16.08.2015

II.V Tsuruga, miasto hazardu


Jest. Wreszcie. Nowy rozdział. Dziadostwo mnie bardzo wymęczyło, nie ukrywam, więc nie będę się wyjątkowo rozpisywać. Mam nadzieję, że mimo wszystko rozdział będzie zajmujący. Akapity poprawię jutro, bo dziś nie mam już na to sił.

Ach, no i witam nowego obserwatora :D

Previously on LOST... To znaczy, w poprzednich odcinkach:
Baala i Erika zostają zwerbowane do Akatsuki. Razem z Kakuzu i Hidanem wyruszają na misję zabicia Kuro, szefa największej yakuzy w Kraju Wiatru. W trakcie podróży udaje im się zbiec, ale odnajduje ich dwójka ninja pracujących dla Kuro, Shounosuke i Furume. Walka toczy się na niekorzyść dziewczyn, ale z opresji ratują je przymusowi towarzysze. Chcąc nie chcąc, muszą dalej brać udział w szaleńczej eskapadzie...

*** 

ROZDZIAŁ V: TSURUGA, MIASTO HAZARDU

Dopiero około południa Kakuzu zarządził postój.
Podróż upływała w milczeniu. Także teraz, gdy rozbijali obozowisko, niemal nie odzywali się do siebie, ba, nawet nie zaszczycali wzrokiem. Erika wciąż miała półprzymknięte, sklejone snem oczy, i zdawała się myśleć tylko o krótkiej drzemce. Hidan przeszedł już ze stanu letargu do złości na cały świat, co wyrażał obrażoną miną. Dla Baali ostatnie parę godzin było katorgą, bo z brzucha ciągle płynęło uciążliwe burczenie. Po Kakuzu natomiast nie było nic widać, bo zachowywał doskonale obojętny wyraz twarzy - przynajmniej na tyle, ile odsłaniała maska - nie wypowiedział też słowa od chwili, gdy ruszyli w drogę.
Na obozowisko wybrali niewielką łączkę przy zakolu rzeki, na wzgórku nad polami. Byli już blisko granicy Kraju Wiatru, choć nic tego nie zapowiadało: dookoła zieleniła się gęsta trawa, szumiały drzewa, w krzakach śpiewały ptaki. Dzień był gorący, lekki wiatr pachniał intensywnie, aż do przesytu nasączony wonią ściętego zboża, jak to bywa w ostatnich tygodniach lata. Nad horyzontem na zachodzie wisiały jednak ciężkie, deszczowe chmury, choć na razie były bardzo daleko. W oddali, na krańcu pól widniała ciemniejsza plama, z której unosiły się smużki dymu - znak, że musiała znajdować się tam wioska.
- Jestem głooodna - wyjęczała Erika. - Hidan, idź do miasta po jedzenie.
Siwus wykrzywił twarz w grymasie niezadowolenia.
- Co? Niby czemu ja?
- Bo my musimy zrobić pranie - powiedziała zielonka tak, jakby to było coś najzupełniej oczywistego. Hidan uniósł brwi, Baala też spojrzała na koleżankę z zaskoczeniem. - Co się tak gapicie? Nie będę łazić w brudnych łachach, to chyba jasne, nie?
Najemniczka musiała przyznać, że zielonka miewała czasem przebłyski rozsądku.
- Erika ma rację. W takim upale ubrania szybko wyschną, więc będziemy gotowe do drogi, nim skończymy jeść.
- Ale... przecież... - Hidan desperacko rozmyślał nad jakimś kontrargumentem, ale najwidoczniej nic mu nie przyszło do głowy, bo obejrzał się na Kakuzu. Jeśli jednak liczył na to, że towarzysz okaże się ostatnią deską ratunku, to się przeliczył, bo ten tylko wzruszył ramionami.
- Zresztą musimy się umyć - dodała Okamura. - I nie życzę sobie, by ktoś w tym czasie mnie podglądał.
Hidan parsknął.
- Że niby ja chciałbym podglądać ciebie? Nie schlebiaj sobie, koniczynko.
- To niby miała być obelga? Postaraj się bardziej, mięśniaku.
- Wolałbym już widok gołej starej baby niż takiej kupy kości jak ty - dorzucił złośliwym tonem. Erika nabrała głośno powietrza.
- Kretyn! Tak czy inaczej nie chcę cię tu w pobliżu, kiedy będę się kąpać!
Hidan wzruszył ramionami; na jego gładkiej buźce malował się uśmieszek wyższości. Schodził już ze wzgórka, gdy Erika zawołała:
- Stój!
- Co znowu?
- Skoro będziemy robić pranie, to musimy mieć czym się zakryć kiedy ubrania będą schnąć, no nie? Dawaj płaszcz.
Roszczeniowa postawa Eriki wyraźnie go zirytowała, ale tylko zrobił jeszcze bardziej obrażoną niż zwykle minę. Z westchnieniem odłożył kosę na ziemię i zaczął wyłuskiwać się z czarno-czerwonej płachty.
- A czemu chcesz akurat mój, co? - zagaił cwaniacko, przyglądając jej się chytrze.
- Bo wolę twój niż jego. - Erika spojrzała spode łba na Kakuzu, dając do zrozumienia, że doskonale pamięta o groźbie z minionej nocy. - Ale ty też dawaj, Baali się przyda.
Baala nie zdążyła zaprotestować, bo zielonka podeszła do zamaskowanego i wyciągnęła znacząco rękę. Kakuzu westchnął, ale bez słowa protestu rozpiął płaszcz i podał Erice. Dziewczyna nonszalancko rzuciła go Baali, która z wrażenia o mało co nie upuściła nowego nabytku. Jej koleżanka skupiła uwagę z powrotem na Hidanie.
- No szybciej, przystojniaczku. - Najwidoczniej czuła się w swoim żywiole, gdy tak rozstawiała wszystkich po kątach. Złapała rzucony przez Hidana płaszcz, zmarszczyła nos i nieufnie powąchała materiał z odległości dobrych dziesięciu centymetrów. - Fuj! Mógłbyś się umyć czasem, wiesz?
Kosiarz, który wyglądał akurat na niezłego czyścioszka, zrobił oburzoną minę.
- Do twojej wiadomości, w przeciwieństwie do was nie mam czasu na kąpiele - odgryzł się, świecąc w słońcu gołą klatką piersiową. - Ktoś musi pracować, kiedy wy się obijacie.
- A co ty niby robisz? - obruszyła się Okamura. - Poza dostawaniem w mordę?
- Dobra, wystarczy - wtrąciła Baala, by zapobiec nadciągającej niczym burza awanturze. - Idź już do tego miasta, Hidan, pogawędzicie sobie po jedzeniu.
Siwus prychnął, mierząc Erikę spojrzeniem mówiącym, że to jeszcze nie koniec, i zamaszyście obrócił się na pięcie. Zielonka pokazała jego plecom język. Kakuzu w tym czasie udał się pod pobliskie drzewo, by uciąć sobie drzemkę.
- Wreszcie trochę spokoju! - stwierdziła Erika z przesadą, idąc w stronę krzaków. - Doprawdy, prawie zero prywatności... idziesz, Baala?
