniósł
się. Usłyszał za sobą zniecierpliwione prychnięcie; pozwolił sobie na
uśmieszek i odwrócił się. Za nim, w odległości kilkunastu kroków, stała
jego partnerka do misji, Furume. Nie przepadali szczególnie za sobą,
choć nie mógł odmówić jej charakterku. Kiedy się pojawiała, zawsze
atmosfera zdawała się iskrzyć. Lubił ją drażnić, na co ona odpowiadała
zachowaniem wyniosłym jak u księżniczki. Zresztą, urodę na pewno miała
królewską: natura obdarzyła ją zgrabną, szczupłą sylwetką o bujnych
kształtach, twarzą uroczą i świeżą jak kwiat lilii, którą podczas zadań
ukrywała pod materiałową zasłonką. Ciemno pomalowane, skośne oczy,
skryte za gęstą zasłoną długich rzęs, miały kształt migdałów. Furume
ubierała się w sposób eksponujący jej niezaprzeczalne wdzięki, a
kruczoczarne włosy upinała w kok. Bardzo dbała o paznokcie, były nieco
dłuższe, niż byłoby to wskazane do walki, ale przydawało jej to
kobiecości. O tak, była kobietą, którą nie pogardziłby żaden mężczyzna.
No, prawie żaden.
- Nic
nowego - odpowiedział na jej pytanie. - Mamy czekać na młodego. W razie,
gdyby Okamura pojawiła się szybciej niż on, możemy zacząć działać na
własną rękę.
- Mam
nadzieję, że faktycznie pojawi się wcześniej. Zbrzydło mi już to
oczekiwanie - oznajmiła Furume zimno, zgrabnym krokiem idąc ku krawędzi
dachu. Shounosuke bezczelnie przyglądał się jej kołyszącym się biodrom.
-
Też nie miałbym nic przeciwko małej jatce - mruknął leniwie, nie
odwracając wzroku. - Pamiętaj tylko, by dziewczynie nawet włos z głowy
nie spadł, bo Koshirou będzie smutny. - Uśmiechnął się kpiąco, choć
Furume na niego nie patrzyła, tylko wodziła wzrokiem po zatłoczonej
ulicy. - A tego Kuro by nie chciał. Bywa czasem strasznie sentymentalny.
- ...czy Koshirou nie powinien być u Kuro?
- Hmm? Ledwie stamtąd wyruszył, a czemu pytasz?
Podszedł
do Furume, która przypatrywała się czemuś w dole. Podążył za jej
wzrokiem. W pierwszej chwili uniósł brwi ze zdziwienia, a potem jego
twarz wykrzywił szyderczy, rozbawiony uśmiech.
- Niech mnie, ta dziewucha naprawdę jest kretynką!...
*
- ...jak mogłaś nie wiedzieć, że zablokowali ci konto?! To skąd brałaś pieniądze?!
- Miałam swoje zapasy, nie? I nie krzycz na mnie!
- Nie krzycz, dobre sobie! Przez ciebie jesteśmy w takiej dupie, że możemy mówić o cudzie, jeśli jakoś ujdziemy z tego z życiem!
Ludzie
oglądali się za dwójką głośno sprzeczających się mężczyzn. Baala nawet
nie zwracała na nich uwagi, bo miała serdecznie dość tego dnia, i powoli
zbliżała się do granic swej cierpliwości. Czemu ciągle nic im się nie
udawało? Oczywiście wiedziała, czemu, a raczej przez kogo. Gdyby nie ta zielona idiotka! To ona ją wplątała w to wszystko, to przez nią ucieka przed ludźmi Kuro, ucieka przed Akatsuki!
- Uspokój się! Coś wymyślimy i będzie dobrze! Nie musisz od razu histeryzować!
- Że niby ja histeryzuję?! A co mi pozostało?! Gdyby nie ty... gdyby nie ty!...
Szukała
w myślach odpowiednich słów, które nakreśliłyby zielonce ogrom zbrodni,
jakich się przez swoją głupotę dopuściła. Aż gotowała się ze złości,
ledwie rejestrowała, gdzie idzie, krew buzowała jej w żyłach, musi się
uspokoić, to nie jest odpowiedni moment, jeśli straci nad sobą
panowanie...
Zaświstało
jej koło ucha, więc odruchowo odsunęła się w bok. Na policzku poczuła
powiew, coś śmignęło po jej prawej stronie, zauważyła to kątem oka.
Odwróciła głowę i zobaczyła jakiś kręcący się niczym bąk przedmiot,
który zawrócił w powietrzu po szerokim łuku, odbił w górę, jakby wpadł
na niewidzialną trampolinę, i wylądował w dłoni kobiety stojącej na
dachu jednego z budynków. Zrobiło się zamieszanie, wokół nagle zrobiło
się luźniej, gdy ludzie pospiesznie się oddalali. Za sobą usłyszała
spóźniony pisk Eriki i ciche pyknięcie, gdy zdekoncentrowana zielonka
powróciła do prawdziwej postaci.
Kobieta
w górze połowę twarzy miała zakrytą materiałową zasłonką. Była ubrana
dość skąpo, choć, w przeciwieństwie do Eriki, naprawdę miała czym się
pochwalić. Obok niej siedział młody mężczyzna z nogami przewieszonymi
przez krawędź dachu, w dłoni trzymając rękojeść schowanego w pochwie,
opartego o ramię miecza. Ich neutralny ubiór jasno wskazywał, że nie
mogli być z "Akatsuki", którego członkowie zawzięcie paradowali w
czerwono-czarnych płaszczach.
A to oznaczało tylko jedno.
-
Cholera jasna... - Baala cofnęła się o dwa kroki, nie spuszczając z
dwójki przeciwników spojrzenia. Więc dorwali je. - Szlag...
Tym
razem to nie była garstka amatorów. Wyglądali na prawdziwych
zawodowców, Baala po prostu to czuła, wychwytywała instynktem wojownika.
Potrafiła rozpoznać lepszych od siebie, a była pewna, że tych dwoje
właśnie do tej kategorii się zaliczało.
Ale
miała jeszcze asa w rękawie. Nenshou Kokoro... być może zdoła walczyć z
nimi jak równy z równym, choć nie mogła przewidzieć wyniku starcia...
-
No, no, znaleźliśmy was! - zawołał mężczyzna z szyderczą wesołością. -
Zadarliście z niewłaściwą osobą. Chyba nie myśleliście, że naprawdę uda
wam się zabić Kuro?
Baala
zagryzała zęby, kalkulując w myślach gorączkowo. Dookoła zrobiło się już
zupełnie pusto, ale w bezpiecznej odległości zbierali się gapie, by
popatrzeć na burdę. Co to za miasto, że nikt nawet nie pobiegł po
policję? Ach, tak, kto będzie narażał się yakuzie... Jak te zabijaki je
rozpoznali? Były przemienione, najwidoczniej musieli zauważyć je wtedy,
przed zajazdem...
Nie było
sensu dłużej się ukrywać, więc Baala również porzuciła fałszywą formę.
Wyprostowała się, w duchu przygotowana do walki. Musiała tylko wywołać w
sobie złość, dużo złości, prawdziwy gniew, by obudzić Płonące Serce.
Tylko ogień gorącej wściekłości mógł to umożliwić.
-
Ja się zabawię z Okamurą, Shounosuke - powiedziała kobieta głębokim
altem. Baala rozpoznała, co to za przedmiot trzymała w dłoni: złożony
wachlarz. Drugi, takich samych rozmiarów, miała wetknięty za materiałowy
pas ubrania.
- A nie możemy, ee, dogadać się? - zapytała Erika żałośnie. - Po co od razu walczyć?
Kobieta
wykonała krótki, szybki gest, rzucony wachlarz z trzaskiem rozwinął się
w powietrzu i wirując jak shuriken pomknął ku Erice. Baala pchnęła
zielonkę na ziemię, jednocześnie wyciągając z kabury kunai. Zdołała
unieść broń w ostatniej chwili, by sparować ostrze katany. Ten
mężczyzna, który jeszcze sekundy temu siedział na dachu budynku po
drugiej stronie ulicy, teraz stał tuż przed nią, z ubraniem jeszcze
wzdętym od skoku. Drewniana pochwa miecza ze stukiem opadła na bruk parę
kroków za nim. Uśmiechnął się kpiąco do Baali; ich twarze dzieliło
ledwie kilkanaście centymetrów. Dokładnie widziała jego jasne, orzechowe
oczy.
Był szybki. Był cholernie szybki.
- No, co? - rzucił zaczepnie. - Strach obleciał?
I
był też irytujący. Baala zebrała wszystkie siły, by odepchnąć jego
ostrze, i szybko odskoczyła do tyłu, by powiększyć dystans. On spokojnie
wyprostował się, opuszczając miecz w dół. Najemniczka obejrzała się, by
zobaczyć, co się stało z Eriką: zdążyła dostrzec tylko znikającą w
jednej z uliczek czarno-zieloną czuprynę. Kobieta od wachlarzy pomknęła
po dachach za zielonką, przeskakując lekko z budynku na budynek z iście
akrobatyczną wprawą.
Niedobrze. Erika musiała radzić sobie sama. Już sam ten facet był wystarczającym wyzwaniem.
Przyjrzała
mu się dokładniej. Na oko miał jakieś trzydzieści lat, może trochę
mniej. Ostre rysy twarzy nadawały mu łajdackiego wyglądu, który pewnie
zgadzał się z charakterem. Dolną linię powiek miał zacienioną przez
ciemne rzęsy, przez co Baali skojarzył się z dzikim, górskim kotem. Wrażenie to potęgował płowy kolor włosów i brwi. Na czoło zachodziła
grzywka, a resztę włosów spiął z tyłu głowy na styl samurajski. Nosił
proste ubrania: ciemnoniebieskie spodnie i takąż koszulę wiązaną w
pasie, a łydki, przedramiona i dłonie obwiązał bandażami.
-
Ty, jak ci tam... Shounosuke? Nie mam nic do waszego szefa. Nawet nie
chciałam brać w tym udziału. To wszystko pomysł Okamury i Akatsuki, a ja
nie mam z nimi nic wspólnego.
Uśmiechnął się kpiąco.
- Urocze, ale nie kupuję tej gadki. - Obrócił miecz w dłoni; odbite światło błysnęło na ostrzu. - Masz przesrane, dziewczyno.