Baala drgnęła słysząc to pytanie, bo do tej pory stała głupio w miejscu, trzymając płaszcz i patrząc na Kakuzu. Pierwszy raz widziała go bez charakterystycznego dla Akatsuki odzienia i nie była w ogóle przygotowana na to, co teraz widziała. Prawda, wszyscy Czarni Płaszcze, jak to kiedyś zwykły ich nazywać, wydawali się... osobliwi, ale to wykraczało poza standardową definicję osobliwości. Kakuzu na całym ciele miał grube szwy, w takiej ilości i tak symetrycznym położeniu, że wyglądały na założone celowo, a nie na faktyczne rany. Poza tym ciężko wyobrazić sobie obrażenia, które wymagałyby po parę szwów wokół każdej z rąk, chyba że ktoś go kiedyś pokawałkował, ale Baala nie sądziła, by pocięte kończyny można było tak po prostu poskładać. Na tym niespodzianki się nie kończyły. Gdy zamaskowany się odwrócił, by podejść do drzewa, okazało się, że jego czarny podkoszulek odsłania całe plecy, na których jak na jakiejś wystawie wisiały cztery maski. Dopiero po chwili Baala dostrzegła, że są przyszyte do skóry, i poczuła na ramionach gęsią skórkę. Maski bieliły się w słońcu; wyobrażały bardzo uproszczone zwierzęce pyski, ze skromnymi zdobieniami w pojedynczym kolorze. Przypominały te, które nosili członkowie jednostek polujących na zbiegłych shinobi - ANBU, chyba tak się nazywali - a przynajmniej tak się dziewczynie kojarzyły. Fakt, że były ninja Wioski Wodospadu tak się obnosił z tymi upiornymi trofeami, jeszcze bardziej nią wstrząsnął.
Usłyszała z boku zniecierpliwione prychnięcie, a potem coś chwyciło ją za kołnierz. Nie stawiała oporu, gdy Erika praktycznie zaciągnęła ją za krzaki.
- Oprzytomniej, dziewczyno - powiedziała zielonka, puszczając ją. - Wiesz, że to nieładnie się tak na kogoś gapić?
Baala otrzeźwiała w jednej chwili. Na policzkach poczuła gorąco; żywiła szaleńczą nadzieję, że się nie rumieni. Głupie uwagi Eriki automatycznie wywoływały w niej zażenowanie, którego nie potrafiła powstrzymać.
- Nie gapię się! - zaprzeczyła szybko, ale nawet ona sama słyszała nerwowy ton we własnym głosie. - To znaczy... byłam tylko zdziwiona.
- Dobra, dobra, już ja wiem, co się kroi - stwierdziła Erika złośliwie, przysiadając na mokrej trawie na brzegu rzeki, by ściągnąć kozaki. Baala prychnęła.
- Co niby? Coś ci się wydaje - burknęła, odwracając się do niej plecami. Popatrzyła w dół, na zmięty płaszcz Kakuzu, który trzymała kurczowo od chwili, kiedy zielonka jej go wcisnęła, i zrobiło jej się głupio. Szybko go rozłożyła i strzepnęła, by nie zrobiły się zagniecenia, po czym złożony w kostkę odłożyła na trawę. Odzienie Hidana nie miało tyle szczęścia - leżało byle jak przy brzegu rzeki.
- Nic mi się nie wydaje. Przecież mam oczy i widzę, co jest grane, nie? - Erika, choć była w trakcie rozbierania się do kąpieli, nie porzucała drażliwego tematu. W jej głosie wyraźnie brzmiała złośliwa uciecha. - Uuu, ostatnio nasza niedostępna Baala chodzi z głową w chmurach i coś często mdleje...
- Co ma moje mdlenie do tego?! - zirytowała się najemniczka. - Mdleję, bo jestem osłabiona od ciągłej walki, podczas gdy ktoś inny tylko kłapie językiem!
- Oho, nie musisz się tak unosić.
- Nie unoszę się!
Erika zaśmiała się w sposób, który wyprowadziłby z równowagi nawet medytującego mnicha. Baala powstrzymała ochotę, by ją ugryźć, i skupiła się na ściąganiu odzieży. Głośny plusk z boku dał jej znać, że zielonka już zanurzyła się w wodzie. Zajęło jej to niewiele czasu, nic dziwnego zresztą, biorąc pod uwagę, jak niewiele ubrań - czy raczej ich imitacji - nosiła.
Wkrótce Baala do niej dołączyła. Woda była chłodna, ale w tak upalny dzień jej to nie przeszkadzało. Podobnie zresztą jak Erice, która pluskała się w leniwym nurcie, co chwila nurkując, a po wynurzeniu trzepocząc czarno-zieloną czupryną na wszystkie strony.
Odetchnęła głębiej, zanurzając się po szyję. Na początku było jej zimno, ale przepłynęła kawałek, by się rozgrzać. Gdy zatrzymała się, zorientowała się, że opłynęła od drugiej strony łąkę, na której rozbili obozowisko. Po tej stronie nie było krzaków, jedynie gęste sitowie. Zaledwie dwa metry dalej rosło właśnie to drzewo, przy którym drzemał Kakuzu. 
Nie miała pojęcia, co ją podkusiło, ale cicho podpłynęła bliżej, aż do pachnących tatarakiem szuwarów. Rozsunęła najbliższe łodygi, by mieć lepszy widok. Na wspomnienie idiotycznych sugestii Eriki zrobiło jej się gorąco, ale szybko wyrzuciła te myśli z głowy. Teraz najbardziej liczyło się to, by zebrać jak najwięcej informacji o tajemniczych towarzyszach podróży. Nie porzuciła myśli o ucieczce, ale musiała dowiedzieć się o nich więcej, by ułożyć jakąś strategię. Na razie było pewne jak czarno na białym, że obaj mężczyźni nie są zwykłymi ludźmi. O Hidanie póki co nie mogła zbyt wiele powiedzieć, ale wyszedł bez najmniejszego szwanku z tamtego wypadku ze schodami, po którym uznały go za martwego. Z kolei kogoś takiego jak Kakuzu widziała pierwszy raz w życiu, i irytowało ją, że nie może domyślić się przeznaczenia tych cudacznych szwów i masek. Czy to jakaś specjalna technika? Może nawet więzy krwi?
Próbowała coś dojrzeć poprzez gęstwinę tataraku, ale nie chciała robić zbyt dużego hałasu, by Kakuzu jej nie spostrzegł, więc tylko wyciągała głowę. Zamaskowany leżał, czy raczej półsiedział pod drzewem, opierając się o pień; splecione dłonie spoczywały luźno na brzuchu. Mimowolnie zastanowiła się, czy nie jest mu niewygodnie z tymi maskami na plecach - w końcu były wypukłe i raczej nieregularnego kształtu.
Obserwacje przerwał jej jakiś szmer z boku. Trudno stwierdzić, dlaczego właśnie ten odgłos wydał jej się podejrzany; gdy obróciła głowę, zobaczyła żabkę siedzącą na dużym, okrągłym liściu. Płaz wydął policzki, wydał z siebie kumknięcie i niemal bezgłośnie wskoczył do wody, pozostawiając za sobą rozchodzące się kręgi zmarszczek na powierzchni. Za to liść zachował się mniej naturalnie, bo uniósł się powoli do góry, ukazując ociekającą wodą głowę.
- Łaaaaa! Zgłupiałaś?! - Baala gwałtownie zamachała rękoma, opryskując łepetynę Eriki wodą. - Nie strasz mnie tak!
- Ha, ha, ha, ale miałaś minę! "Łaaaa!" - sparodiowała Baalę, piszcząc w zdecydowanie wyższych tonach, niż ta kiedykolwiek mogłaby z siebie wydobyć. - Bwehehe, nie mogę!
Tego było już za dużo; najemniczka rzuciła się na nią, łapiąc za czarno-zieloną łepetynę i zanurzając ją pod powierzchnię. Erika zaczęła się szamotać, ciszę i spokój uroczej okolicy zakłóciły głośny chlust wzburzonej wody, suchy szelest potrącanego sitowia i bulgoty, jakie wydawała z siebie podtapiana zielonka.
- Bądźcie ciszej, jeśli łaska - odezwał się niski głos Kakuzu. - Własnych myśli nie słyszę.
Kotłowanina w szuwarach uspokoiła się w jednej chwili. Baala natychmiast puściła Erikę, Erika wynurzyła się i zaczerpnęła głośno powietrza, po czym rzuciły sobie obrażone spojrzenia. Obie dziewczyny popłynęły z powrotem do miejsca, gdzie zostawiły ubrania, i bez słowa wygrzebały się na brzeg, ostentacyjnie patrząc w przeciwne strony.
- Ty i te twoje bzdurne pomysły - mruknęła Baala, ze złością narzucając na siebie płaszcz Kakuzu. Starała się nie zwracać uwagi na zapach, jakim był przesiąknięty.
- Ja mam bzdurne pomysły? A komu zachciało się podglądać? Mogłabyś się opanować, wiesz.
- Niby co teraz sugerujesz? - odparowała wrogo, spoglądając spode łba na towarzyszkę. Czarno-czerwony płaszcz Hidana wyglądał dość osobliwie na rozczochranej zielonce.
- No wiesz... - Na twarz Eriki wypełzł jeden z jej paskudniejszych uśmiechów. - Silny, milczący, niektóre na takich lecą...
- Znowu wpakować ci głowę pod wodę?
Kunoichi Trawy pokazała jej tylko język, po czym zabrała się za szorowanie swoich rzeczy. Baala nie miała ochoty na dalsze dyskusje, więc pranie upłynęło im w milczeniu. Nie spoglądała na zielonkę, ale nie mogła oprzeć się wrażeniu, że tamta rzuca jej znaczące spojrzenia. Co za dzieciak, pomyślała z frustracją. Co to w ogóle za pomysł, że miałby podobać jej się jakiś ciemny typ, które je porwał i zamierzał wrobić w morderstwo, na dodatek samobójcze?
Po rozwieszeniu prania na gałęziach drzew wróciły na polanę, w narzuconych na siebie płaszczach pożyczonych od obu Akatsuki. Wkrótce powrócił Hidan, dyszący i sapiący, z naręczem najrozmaitszych przekąsek. Erika rzuciła się na jedzenie bezmyślnie jak zwierzę, Kakuzu wstał spod drzewa i zaczął się częstować bez słowa, a Baala nawet nie zamierzała pytać, skąd siwus to wszystko wziął. Wolała nie uzyskać potwierdzenia swych przypuszczeń co do kryminalnego pochodzenia zakąsek, i nacieszyć się posiłkiem w spokoju.
- Zatrzymamy się jeszcze w jakimś mieście, dziadygo, czy będziesz nas teraz ciągał po samych ścierniskach? - spytał Hidan, jak od niechcenia zajadając się dango. Najwyraźniej, będąc w wiosce, zdążył już napełnić brzuch.
- W Tsurudze - odparł Kakuzu, swym zwyczajem używając minimalnej ilości słów.
- Tsurudze! - Erika ożywiła się tak gwałtownie, że nieomal udławiła się przełykaną właśnie pieczoną kałamarnicą. Zaczęła się krztusić i Baala musiała mocno poklepać ją w plecy parę razy, nim odzyskała oddech. - TEJ Tsurudze?
- Znasz inną? - Zamaskowany nawet na nią nie zerknął.
- Ojczyzna wszystkich hazardzistów, Raj Szulerów, Miasto Szczęśliwego Trafu, Tsuruga? - Zielonka ledwie mogła usiedzieć na tyłku, jakby na siedzisko wybrała sobie mrowisko. Zarówno Baala, jak i Hidan patrzyli na nią z najwyższym zdumieniu. Kakuzu entuzjazm zielonki zdawał się wcale nie obchodzić. - Naprawdę tam pójdziemy?
- Tak.
- Super! Zawsze chciałam je kiedyś odwiedzić! Łał, to prawie jak darmowa wycieczka!
Baala posłała jej ciężkie spojrzenie.
- Taa. Darmowa.
- Ale będziemy mogli w coś zagrać, Karasu, prawda? Prawda? Prawda?
Kakuzu wreszcie podniósł wzrok na Erikę. Dziewczyna jakby przypomniała sobie, że jest przecież na niego śmiertelnie obrażona, i rumieńce radości zaraz zniknęły, a wyszczerzony uśmiech zastąpiła obruszona minka.
- Właściwie to wcale mi nie zależy - stwierdziła nieoczekiwanie. - Nie myśl sobie, że mnie to cieszy, czy coś. Wcale-a-wcale. - Odwróciła głowę, nie porzucając teatralnej miny. Baala pomału dochodziła do wniosku, że towarzystwo Okamury ją przerasta.
- Miałbym wam pozwolić grać? Żebyście przegrali wszystkie pieniądze, jakie mamy? Jeszcze czego - burknął zamaskowany.
- Daj spokój, staruchu, może być zabawnie! Przy tobie to tylko można się zanudzić na śmierć. - Hidan trzymał stronę zielonki. - Zresztą, mówiąc o przegranej chyba masz na myśli siebie. Jashin pomaga swym wybrańcom czy to na polu bitwy, czy w grze w kości.
- Szkoda, że nie pomógł ci w wyborze mózgu.
- Co to niby miało znaczyć, Kakuzu?!
Erika zarechotała, ale potem zorientowała się, kto wymyślił ten żart, więc zaraz umilkła i odwróciła ostentacyjnie głowę. Baala ze zrezygnowaniem skupiła się na jedzeniu, starając się nie słuchać rozmowy, by się zanadto nie zestresować. Dość już miała nerwów w ostatnim czasie i teraz było jej w gruncie rzeczy obojętne, gdzie dalej pójdą i z jakim kolejnym kretyńskim pomysłem wyskoczy zielonka.
Nie marnowali czasu; zaraz po posiłku dziewczyny zebrały pranie, które zdążyło w międzyczasie wyschnąć i ubrały się. A potem udali się w dalszą drogę, ku miastu płynącym hazardem i pieniędzmi, Tsurudze.