Gdyby
nie instynkt, nie byłaby w stanie uniknąć kolejnego natarcia.
Przeciwnik zaatakował tak błyskawicznie, że nie była w stanie w ogóle
dostrzec jego ruchu. Ułamki sekund wcześniej wyczuła, że to właśnie ten
moment, i tylko dlatego zdołała rzucić się w bok i przeturlać po ziemi,
unikając nadziania na katanę. Poderwała się natychmiast na nogi; teraz
on stał tam, gdzie ona przed dwoma sekundami.
Nie
czekała na kolejne podejście, potrzebowała zyskać na czasie. Z
szybkością, jakiej nigdy wcześniej u siebie nie podejrzewała, wykonała
serię pieczęci.
- Element ognia: Ściana tysiąca płomieni!
Tak,
jak wcześniej, w jaskini z iluzją gigantycznego węża, w poprzek ulicy
wyrósł mur ognia. Dosłyszała krzyki tych nielicznych ludzi, którzy
zostali, by przyglądać się walce. To ją doprowadzało do wściekłości, ich
głupota, ich bierność, ale nie powstrzymywała złości. Potrzebowała
tego, tej gorącej, wrzącej w żyłach emocji.
Tak,
gniew pochłaniał ją całkowicie, czuła, jak jej serce płonie ogniem
czystej wściekłości. Nenshou Kokoro, "płonące serce", jej dziedzictwo...
Tylko to mogło ją w tej chwili uratować, więc musiała postawić wszystko
na jedną kartę. Mogła wykonać dwie, trzy techniki "płonącego serca",
zanim opadnie z sił. To musiało wystarczyć.
- Nenshou Kokoro... - Wzniosła do góry dłoń. - Dziesięć kwiatów!
Czuła,
jak wokół niej zawirowały fale czakry, choć nie mogła ich zobaczyć. Nad
jej głową wykwitło dziesięć ogników, po chwili rozbłysnąwszy jasnym
płomieniem, tworząc nad głową Baali krąg lewitujących języków ognia.
Były praktycznie niezniszczalne, nawet woda nie mogła ich ugasić, ale
wymagały nieustannego podtrzymywania czakrą. Dlatego musiała skończyć
walkę szybko.
Zdążyła w
niemal ostatnim momencie. Dwa cięcia wykroiły w ścianie ognia przejście,
podmuchy wiatru pchnęły w jej stronę rozwiewające się płomienie. Nie
zwróciła na to uwagi, bo wiedziała, że ogień nie przedrze się przez
zasłonę jej rozżarzonej czakry. Po drugiej stronie stał Shounosuke z
wciąż wzniesioną kataną.
- No chodź! - krzyknęła, czując buzującą we krwi adrenalinę. - Spróbuj szczęścia!
Wyciągnęła palec, kierując ku jednemu z płomyczków nad głową. Jeszcze nie... jeszcze nie... Teraz!
Shounosuke
rozpłynął się w plamie barw, gdy wykonał kolejny szybki skok. Mgnienie
oka wcześniej Baala opuściła rękę w dół, a za jej ruchem pomknął
płomień, wystrzeliwując jak strzała ku nacierającemu przeciwnikowi.
Ale
oponent, ten drapieżny, górski kot, zaskoczył ją, bo zdołał w trakcie
skoku skręcić. Tego się nie spodziewała, ale na szczęście nie
wykorzystał chwili jej oszołomienia, bo musiał wyhamować. Kiedy zarył
sandałami w ziemię, nie przypuszczając od razu kolejnego ataku, coś
wyklarowało się w jej umyśle.
Nie
mógł poruszać się tak szybko przez cały czas. Tylko jeden szybki skok
naraz! A to oznaczało, że po każdym jego ataku pojawiała się okazja na
jej kontratak!
Straciła
jeden płomień, który wypalił dziurę w budynku po drugiej stronie ulicy
niczym pocisk, ale wciąż miała jeszcze dziewięć. Musiała być bardziej
ostrożna i uważać, by kolejne płomienie zawrócić z drogi, zanim wypadną z
zasięgu zasilającej je czakry. Wciąż jeszcze mogła użyć techniki
"płonącego serca", ale z tym czekała na moment, w którym przyszpili
przeciwnika.
- Jeśli to wszystko, co potrafisz... - Głos Shounosuke był pełen lekceważenia. - To pora umierać!
Ustawiła
przed sobą trzy z płomieni, ale, tak jak tego oczekiwała, przeciwnik
skoczył bokiem, by zaatakować od tyłu. Wtedy z góry uderzyła kolejnymi
trzema ognikami. Była w połowie obrotu, by ustawić się twarzą do niego,
kiedy ten niespodziewanie przeturlał się tuż obok, i nie prostując się,
by nie wpaść na pierwsze płomienie, ciął po nogach. Zdążyła skoczyć,
włożyła w ten skok czakrę, by wysoko w górze zrobić salto i wylądować
dziesięć kroków dalej. W chwili, gdy tylko dotknęła stopami ziemi,
wyczuła, że zaraz nastąpi kolejny błyskawiczny cios, a płomienie były
zbyt daleko...