*

- Tsuruga - mruknął Shounosuke na widok rozciągającego się w dole miasta, błyszczącym białymi ścianami pośród otaczającej je pustyni jak połać śniegu. - Najohydniejsza przystań łajdactwa i występku.
- Doprawdy? Zdaje mi się, że gdzieś już słyszałam ten tekst - rzuciła Furume, idąc krawędzią płaskowyżu ku klaustrofobiczne wąskim, wyciosanym w skalnej ścianie schodkom. - Mi tutaj przeszkadza tylko to, że jest gorąco. Wolę odświeżającą bryzę Miasta Świateł.
- O tak, mój brat wybrał bardzo przyjazne miejsce do zamieszkania - przytaknął Hanzou. Zawsze wyrażał się o Kuro w tak pośredni sposób, jakby nie chciał wspominać jego imienia. Shounosuke zresztą nie obchodziło, jakie relacje utrzymywali ze sobą braciszkowie, wolałby wręcz, by nie spotykali się wcale.
Byli już spory kawałek od granicy, więc ostatnie parę godzin podróżowali przez coraz bardziej jałowe tereny, aż w końcu wkroczyli na skwarną pustynię. Furume poszła na ustępstwo względem piekącego słońca i zaopatrzyła się w luźny płaszcz, poza tym ona i Shounosuke założyli płaskie, czarne kapelusze ze spiczastym czubem, stanowiące ich swego rodzaju znak rozpoznawczy. Chociaż zabezpieczyli się przed oparzeniami, nie mogli nic poradzić na lejący się z nieba żar, zupełnie jakby weszli do rozgrzanego piekarnika. Powietrze było suche i gorące, po twarzach płynął pot, a zmęczenie urwało rozmowy. Ostatni odcinek trasy wiódł właśnie przez płaskowyż, na którym teraz się znajdowali, a z którego owe wąziutkie, zakleszczone kamiennymi ścianami schodki prowadziły na dół, do Tsurugi.
Było tak wąsko, że musieli schodzić gęsiego. Na przodku szła Furume, której widocznie spieszno było do postoju, drugi Shounosuke i na końcu Hanzou. Gdy wkroczyli w cień, w jednej chwili zrobiło się chłodniej o parę stopni, bo od kamiennych ścian biło przyjemne zimno. Schody zawracały ostro po parę razy. W końcu stanęli na samym dole, skąd brukowana droga prowadziła do miejskich bram, obwarowanych przez palmy i fontanny.
- Mam nadzieję, że Koshirou już tam jest - powiedział Shounosuke, gdy wkraczali do miasta. - Nie mogę się doczekać aż mu powiem, co ta jego panna wykręciła za numer.
- Ach, z techniką przemiany? Cóż, przekonałam się już, że jak na dziedziczkę wielkiego rodu nie grzeszy bystrością - prychnęła Furume. - Wielka Okamura, też mi coś.
Hanzou na razie milczał. Szli szeroką, główną ulicą, bez zainteresowania mijając najróżniejsze knajpy, gospody, kasyna i zupełnie jawne domy hazardowe. Tych ostatnich było najwięcej, Tsuruga zdawała się aż od nich kipieć; zewsząd do turystów krzyczały jaskrawe znaki z mniej i bardziej wymyślnymi nazwami salonów, czasem skróconymi do samej nazwy gry, w jakiej specjalizował się dany przybytek. Nie brakowało też rzucających się w oczy grafik kart lub kamieni mahjonga. Liczne uliczki i zaułki prowadziły na obskurne podwórza, gdzie złaknieni większego ryzyka mogli znaleźć jaskinie gry, w których równie łatwo było stracić pieniądze, co palce lub nawet życie.
Liczności lokali odpowiadało zagęszczenie tłumu. Tsuruga znajdowała się stosunkowo blisko granicy z Krajem Ognia i w dogodnym węźle komunikacyjnym, więc większość ludzi podróżujących do serca kraju musiała przekroczyć Miasto Szczęśliwego Trafu. Część z nich Tsuruga wciągała niczym wir, z którego mało kto potrafił się wyrwać. Shounosuke nie było żal żadnego durnia, który padł ofiarą bezlitosnego nałogu hazardu; w końcu tacy głupcy sami się o to prosili, rojąc sobie, że mogą ugrać fortuny. Oczywiście, ludziom tego pokroju zazwyczaj brakowało i umiejętności, i szczęścia, dwóch kluczowych dla hazardzisty cech.
- Dalej pójdę sam - odezwał się nieoczekiwanie Hanzou. - Dziękuję za przemiłe towarzystwo, cieszę się, że mieliśmy szczęście się spotkać. - I uśmiechnął się do Furume, która odpowiedziała mu tym samym. Shounosuke miał coraz większe trudności w utrzymaniu nerwów na wodzy. - Życzę powodzenia w waszej misji. Radzę poczekać, aż tamci rozdzielą się z Kakuzu.
- Rozumie się samo przez się - burknął Shounosuke niechętnie.
Hanzou dotknął palcami ronda słomianego kapelusza i pochylił nieznacznie głowę w pożegnalnym geście, po czym odszedł w tłum. Przez chwilę jeszcze był widoczny, bo ze względu na swój wyjątkowo wysoki wzrost bardzo się wyróżniał, aż w końcu skręcił za róg jednego z budynków.
Już we dwójkę poszli do zajazdu, w którym mieli spotkać się z Koshirou. Shounosuke zdołał odzyskać dobry humor, zerkał z ukosa na Furume, ale ona nie zwracała na niego uwagi, a przynajmniej udawała, że go ignoruje. Gdy jednak dotarli na miejsce, od razu zrzedła mu mina.
Miejsce spotkanie było wyznaczone w pokoju zajazdu, którego nazwa im obojgu nic nie mówiła. Gdy dotarli do budynku od razu okazało się, dlaczego. Był to chyba najdroższy i najbardziej wystawny hotel, jaki można było znaleźć w całej Tsurudze, wybudowany na niewielkim wzgórku, czteropiętrowy, z balkonami i ogromnym basenem, licznymi tarasami i balkonami. Wymalowane nieskazitelną bielą ściany raziły niczym lustro odbijające promienie słońca. Niski, kamienny murek otaczał tylną część, gdzie zapewne rozciągał się ogród. Wywinięte rogi dachów zdobiły statuetki smoków, ciemnoczerwone dachówki zbiegały się do lekko ząbkowanych kalenic. Do wrót wejściowych prowadził mostek zarzucony ponad niewielkim oczkiem wodnym, w którym pływały lilie.
A skoro Koshirou wynajął pokój w tak ociekającym bogactwem hotelu, znaczyło to tylko tyle, że razem z nim był ktoś jeszcze.
- Kurwa mać - skomentował Shounosuke, przyglądając się całemu temu przepychowi krytycznie. - Nie, kurwa, nie wierzę. Po co on tu przylazł? No po co?
- Wiesz, że Kuro nie pozwoliłby mu na włączenie się do walki - stwierdziła jego towarzyszka spokojnie. - Pewnie chodzi tylko o zabawę w tutejszych jaskiniach gry. Wiesz, jacy są dorastający chłopcy, muszą się wyszaleć.
Shounosuke był pod wrażeniem bezmiaru wyrozumiałości, jaką kobiety przejawiały wobec dzieci.
- Za bardzo mu pobłażasz. Ma szesnaście lat, do cholery.
- Och, sam pewnie jako nastolatek nie byłeś lepszy - rzuciła złośliwie, posyłając mu rozbawione spojrzenie.
Skrzywił się, choć był rad, że wreszcie na niego spojrzała.
- Chcę powiedzieć, że powinien zachowywać się przyzwoicie, w końcu chodzi tu o dobre imię szefa.
- Daj spokój, widzisz wszystko w czarnych kolorach.
Prychnął tylko, ale zarzucił tę bezcelową dyskusję. Czy Furume specjalnie ciągle przyjmowała przeciwny front, by móc go drażnić? Nie do końca był pewien.
Weszli do środka. Jak przystało na hotel takiej klasy, już od progu zostali powitani przez oficjalnie ubranych pracowników, ale od razu ich zbyli; tamci w lot zrozumieli, z kim mają do czynienia, i całkiem chętnie się odsunęli. Shounosuke skierował się do recepcji, a za nim jak cień podążyła Furume.
- Który apartament został wynajęty na nazwisko Fujara? - spytał prosto z mostu, nie dając recepcjoniście dojść do słowa.
- Shounosuke! - syknęła za nim Furume niczym rozdrażniona kobra. Teraz jest jeden-jeden, pomyślał ze złośliwą uciechą. - Skończ z tym kiepskim dowcipem!
- No dobra, dobra. Teraz mi się przypomniało - zwrócił się na powrót do młodego mężczyzny za ladą - miało być na nazwisko Fujiwara.
Młodzieniec być może pracował od niedawna, bo wyglądał na zdenerwowanego, ale od razu zaczął przeglądać rejestr. Shounosuke bębnił palcami o blat, nie bynajmniej dlatego, że się niecierpliwił, ale dość go bawiła świadomość, że młody coraz bardziej się poci.
- Czterysta sześć, proszę pana - powiedział w końcu recepcjonista, z widoczną ulgą znajdując nazwisko rodowe Koshirou na liście.
Shounosuke skinął głową w odpowiedzi i razem z Furume poszli do windy.
- Na najwyższym piętrze - warknął, gdy drzwi się zasunęły i winda powoli ruszyła w górę. - Ma gnojek rozmach. Prawie współczuję Fujarze, że musi z nim siedzieć.
Czuł na sobie pełne dezaprobaty spojrzenie Furume.
- Przestań tak go nazywać.
- No co? Pasuje mu to przezwisko.
Pokręciła głową w wyrazie rezygnacji.
- Jesteś okropny - oznajmiła z takim niedowierzaniem w głosie, jakby aż dotąd nie zdawała sobie sprawy z jego paskudnego charakteru.
- No to mamy ze sobą coś wspólnego.
Zmierzyli się wzrokiem. Furume miała minę urażonej kotki, a on uśmiechał się lekko pod nosem, nie kryjąc kpiny. Tę milczącą wymianę spojrzeń przerwał dźwięk dzwonka, gdy dotarli na właściwe piętro.
Bez słowa wyszli z windy. Nie musieli specjalnie szukać pokoju, w którym mieli się spotkać z Koshirou - w całym długim korytarzu, rzęsiście oświetlonym przez kosztowne żyrandole, jedne z drzwi były otwarte na oścież. Było oczywiste, że to właśnie tam zmierzali.
Shounosuke odetchnął, w duchu modląc się do niebios o cierpliwość, i wkroczyli do apartamentu. Od razu powitał ich okrzyk:
- Jesteście nareszcie! Zmiotła was po drodze burza piaskowa czy tylko zabłądziliście?
Zazgrzytał zębami, ale powstrzymał się od komentarza. Zaczyna się, pomyślał niechętnie.
Apartament był przestronny i przyjemnie zacieniony, bo na wszystkie okna zaciągnięto zasłony. Salon urządzono z podobnym przepychem, jak pozostałe wnętrza, które do tej pory widzieli w tym hotelu. Nie brakowało drogocennych dywanów, eleganckich mebli, obrazów na ścianach pomalowane w jasne kolory i ozdobnych waz. W samym środku pomieszczenia znajdowała się szeroka, biała kanapa, przy której pozostawiono wózek zastawiony najwymyślniejszymi przekąskami.