Nie było
czasu na myślenie. Niemal automatycznie wykonała kolejną technikę,
zdając sobie sprawę, że niebezpiecznie zbliża się do granicy
wycieńczenia.
- Nenshou Kokoro: Dwa tygrysy!
Z
ziemi przed nią wystrzeliły dwa słupy ognia, formując się w kształty
ogromnych, przeciągających się kotów. Shounosuke drgnął; była pewna, że
właśnie miał skoczyć, ale zdołał się zatrzymać w ostatniej chwili.
Płomienne tygrysy nie czekały i popędziły w jego stronę. Przywołała do
siebie płomienie, wiedziała już, co zrobić, by zakończyć ten pojedynek.
Tygrysy
zdołały zepchnąć jej przeciwnika pod ścianę budynku. Wykonał dwa
szybkie cięcia, które przecięły płonące koty tak, jak wcześniej ognistą
ścianę. Ale to była technika "płonącego serca", więc płomienie na powrót
się połączyły.
- No, to
jest całkiem niezłe - przyznał, choć bez śladu podenerwowania w głosie,
co jeszcze bardziej wytrąciło Baalę z równowagi.
- Ach, tak?! To co powiesz na to?
Szarpnęła
dłonią, wysyłając ku niemu dziewięć płomieni, które zaczęły go okrążać,
rozmazując się w płomienistą smugę. Już ona mu pokaże! Tą techniką
zakończy walkę!
- Nenshou Kokoro...
Tygrysy
rozpłynęły się w rozszalałą masę płomieni, rozjaśniały oślepiającą
bielą, łącząc się w kulę białego ognia, zmieniając się w szeroko
rozwarte szczęki. Przeciwnik nie mógł uciec, otoczony wirującymi
płomieniami. Wciąż nie widziała w nim śladu strachu, a to doprowadzało
ją do szału.
- ...Paszcza lwa!
Ogniste
szczęki opadły na niego jak lawina, zatrzaskując się z hukiem, na boki
buchnęły kłęby ciemnoczerwonego ognia. Tam, gdzie stał Shounosuke,
rozszalała się dzika, hucząca i świszcząca pożoga, której Baala
przyglądała się, dysząc ze zmęczenia. Miała mroczki przed oczami. Trzy
techniki "płonącego serca" to było za dużo...
- No, no. Coś tam jednak potrafisz.
Obróciła
się na pięcie, serce w piersi momentalnie zaczęło jej walić jak
kowalski młot. To on! Stał po tamtej stronie ulicy, tak po prostu, bez
zadrapania, bez śladu najdrobniejszego choćby oparzenia!
-
Jak... jak?... - wymamrotała, chwiejąc się na nogach. Nenshou Kokoro
miało swoją cenę, a ona nadużyła "płonącego serca", co równało się temu,
że lada moment straci przytomność. Szedł powoli w jej stronę z mieczem
opuszczonym ku dołowi, a ona niezdarnie się cofała, czując na plecach
gorąco żaru. - Jak!...
- Och, to proste. Nie wpadłaś na to, że mogłem użyć podziału cienia?
-
Podział... cienia? Ale kiedy?... - Gorączkowo wspominała każdy moment
walki, ale przecież nie traciła go z oczu, nie miał czasu, by stworzyć
klona...
- Wtedy, kiedy
wzniosłaś tę uroczą ścianę ognia - wyjaśnił łaskawym tonem. Był coraz
bliżej, musiała się zatrzymać, bo ledwie trzymała się na nogach. - Sama
się załatwiłaś, dziewczyno. No, ale to była całkiem ciekawa walka. Ale
teraz... to już koniec.
Oczy same jej się zamykały. Ostatnim, co zobaczyła, był Shounosuke podnoszący katanę do ciosu.
*
Erika
gnała przed siebie ile sił w nogach, byle jak najdalej. Nie miała
najmniejszej ochoty umierać, nie teraz, nie w takim miejscu. Trochę było
jej głupio, że zostawia Baalę samą, ale co mogła zrobić?
- Wybacz - mruknęła pod nosem, oglądając się na wylot uliczki. - Ale i tak bym nie mogła pomóc.
Już
odwracała głowę, gdy w jej polu widzenia pojawiło się coś lecącego z
dużą szybkością, wydając przy tym złowieszczy furkot. Dziewczyna
instynktownie padła jak długa na ziemię, przedmiot przefrunął jej nad
głową, aż poczuła mierzwiący włosy wiatr. Syknęła, bo zapiekło ją ramię.
Nieznośne buczenie oddaliło się, a chwilę później rozległ się suchy
trzask.
- Ucieczka nie ma sensu - usłyszała dźwięczny, kobiecy głos.
Obróciła
się i podparła rękami. Na najbliższym dachu stała ta dziwna laska,
która wtedy zaatakowała ją i Baalę. Pozbawione rękawów kimono, które
miała na sobie, raczej odsłaniało niż zasłaniało jej wielgachne melony.
Gdyby nie siatkowana przepaska, byłoby widać praktycznie wszystko.
Twarz, to znaczy, dolną część twarzy zakrywała, ale paradować z
piersiami na wierzchu to już mogła? A samo kimono, spod którego
wystawała kolejna przepaska z drobnej siateczki, było tak krótkie, że
ledwo przykrywało tyłek. I do tego te pozbawione gustu rajstopy do
połowy uda, grube, służące chyba za zamiennik spodni. Kto się tak ubiera
w ogóle?
Erika ścisnęła
prawe ramię i zacisnęła zęby, gdy długa, ale na szczęście płytka rana
zapiekła bólem. Użyła czakry, by ją zabliźnić. Pod palcami wyczuwała
gorąco krwi.
- Odczep się ode mnie, dobra? Zrobiłam ci coś? To się odwal!
Biuściasta zignorowała ją. W obu dłoniach trzymała złożone wachlarze i Erika domyślała się, co zamierza z nimi zrobić.
Zebrała
się z ziemi, a w tym czasie tamta rzuciła oba wachlarzami jednocześnie.
Leciały prosto ku Erice, wirując i bucząc głośno. Dziewczyna pognała na
złamany kark ku ustawionym pod murem kontenerom na śmieci, dając nurka
między kubły. Sekundy później rozległ się rozdzierający, metaliczny
zgrzyt, gdy wachlarze rozpołowiły stojące z przodu metalowe pojemniki,
po czym z dudniącym buczeniem wróciły do właścicielki. Ze zniszczonych
kubłów wypłynęły falą śmierdzące odpadki. Erika skrzywiła się i
zmarszczyła nos, kiedy część z nich wylądowała na niej.
- Wyjdź po dobroci, dziewczynko, albo ja cię do tego zmuszę.
"Dziewczynko"? Co to cycate babsko sobie wyobraża? Żeby zwracać się w taki sposób do niej, dziedziczki rodu Okamura!
Nie
miała jednak ochoty na to, by te cholerne wachlarze przecięły ją tak,
jak tamte kubły. Rozejrzała się desperacko za czymś, co pozwoliłoby jej
zyskać przewagę. Co tu zrobić, co tu zrobić... jeśli zaraz czegoś nie
wymyśli...
- Jest! -
wyrwało jej się, gdy zobaczyła po drugiej stronie ulicy hydrant. Z
pewnym siebie uśmiechem wynurzyła się zza wielkiego kontenera, usiłując
zachować tyle godności, na ile to było możliwe, będąc oblepionym
skórkami od ziemniaków.
-
Więc opowieści o klanie Okamura są prawdziwe - stwierdziła biuściasta z
góry. Strzepnęła dłonią, z trzaskiem rozwijając jeden z wachlarzy. - Na
tych ostrzach znajduje się trucizna zdolna powalić konia. Teraz widzę,
że wasza słynna "smocza krew" to nie wydumana plotka. - Ruszyła powolnym
krokiem wzdłuż dachu, nie odwracając spojrzenia od Eriki. Za nią
ciągnęły się długie wstęgi od szarfy, którą była przepasana. - Aż
szkoda, że tak cenna umiejętność trafiła się komuś tak żałosnemu, jak
ty...
- Mów za siebie! Krowo! - Kobieta się zatrzymała. - Właśnie tak, krowa, jesteś krową!
Tym zdołała skutecznie wytrącić przeciwniczkę z równowagi.
-
Za kogo ty się masz, smarkulo? - warknęła tamta, w jednej chwili
porzucając spokojny, chłodny ton. Teraz był zabarwiony złością, choć
jeszcze bardziej zimny, jak lód na rozżarzonym ostrzu. - Zaraz
pożałujesz tych słów!
Erika
w tym momencie nie była pewna, czy dobrze zrobiła, irytując ją - ani
czy w ogóle miała zamiar to zrobić - ale nie zwykła długo rozpamiętywać
takich drobiazgów. Piersiasta znowu miotnęła z dachu wachlarzami, więc
Okamura rzuciła się biegiem ku hydrantowi. Wyjące wściekle wachlarze
zakręciły za nią w powietrzu po szerokim łuku, czego Erika się nie
spodziewała. Obróciła się, składając dłonie w pieczęć.
- Element wiatru: Strumień powietrza!
Wirujący
słup wiatru zdmuchnął pociski na dwie różne strony; jeden z wachlarzy
wpadł na budynek i ze zgrzytem przeorał fragment ceglanej ściany.
Przeciwniczka szarpnęła dłońmi do góry, a obie bronie posłusznie
pofrunęły do jej rąk. Nitki z czakry?
- Chcesz się bawić wiatrem? Proszę bardzo!
Skrzyżowała ręce - Całkiem sprawnie jej to poszło, z takimi balonami, pomyślała Erika złośliwie - trzymając w nich wachlarze, po czym gwałtownie je rozkrzyżowała.
- Podwójne uderzenie wiatru!
Tym
razem nie rzuciła niczym, ale jej bronie wytworzyły szeroki strumień
wiatru, który niemal zwalił Erikę z nóg. Dziewczyna wydała z siebie
zduszony krzyk, bo nie mogła się z niego wyrwać, na dodatek był ostry,
kąsał ją po całym ciele, zadając płytkie, długie skaleczenia. Odruchowo
osłoniła twarz.
Wreszcie
podmuchy ustały. Erika posykiwała, bo piekły ją liczne rany, choć były
tak płytkie, że niemal nie krwawiły. Było to uczucie podobne do zacięcia
się kartką papieru, tylko nie na palcu, ale niemal wszędzie, na rękach,
nogach, brzuchu, plecach...