Na kanapie tej siedział młody chłopak. Od razu rzucał się w oczy nietypowy kolor jego skóry, jakiego nie widywało na terenie żadnego z krajów shinobi, podobnie jak osobliwie ściągniętych rys, jakby on i jego przodkowie wywodzili się z wietrznych równin. Było oczywiste, że pochodził z Północnego Cesarstwa, zdradzał to żółty odcień twarzy i wąskie szpary oczu o bardzo ciemnych, zlewających się ze źrenicą tęczówkach. Buzię miał okrągłą, z niewielkim podbródkiem i małym, zadartym nosem, przez co naprawdę wyglądał jak dziecko - a co najwyżej dwunasto- lub trzynastolatek. Wrażenie to potęgowała chłopięca fryzura: na czoło opadały krótko ścięte kosmyki czarnych włosów. Wyglądał na dobrze odżywionego, ale mimo to sylwetkę miał wysportowaną. Nosił luźną koszulę o bufiastych rękawach z mankietami, na którą miał założoną krótką, niebieską kamizelkę ze stójką, zapinaną na ozdobne guziki. Koszula była wpuszczona w długie, czarne spodnie ściągnięte przy kostkach. Na stopach tkwiły płaskie pantofle. Siedział pochylony do przodu i z szeroko rozstawionymi nogami, pałaszując w najlepsze parującą zupę z miseczki, pałeczkami wyławiając garście makaronu.
Z tyłu kanapy stał Koshirou Fujiwara, wyglądający kropka w kropkę jak młodzieniec, w którego w tamtej mieścinie przemieniła się Okamura, tylko że teraz miał inne ubrania. Rzucił dwójce towarzyszy na poły przepraszające, na poły udręczone spojrzenie. Tymczasem żółtoskóry dzieciak wysiorbał głośno dużą porcję makaronu, odetchnął z ukontentowaniem i tak niedbale odstawił miseczkę i pałeczki na wózek, że o mało co nie wylał reszty zawartości, po czym rozsiadł się wygodnie, przekładając ramiona na oparcie kanapy i zakładając nogę na nogę.
- No, co to za miny? - rzucił wesoło. Musiał być doskonale świadom tego, jak bardzo irytujące jest jego zachowanie.
- Co ty tu robisz? - zapytał Shounosuke oschle. Nie obchodziło go w najmniejszym stopniu, że ma przed sobą syna Kuro, który zresztą tyle miał ze swoim domniemanym ojcem wspólnego, co z lordem feudalnym Kraju Wiatru. Nie zamierzał być na każde skinienie tego rozpuszczonego do granic możliwości gówniarza.
- Chciałem popatrzeć, jak załatwiacie tych zabójców - wyjaśnił chłopak beztrosko. - Pomyślałem, że skoro mam przejąć wszystko po ojcu, to pora poznać kulisy przyszłej pracy.
- To nie jest zabawa - odwarknął shinobi. - Nawet przypadkiem możesz zostać zraniony. Co wtedy powiemy Kuro?
Żółtawa buzia rozciągnęła się w szerokim, szyderczym uśmiechu.
- To już wasz problem, co nie?
Shounosuke aż drgnął z wściekłości, ale zanim zdążył odpowiedzieć, poczuł, jak coś go znacząco przytrzymuje za ramię. Obejrzał się; to Furume podeszła bliżej, zapobiegawczo trzymając go za rękę.
- Nie chcemy, by coś ci się stało, Yun - powiedziała łagodnie. Shounosuke nie miał pojęcia, czemu to źródło furii, jakim zazwyczaj była jego partnerka do misji, przejawiało tyle cierpliwości do tego dzieciaka, ale podobał mu się jej dotyk, więc na razie milczał. - To nie jest dobry pomysł, byś nam towarzyszył. Na pewno twój ojciec i bez tego się o ciebie martwi.
- Będę tylko patrzył - zapewnił Yun obrzydliwie przymilnym tonem.
- Nie zgadzam się! - wybuchnął Shounosuke. - Patrzył, akurat! Będzie nam przeszkadzał i tyle.
- No, no, może powinienem powiedzieć ojcu, w jaki sposób się o mnie wyrażasz?
Zapadła niezbyt przyjemna atmosfera. Tylko Yun wyglądał na zadowolonego. Gdy się uśmiechał, rysy jego twarzy tak się ściągały, że niemal nie było widać oczu, jedynie dwie skośne kreski powiek.
Koshirou odchrząknął, po raz pierwszy wtrącając się do dyskusji.
- Powinniśmy chyba ruszać w drogę - stwierdził nieco niepewnie, bo z pewnego punktu widzenia wszyscy trzej - Shounosuke, Furume i Yun - mogli uchodzić za jego przełożonych. - Im szybciej to załatwimy, tym lepiej, prawda?
Shounosuke skrzywił się, ale uspokoił się na tyle, by Furume nie musiała go powstrzymywać przed rzuceniem się na Yuna. Przeszedł na środek pomieszczenia i odwrócił się do pozostałych.
- Właśnie, dobrze, że wracamy do tematu. Mam parę soczystych nowin dla ciebie, młody. - Spojrzał tu na Koshirou. - Między innymi to, że mieliśmy okazję walczyć z częścią grupki, do której należy ta twoja Okamura.
Koshirou zrobił zaskoczoną minę, ale szybko się opanował. Shounosuke mówił dalej:
- Faktycznie jest ich czterech, przy czym jednym z nich jest Kakuzu.
Yun przekrzywił lekko głowę, a jego brwi nieznacznie podjechały do góry, natomiast uśmiech wciąż tkwił na swoim miejscu. Młody Fujiwara popatrzył jednak pytająco po towarzyszach, jakby spodziewał się jakiegoś wyjaśnienia. Furume z kolei miała naburmuszoną minę, bo mimo wysiłków nie zdołała w trakcie drogi do Tsurugi niczego się dowiedzieć o tym tajemniczym Kakuzu.
- A to niespodzianka! - zawołał Yun, klaskając w dłonie i śmiejąc się. - No, to będziecie mieli ciężki orzech do zgryzienia. Robi się ciekawie!
Kretyn, pomyślał Shounosuke, ale nie powiedział tego.
- W związku z tym musimy trochę zmienić plan. Więc posłuchajcie...