- I jak ci się to podobało, Okamura? Boli?
- Też coś. Nie masz nic lepszego, krowo?
Mogła się założyć, że tamta, pod swoją tandetną zasłonką na twarzy, aż spurpurowiała ze złości.
- Jak śmiesz...
Erika
uśmiechnęła się do niej wrednie, po raz kolejny wykonując serię
pieczęci. Kolejna kolumna powietrza dosłownie zmiotła hydrant,
roztrzaskując go na ścianie pobliskiego domu. Pod niebo wytrysnął
strumień wody, opryskując Okamurę. Następna pieczęć, szlag, palce się od
tego plączą, byle się nie pomylić... Ostatni znak, uderzyła stopą w
ziemię, dzięki technice woda wystrzeliła jeszcze wyżej, dobre parę
metrów ponad dachy domostw.
-
Teraz moja kolej! Patrz na to! - zawołała tryumfalnie, obolałymi
palcami składając kolejne pieczęci. To była długa kombinacja, która
nigdy dotąd nie wyszła jej bezbłędnie za pierwszym razem. Sama była
zdziwiona, że właśnie teraz jej się to udało.
- Element wody: Deszcz tysiąca igieł!
Woda
w górze, rozpryśnięta na wszystkie strony na podobieństwo rozpiętego
parasola, na pół sekundy zastygła w bezruchu. To dało Erice czas, by
znowu zanurkować między śmierdzące kontenery, natomiast niczego
niespodziewająca się przeciwniczka wciąż stała na dachu, patrząc w górę.
Potem
zaczęły opadać krople... które już nie były kroplami, tylko ostrymi,
długimi igłami z wody, nie mniej rzeczywistymi, niż prawdziwe senbony.
Opadły na ulicę całą chmarą, wbijając się w bruk, w śmietniki, w ściany,
w dachówki. Było ich za dużo, by ich uniknąć, rozlegał się świst za
świstem, gdy przecinały powietrze, stuk za stukiem, gdy w coś trafiały.
Gdy wbijały się w metalowe pojemniki na śmieci, Erika słyszała
zwielokrotnione brzdęki, jak zwykłych kropel deszczu bębniących na
blaszanym parapecie.
Wszystko
ucichło, pozostał jedynie dziwny szum. Erika wyjrzała niepewnie ze
swojej kryjówki, po czym rozdziawiła usta, gapiąc się tępo na
przeciwniczkę.
Piersiasta
stała tam, gdzie wcześniej. Nie trafiła ją ani jedna igła... a wokół
niej wirowały jak szalone oba wachlarze, w pełni rozłożone, tworząc
mglistą tarczę. Nagle wyciągnęła ręce w bok, a bronie posłusznie
zakręciły wokół jej przedramion, po czym wylądowały w dłoniach. Kobieta
uniosła wzrok, spoglądając na nią z góry zmrużonymi oczami.
Erika przełknęła ślinę.
- No dobra, skończyły mi się pomysły. To może, ee, uznamy, że wygrałaś i się rozejdziemy w zgodzie, co?
*
Shounosuke
już miał zadać ostateczny cios, kiedy coś zatrzymało jego ostrze w
połowie drogi. Rozległ się metaliczny zgrzyt, a pomiędzy nim, a tą
dziewczyną pojawiła się sylwetka w czarnym płaszczu, na którym widniały
czerwone chmury. Uśmiechnął się kpiąco.
-
Oho, no proszę, kawaleria zdążyła w ostatniej chwili. - Ledwo
wypowiedział te słowa, przestał się uśmiechać i zmarszczył brwi. -
...Kakuzu?
Nie było mowy o
pomyłce. Te same oczy, ten sam odcień skóry, nawet ta sama,
beznadziejna maska na twarzy, która tylko ułatwiała identyfikację,
zamiast ją utrudniać. Kakuzu stał przed nim, jego wyciągnięta dłoń była
cała poczerniała, pokryta metalem, i trzymała ostrze jego katany.
-
Ja pierdolę, to naprawdę ty! - Shounosuke wyrwał mu broń z uścisku i
wycofał się. Zlustrował go wzrokiem z góry na dół, jakby wciąż nie
wierzył w to, co widzi, i parsknął śmiechem. - To ty jesteś w Akatsuki?
Kakuzu
tylko zmrużył oczy. Drugą ręką przytrzymywał dziewuchę, która już
straciła przytomność. Z tyłu wciąż gorzały płomienie, liżąc ściany
budynków i osmalając je sadzą. Od ognia biło intensywne gorąco, aż czuł
krople potu na twarzy. Co to były za techniki? To nie było zwykłe
uwolnienie ognia...
- Wynoś się - powiedział Kakuzu swoim niskim, dudniącym głosem. - A nic ci nie zrobię. Jeszcze nie dziś.
Shounosuke nie mógł powstrzymać drwiącego uśmieszku.
-
Oj, myślisz, że się ciebie boję? Rozczaruję cię, ale nie, ani trochę. -
Przekrzywił głowę, przyglądając mu się z rozbawieniem. - Wiem, kogo
bardzo zainteresuje wieść, że się wybierasz po głowę Kuro...
- Nie będę się powtarzał.
Prychnął.
Nie mógł zaprzeczyć, że Kakuzu był silniejszy, a wdanie się w walkę
teraz niemal na pewno równałoby się śmierci. Nie był głupi.
- To jeszcze nie koniec - przestrzegł go, po czym wykonał pieczęci, by zniknąć w obłoku dymu.
*
Hidan
nie był szczególnie zdziwiony, gdy jego kosa trafiła w powietrze. Tamta
kobieta, bardziej goła nawet od zielonej dziewuchy, poderwała się do
góry lekko jak liść, lądując dobre dziesięć kroków dalej, zgrabnie
unikając ciosu. Tego się zresztą spodziewał, bo wyglądała na gibką i
wytrenowaną. I jeszcze te cycki i tyłek, to był naprawdę niebiański
widok.
- Och,
chłoptaś z Akatsuki - stwierdziła jedwabistym tonem, obracając się ku
niemu. Miał problem z patrzeniem w oczy, bo co innego odwracało jego
uwagę. - Ten drugi też tutaj jest?
To pytanie trochę go otrzeźwiło, bo podniósł wzrok.
- Ten drugi? Skąd wiesz o starym pierdzielu?
Babeczka zignorowała jego pytanie. Zamiast tego powiedziała krótko:
-
Przerwałeś nam zabawę. - Automatycznie zerknął w dół, na ulicę, i
dostrzegł stojącą za kubłem Okamurę. Co ona taka biała na twarzy? - Ale
nic nie szkodzi... ty też możesz dołączyć.
Spojrzał na nią, na Okamurę i znowu na nią.
- No, bardzo chętnie, w każdej chwili! Ale czekaj, o jakim rodzaju zabawy mówimy?
W
odpowiedzi poderwała rękę z wachlarzem, ale zanim zdążyła coś zrobić,
obok niej, w chmurze dymu, pojawił się jakiś facet, chwytając ją za
nadgarstek.
- Wycofujemy się - powiedział krótko, nawet nie oglądając się na pole walki.
- Puść, mamy teraz okazję, żeby załatwić jednego z nich!
- Jak mówię, że idziemy, to kurwa idziemy!
Wyglądała
na wściekłą. Wyszarpnęła się z uścisku tego nieznajomego oberwańca,
rzuciła Hidanowi ostatnie, chłodne spojrzenie - na które ten
odpowiedział zalotnym uśmiechem - i razem z tamtym wycofała się.
Pozostał po nich jedynie obłok, wkrótce rozwiewając się na wietrze.
Szkoda, pomyślał
Hidan. Pociągnął za linę, a kosa ze zgrzytem ześlizgnęła się po
dachówkach. Gdy już miał drzewce w dłoni, spojrzał znów na Okamurę.
Przez cały ten czas nawet nie drgnęła.
- No, co jest? - zapytał po przedłużającym się milczeniu.
Dziewczyna nabrała powietrza w płuca i z całych sił wrzasnęła:
- AAAAAAAAA, DUCH!
Po czym wybiegła zza kontenera, przy okazji z hukiem przewracając kubeł, i pognała ku wylotowi uliczki, aż się za nią kurzyło.
Hidan jeszcze dobre parę sekund stał pośrodku ulicy, zastanawiając się, co jej odbiło.
*
Dla Pana Pinga, właściciela jednej z największych restauracji w mieście, był to najgorszy dzień jego życia.
W
restauracji panował głośny gwar, ludzie naokoło się przepychali, bo
każdy chciał zobaczyć trupa. W końcu nie co dzień trafia się taka
atrakcja. Przy okazji, każdy poczuwał się do roli specjalisty, więc w
sali aż huczało od domysłów. Pan Ping stał koło nieszczęsnego stolika,
wciąż zastawionego stertami brudnych naczyń, i aż kręciło mu się w
głowie na myśl, że to oznacza koniec jego interesu. Bo kto będzie jadł w
miejscu, gdzie kogoś otruto?
- Policja! Gdzie jest policja! Czy ktoś już wezwał policję?
- Nikomu nie powinno się pozwolić stąd wyjść! Morderca wciąż może tu być!
- Czy ktoś sprawdził, czy on naprawdę nie żyje?
- To przez to żarcie, słowo daję, najgorsze, jakie jadłem w całym Kraju Ognia, nic dziwnego, że facet kipnął...
- Tak to jest, jak się nie dba o zdrowie... Alkohol, papierosy, a potem zawał, i to w takim wieku!
- Trzeba sprawdzić wszystkie talerze z jedzeniem....
- Patrzcie, ile żarł, to pewnie ciężka niestrawność, mój wuj miał podobnie, biedak nie dożył emerytury...
Wszyscy
mówili jednocześnie, przekrzykiwali się jak papugi, prześcigali w coraz
bardziej absurdalnych przypuszczeniach, a Pan Ping czuł, jak stacza się
w czarną otchłań rozpaczy. Był już za stary na takie rzeczy, dlaczego
coś takiego musiało się wydarzyć akurat w jego restauracji, a
nie, na przykład, u tego zasmarkanego Ho ze Złotniczej? To Ho
rozcieńczał wino wodą, to Ho zasługiwał na coś takiego, a nie on!