*

- Jeju! Jej! Patrzcie, ile tu salonów gier, normalnie co drugi budynek! Ooo, widzieliście, jak kogoś wywalili z tamtego lokalu?! O, a te budy z jedzeniem, dawno nie widziałam tylu pyszności! Jak to wszystko pachnie! Ja chcę w coś pograć, w cokolwiek, wejdźmy gdzieś!
Przechadzanie się po Tsurudze w towarzystwie Eriki przypominało zabranie na rodzinną wycieczkę paroletniego dziecka. Baala również odczuwała ciekawość i swego rodzaju zafascynowanie, bo po raz pierwszy miała okazję odwiedzić to miasto. Słyszała już o nim wcześniej, ale jednak to zupełnie coś innego, na własne oczy zobaczyć te wszystkie domy hazardowe, którymi Tsuruga tak się chełpiła. Inna rzecz, że wszyscy - a przynajmniej ona i Hidan, bo Kakuzu jak zwykle niczego po sobie nie okazywał - padali z sił po przebyciu pierwszych pustynnych terenów. Erika, naturalnie, podczas podróży narzekała najgłośniej, a przy tym sapała i nieustannie demonstrowała zmęczenie, ale po przekroczeniu bram wstąpiła w nią wręcz niespożyta energia, jakby posiadły ją jakieś demoniczne moce. W każdym razie Baala marzyła tylko o odpoczynku i zimnej wodzie, więc ledwie zwracała uwagę na okoliczne atrakcje.
Słońce chyliło się ku zachodowi, niebo powleczone było krwistą czerwienią i ognistym pomarańczem, a mimo to na ulicach panował tłok i rozbrzmiewał gwar. Wiele knajp miało ogródki, które teraz, w porze wieczornej pękały w szwach od miejscowych i przyjezdnych, którzy chcieli wytchnąć po gorącym dniu.
- Chodźmy gdzieś zagrać, nooo! Nie mogę zmarnować takiej okazji, że nie pogram, będąc w Tsurudze! - jęczała im nad uchem Erika.
- Niech będzie - burknął Kakuzu, który najwidoczniej zdecydował się na ustępstwo, byle tylko kupić sobie chwilę ciszy. - Jutro dam wam część pieniędzy i będziecie mogli robić, co chcecie. Na razie idziemy znaleźć pokój i coś zjeść.
- Tak! Tak! Jesss! - zawołała uradowana zielonka, odtańczywszy na środku ulicy dzikie piruety. Przechodnie oglądali się za nią ze zdziwieniem. Przynajmniej nie paradowała już półgoło, bo Kakuzu niemal zmusił ją do ubrania płóciennego, bezbarwnego płaszcza, jednego z dwóch, jakie kupili w pierwszej wioseczce na granicy pustyni. Baala założyła swój bez komentarzy, bo zdawała sobie sprawę z konieczności ochrony przed słońcem, ale do Eriki nie bardzo docierało, że odsłaniając całe ciało tylko nabawi się oparzeń.
- "Róbcie, co chcecie"? - powtórzył Hidan, przyglądając się towarzyszowi ze zmarszczoną brwią. - A ty co będziesz robił, Kakuzu?
- Zasięgnę języka - odparł tamten. - Mam tu swoich informatorów. Jutrzejszy dzień macie cały dla siebie, ale pojutrze ruszamy dalej.
Hidan pokiwał głową, uznawszy widocznie, że dobre i to. Znosząc więc nieustanne zachwyty Eriki, udali się do zajazdu na obrzeżach miasta, który przypominał raczej zapuszczoną chałupę niż hotel. Zielonce zrzedła mina, ale siwus nie wyglądał na zaskoczonego, a Baali z kolei było już wszystko jedno. Zakwaterowali się w dwóch lichych pokojach - przemyślny lub po prostu oszczędny Kakuzu umieścił siebie i Hidana w pokoju przechodnim, dziewczynom pozostał więc drugi. Potem wyszli znów na miasto, by znaleźć jakąś knajpę. Tym razem Okamura nie okazała już zdziwienia, gdy wybrany przez zamaskowanego lokal okazał się tanią mordownią.
- Tu w ogóle serwują jakieś jedzenie? - kręciła nosem, gdy usiedli na rozklekotanych krzesłach przy poplamionym stole. Wnętrze baru było zadymione, śmierdzące papierosami i bardzo ciasne. Parę lamp zawieszonych pod sufitem w ogóle nie działało. Zaskakujące było to, jak wielu znajdowało się tu ludzi, aż z trudem znaleźli wolny stolik. Szkoda tylko, że bywalcy wyglądali na typów spod najciemniejszej gwiazdy, jakby co tydzień podrzynali komuś gardło; grali w karty, pili, palili i prowadzili przyciszone rozmowy, czasem przerywane przez gwałtowny i krótki wybuch ochrypłego śmiechu.
- Chyba tylko takie, po którym można się zrzygać - dorzucił Hidan, który też nie wyglądał na uszczęśliwionego wyborem miejsca.
- Jestem taka głodna, że zjem wszystko - mruknęła Baala, wodząc spojrzeniem po podejrzanej klienteli. Niewykluczone, że byli tam złodziejaszkowie czekający na odpowiednią okazję.
Kakuzu siedział bez słowa, podczas gdy dziewczyny i Hidan przeglądali wyświechtane karty dań. Ostatecznie zdecydowali się na niewinnie brzmiące potrawki z ryżu i mięsa. Zamaskowany niczego nie zamówił.
Przynajmniej nie czekali długo. Porcje były całkiem przyzwoite, a jedzenie pachniało dobrze, więc bez wybrzydzania zabrali się do posiłku. Baala z miłym zaskoczeniem stwierdziła, że danie jest smakowite. Przeprawa przez pustynię zaostrzyła im apetyt, więc pałaszowali w ciszy.
To przedłużające się milczenie było właściwie zaskakujące. Słychać było tylko głośne mlaskania Eriki i Hidana. Baala chciała pochwalić jadło i podniosła głowę, nabierając już oddechu, kiedy coś ją odwiodło od tego zamiaru. Gdy miała się odezwać, jej wzrok padł na Kakuzu. Ten wpatrywał się w towarzystwo zasiadające dwa stoliki dalej. Nie byłoby to nic dziwnego, bo w końcu w znudzeniu człowiek od niechcenia przygląda się wszystkiemu dookoła, ale w jego oczach dostrzegła taką uwagę i skupienie, że aż zapomniała, co chciała powiedzieć. Przerwała na chwilę jedzenie i wsłuchała się w dość głośną rozmowę, jaką prowadzili klienci knajpy, którzy tak zainteresowali zamaskowanego. Było ich trzech i wyglądali na typowych byczków: napakowani mięśniami, bez szyj, z tatuażami i wygolonymi głowami.
- ...o niczym się nie dowie. Czym się sracie? Interes się kręci od dobrych paru miesięcy.
- Może i wie, tylko ma to w dupie. To wciąż ryzyko.
- Gówno tam, nie ryzyko. Nigdy nie interesował się za bardzo Tsurugą, to i teraz się nie zainteresuje. Wiecie, jaki z tego jest hajs? Z całego kraju się zjeżdżają, nawet zza granicy, by oglądać walki i obstawiać.
Drugi z mięśniaków wychylił jednym łykiem całą szklankę bursztynowego alkoholu.
- Prawie jak kiedyś, co? Ech, po odejściu Fukusawy to miasto zeszło na psy. Ten Kuro to kretyn, że pozamykał areny. - Baala kątem oka zauważyła, że Kakuzu zaciska położone na blacie dłonie w pięści. - Jego kundle się tu wałęsają, a ja mam ci uwierzyć, że jeszcze nie wywęszyli tego biznesu?
- No to najwyraźniej go to nie obchodzi - wtrącił trzeci osiłek, do tej pory najbardziej milczący. - Który gang zresztą to organizuje?
Ten, który z takim entuzjazmem gadał o "interesie", nachylił się nad stołem. Mówił ciszej, więc Baala musiała wytężyć słuch, by usłyszeć go poprzez gwar knajpy.
- Jacyś nowi w tych okolicach. Niby nazywają się Tsumaranai*. Nie są tutejsi, jest tu tylko ich siatka.