- Uu-łaa, co to za hałasy? - usłyszał zaspany głos. Machnął dłonią, nawet nie patrząc w tamtą stronę.
- Co się dzieje, pyta pan! Trupa tu mam, panie, szkoda gadać!
Kiedy
hałasy nagle zaczęły stopniowo milknąć, aż w końcu zapadła zupełna
cisza, Pan Ping zauważył, że coś się stało. Spojrzał w bok, w stronę
źródła głosu. To domniemany nieboszczyk siedział wyprostowany na
siedzeniu, poprawiając sobie przekrzywiony słomiany kapelusz, wycierając
serwetką umorusaną twarz. Kiedy zorientował się, że wszyscy na niego
patrzą, przestał się doprowadzać do porządku i zrobił zdziwioną minę.
- Czy coś nie tak? - zapytał, przyglądając im się z nie mniejszym zdumieniem, niż oni jemu.
-
Pan żyje! - krzyknął Pan Ping, czując się tak, jakby z serca spadł mu
nie kamień, ale cała góra. - On żyje! On żyje! - obwieścił zgromadzonym.
Na
moment znów wybuchła wrzawa, ale tym razem ludzie szybko stracili
zainteresowanie, bo wymknął im się niezwykle smakowity temat do plotek.
Niedoszły trup, wciąż ze zdziwieniem wymalowanym na twarzy, powstał z
miejsca.
- Przepraszam, jeśli sprawiłem kłopot... jestem narkoleptykiem, od czasu do czasu mi się to zdarza - wyjaśnił ze skruchą.
-
Panie, co pan, najważniejsze, że pan żyje! Nastraszył nas pan, nie ma
co, ale liczy się tylko to, że wszystko dobrze się skończyło...
Niemal
siłą odprowadził go do drzwi, rad, że może się go pozbyć. Nie chciał,
by coś mu przypominało tamten stres, od którego sam o mało co nie dostał
zawału.
- Naprawdę, jeżeli spowodowałem jakieś problemy...
- Nie, nie, ależ skąd, proszę, do widzenia, do widzenia!...
Pan
Ping oparł się o framugę i odetchnął z ulgą, kiedy tamten wreszcie
sobie poszedł. Chwilę jeszcze za nim patrzył, po czym wrócił do
restauracji, uśmiechając się do siebie pod nosem. Co za historia!... A
już myślał, że będzie musiał zbierać manatki i szukać innego zajęcia...
Dobry humor opuścił go natychmiast, gdy zobaczył kopy wymiecionych do czysta naczyń.
Pomimo podeszłego wieku potruchtał z powrotem do wejścia w trzy sekundy.
- Ejże! A kto zapłaci rachunek?!
Ale nieznajomego w słomianym kapeluszu już nie było.
Bonusowy rysunek ;) |
Oooo lol xD ale zakończenie xD dosłownie padłam! (więc dobrze że siedziałam w łóźku)
OdpowiedzUsuńKocham twój styl pisania, wręcz nie oddychałam gdy miały miejsce walki. Jak ty to robisz, że je tak dobrze opisujesz?? o.O
Nie mogę się doczekać następnego rozdziału!
Haha, no to super, że dobrze wychodzi :D wprawa czyni mistrza, ot co, jak się dużo pisze, to się potem człowiek wyrabia xD
UsuńBtw, jaki twój blog jest takim, hmm, "głównym"? Bo tak troszku nie mogę się połapać, jak sprawdzałam twoje blogi ;D
To się też muszę wyrobić *^*
UsuńA co do blogów... większość z nich to watahy lub blogi RPG xD
Teraz zmieniłam tak, żeby były widoczne tylko te dla mnie najważniejsze (sześć tytułów to w końcu znacznie wygodniejsza opcja ^^)
Główny blog to: http://dzienniczek-pamietniczek.blogspot.com/
a jeśli chodzi o Naruto to: http://shika-i-tema-detektywi.blogspot.com/
Tak, to było coś!
OdpowiedzUsuńTe opisy walki, toż to majstersztyk, jakbym oglądała anime. Zresztą... walić walkę, Furume najlepsza. Kurde, prawdziwa seksbomba, cały czas wyobrażałam sobie cosplayerki w tych kusych strojach zamiast niej. To były naprawdę fajne obrazki.
Wiesz, generalnie, jak czytam fanfiki, to robię to ze względu na jakieś konkretne postaci a nie romans czy historię. Nawet, jak nie ma Kakuzu, to mi to nie przeszkadza. Nieźle wciągnęłam się w nową wersję, fabuła o wiele bardziej mnie zajmuje.
Łał, uwielbiam jego głos <3 Nadal przeżywam smutki, że tak mało go w kanonie, ech ( ͡° ʖ̯ ͡°) . Ja to tylko o jednym potrafię gadać...
Aaa, tak, czy właściciel restauracji Pan Ping, to nie jest przypadkiem inspiracja gąsiorem z Kung Fu Pandy? ( ͡ᵔ ͜ʖ ͡ᵔ ) O kurde, jeśli to prawda to jestem w niebie.
A, tak. Narkoleptyk. Tak, doszło to do mnie, nareszcie.
(• ε •) Joł, biorę się za następny.