Baala już tego nie widziała, ale Kakuzu na dźwięk nazwy zmrużył oczy.
- "Tsumaranai"? Co to za głupia nazwa?
Byczek wzruszył potężnymi ramionami.
-  Może chcą odwrócić od siebie uwagę albo co. Parę innych gangów też się dołączyło. Jak dobrze pójdzie, niedługo będziemy mogli pozbyć się ludzi Kuro z miasta.
- Ha! - zawołał drugi, rozlewając następną kolejkę. - Dobrze by było! Sam chętnie bym skurwieli pogonił. No! To dzisiaj o północy, mówisz?
- Tak. Przyjdźcie, będzie na co popatrzeć. Ja idę teraz, zgadałem się z jednym kolesiem w sprawie zakładów.
Po tych słowach trzej umięśnieni panowie pożegnali się i ruszyli w stronę wyjścia. Najemniczka odprowadzała ich wzrokiem. Drgnęła, kiedy tuż obok zaszurało krzesło; to Kakuzu wstał i bez słowa poszedł za nimi.
- A ty dokąd, dziadku? - zawołał za nim zdziwiony Hidan.
- Przewietrzyć się - padła burkliwa odpowiedź.
Baala również zerwała się ze swojego miejsca. Aż serce szybciej jej zabiło; działo się coś dziwnego i tym razem nie zamierzała odpuścić, póki nie pozna prawdy. Ledwie dała dwa kroki ku drzwiom, kiedy usłyszała za sobą głos zielonki:
- Tylko subtelnie, Baaluś, żeby go nie przestraszyć!
- Co ty znowu wygadujesz?! - zirytowała się. Hidan wyglądał na skonsternowanego.
- Znaczy że co, że coś między wami...? - zapytał Baalę z najwyższym zdumieniem.
- Nie, na litość boską! Po prostu chcę stąd wyjść!
Niemal wybiegła z knajpy, zastanawiając się, gdzie się kończy kretynizm Eriki. Rozejrzała się po ciemnej uliczce; najbliższa lampa wyraźnie dogorywała, na przemian gasnąc i się zapalając, a kolejna znajdowała się dopiero przy wylocie na główną ulicę. Zdążyła dostrzec skrawek czarnego płaszcza z czerwoną chmurą, jak znikał za rogiem. Pomknęła cicho za Kakuzu. O nie, dość tych tajemnic! Pora wreszcie się dowiedzieć, o co tu chodzi!
Zastanowiła się, po co w ogóle to robi. Przecież zamaskowany wypadł z baru w takim zapamiętaniu, jakby nagle było mu wszystko jedno, czy ona i Okamura uciekną albo zatłuką się z Hidanem na śmierć. Hidan też jej nie gonił, sądząc pewnie, że Kakuzu faktycznie wyszedł pooddychać świeższym powietrzem. Co za kretyn. A ona była jeszcze większą kretynką, skoro marnowała pierwszą prawdziwą okazję na ucieczkę. Ale... pochłaniała ją ciekawość. Chciała odsłonić rąbka tajemnicy, poznać przyczynę, dla której musiała przejść przez piekło ostatnich tygodni.
Przekradała się najciszej, jak potrafiła. Kakuzu był kilkadziesiąt metrów przed nią, szedł ładnie brukowaną alejką, oświetloną jedynie przez blask księżyca, tropiąc jednego z byczków - tego najbardziej gadatliwego - tak, jak ona śledziła jego. Powtórzyła w myślach zasłyszany fragment rozmowy. Kuro faktycznie nie był lubiany wśród grup yakuzy Kraju Wiatru, chyba nawet miał problem z trzymaniem wszystkich gangów w ryzach. Ciekawe, czy "Akatsuki" naprawdę chodziło tylko o absurdalną, równą sto milionów nagrodę, jak to wyłuszczył Kakuzu parę dni temu? Czy też mieli jakieś powiązania z przestępczymi grupami, którym zależało na śmierci Kuro? A tak w ogóle, to skoro facet i nie cieszył się powszechną sympatią, i obiecywano za jego głowę złote góry, jakim cudem wciąż utrzymywał się przy życiu? Pytania rodziły kolejne pytania, a ona miała nadzieję dostać w końcu odpowiedzi.
Przeszli kawałek miasta, zapuszczając się w mniej reprezentacyjne rejony. Tutaj szyldy były odrapane, nadgryzione zębem czasu, okna wypadały ze starych ram, a przed drzwiami lokali leżały zakurzone i postrzępione wycieraczki. Na wprost placyku, przez który przeszli, za betonowym murem znajdował się duży budynek pochłonięty ciemnością, być może jakaś zapuszczona hala przemysłowa.
Skryła się za zwiniętym na noc straganem, przyglądając się, jak Kakuzu podchodzi właśnie do tego muru, do bramy z metalowej siatki, przy której stało dwóch wykidajłów. Najwyraźniej tam poszedł osiłek. Dziewczyna nie miała pojęcia, co zamaskowany im powiedział, ale przepuścili go.
Skąd wiedział, co im powiedzieć? Może po prostu to, że przyszedł oglądać walki? Bo, z tego co zrozumiała Baala, chodziło o jakieś walki, raczej nielegalne, skoro trzymano to w sekrecie. Nie była jednak pewna, czy dobrze myśli, a wolała nie wzbudzać podejrzeń.
Przyjrzała się lepiej budowli. Gdzieś na tyłach albo z boku musiały znajdować się jakieś kontenery na śmieci. Gdyby były za murem, mogłaby się po nich wspiąć... Z tą myślą przemknęła się chyłkiem w kolejną ulicę. Po krótkim spacerze istotnie znalazła wielkie kubły. Zastanawiające, że nikogo tutaj nie było, żadnej ochrony patrolującej okolice budynku ani nic w tym rodzaju. Cóż, zamierzała skorzystać z okazji.
Zwinnie jak kot wskoczyła na kontenery, a potem przesadziła mur, lądując na zimnej trawie. Zbliżyła się do najbliższych okien. Prawie wszystkie były powybijane, a wewnątrz panowała nieprzenikniona ciemność, więc domyślała się, że jeżeli cokolwiek się tutaj odbywa, to w podziemiach.
Weszła do środka, ostrożnie przekradając się w pobliże wejścia. Zdawało jej się, że słyszy jakieś odległe, dochodzące spod ziemi echo. Krew zaszumiała jej w głowie, odczuła przypływ adrenaliny i coraz większą niecierpliwość. Chciała wiedzieć, już, teraz, od razu, co tam się działo! W końcu dostrzegła snop światła, jak się okazało, bijący z otwartej klapy w podłodze. Schody prowadziły w dół korytarzykiem oświetlonym przez ścienne jarzeniówki. Od razu się tam wślizgnęła.
Z głośno tłukącym się o żebra sercem schodziła w dół. Teraz, gdy była w budynku, jej obecność chyba nie powinna budzić podejrzeń, ale mimo to się niepokoiła, czy ktoś nie rozpozna, że jest nieproszonym gościem. Gwar przybierał na sile, mogła już rozpoznać, że były to ryki z wielu, wielu gardeł, na przemian wznoszące się i opadające, czasem wybuchające z zaskakującą gwałtownością.
Tunel nieoczekiwanie się skończył - i stanęła na szerokim, nieoświetlonym balkonie z metalowej kraty.
A przed nią, w dole - znajdowała się ogromna arena.

<< II.IV Cisza przed burzą

W przygotowaniu...

1 komentarz:

  1. Przez pierwsze dziesięć minut po przeczytaniu rozdzialiku, gapiłam się na ekran komórki, nie myśląc o niczym. Tak bardzo nie lubię cliffhangerow :/
    No, ale...
    Erika jest po prostu GENIALNA. Ale reszta grupki zgarnia szacunek za cierpliwość xD
    Ogólnie, chciałam przeczytać rozdzialik wcześniej (nawet nie wiesz jak bardzo się cieszyłam, gdy zobaczyłam o nim informację :3), ale coś mi to wyleciało z grafika i głowy :x
    Dziękuję za emocje! I błagam o jak najszybsze pojawienie się kolejnego rozdzialiku ;A;! ~<3

    OdpowiedzUsuń