13.01.2014

I.II Między młotem a kowadłem

ROZDZIAŁ II: MIĘDZY MŁOTEM A KOWADŁEM
 
Poranek był rześki i chłodny. Dziewczyny siedziały nad brzegiem rzeki, gdzie poprzedniego wieczoru urządziły sobie nocleg. Wilgoć i chłód nocy zwabiały całe roje komarów, więc nie miały okazji się porządnie wyspać i teraz nie odzywały się do siebie, nie będąc w nastroju do pogaduszek. I tak zresztą ciężko byłoby przekrzyczeć grzmot wodospadu, który znajdował się tuż obok.
Niedaleko tej huczącej ściany wody, na dużym płaskim kamieniu wystającym ponad nurt, znalazła sobie miejsce Baala. Siedziała ze skrzyżowanymi nogami i z przymkniętymi oczami, próbując się zrelaksować. Piękno przyrody bardzo w tym pomagało: powietrze pachniało wodą i świeżością, zimne kropelki wody pryskały na wszystkie strony, a gdzieś z oddali dobiegało krakanie kormorana. Wzburzona piana spływała wraz z prądem.
Minęło parę dni od spotkania Czarnych Płaszczy, jak nazywała ich Baala, czy też – Czerwonych Chmurek, co wymyśliła z kolei Erika. Zielonka używała tego określenia od chwili, gdy dowiedziała się o czerwonych chmurach na ich płaszczach, i już nie dało jej się tego wyperswadować. Tak czy inaczej, nie natknęły się na nich już więcej, ale Baala nie łudziła się, że porzucili pościg. Zależało im na jednej z nich i mało prawdopodobne, by zrezygnowali po pierwszej, nieudanej próbie.
Od tamtej pory przemykały lasami, przez ścierniska i gąszcze, licząc na to, że zmylą pogoń. Baali nie podobała się taka sytuacja, bo w tamtej wiosce, gdzie spędziły pierwszy nocleg, miała otrzymać wynagrodzenie i rozstać się z upierdliwą zielonką, ale po tym, jak Czarne Płaszcze wysadzili i spalili pół miasteczka, powrót zdecydowanie nie wchodził w grę. Podążanie odkrytymi, często uczęszczanymi traktami było ryzykowne, poza tym dziewczyna wolała unikać wszelkich wiosek i innych zabudowań. Przekonała się już, że Czarne Płaszcze – Czerwone Chmurki – nie zawahają się przed niczym, a nie chciała niepotrzebnie narażać cywili. Im mniej były widoczne, tym lepiej.
Jednak najważniejszym pytaniem, które pozostawało bez odpowiedzi, było to, czemu w ogóle towarzyszy Erice.
Nie zobowiązywała się przecież do niczego więcej ponad to, by odprowadzić ją do miasta. Zadanie wypełniła, zatem ich współpraca powinna się zakończyć. Erika, z przyczyn oczywistych, nie mogła zajrzeć do banku i zapłacić za eskortę, ale pieniądze nie odgrywały już dla Baali kluczowej roli. Właściwie to nawet jej nie interesowało, ile może z naiwnej towarzyszki wyciągnąć. Automatycznie przyjęła rolę przewodnika: wytyczała trasę, szukała dogodnego miejsca na nocleg, troszczyła się o zapasy – natomiast zielonka tylko ziewała, narzekała i gadała cały czas. Trudno chyba wyobrazić sobie gorszy układ, zwłaszcza biorąc pod uwagę shinobich, którzy cały czas siedzieli im na ogonie.
Te Czarne Płaszcze nie podobały jej się ani trochę. Być może, póki istniało niebezpieczeństwo, wolała mieć kogoś koło siebie, choćby do zmian nocnej warty. Co prawda Erika przedstawiała raczej wątpliwą wartość bojową, chociaż, co wynikało z jej gęstych oracji, również była ninja. Cóż, zawsze mogła posłużyć jako mięso armatnie.
- Ta woda jest zimna! – Marudny głos Eriki przerwał Baali medytacje na skale. – Jak ja mam się w tym wykąpać?
Baala westchnęła i spojrzała w stronę zielonki, stojącej przy brzegu z jedną stopą zawieszoną nad powierzchnią wody. Erika próbowała zanurzyć palce, ale przy każdej próbie krzywiła się i cofała nogę.
- Może po prostu pójdziemy do najbliższego miasta i gorących źródeł, co? Jak podoba ci się perspektywa bycia wysadzonym w powietrze w trakcie brania kąpieli?
- Tak jakby tutaj nie mogli nas zaatakować – odburknęła zielonka.
- Tutaj jesteśmy osłonięte przez drzewa.
- Jasne, jasne... Jak długo jeszcze będziemy błądzić po tej dziczy?
Baala wzruszyła ramionami, czego Erika i tak nie zauważyła, bo wreszcie udało jej się wejść do wody i teraz podskakiwała w rzecznym mule.
- Pomyślałam, żeby udać się do Kraju Ognia. Za granicą powinni dać nam spokój, zresztą są tam większe i bardzo dobrze strzeżone miasta. Tam będzie można się schronić.
Tak, Kraj Ognia zdecydowanie prezentował się jako najlepsza opcja. Po przekroczeniu granicy pozbędą się ogona, poza tym Baala miała tam znajomości, dzięki którym powinna dostać zlecenia i podreperować szczuplejący budżet. No i zamierzała wyciągnąć od Eriki zapłatę.
- Świetnie! – Dla Eriki najwyraźniej Kraj Ognia równał się ciepłemu łóżku i obfitym posiłkom. – A co potem?
- Potem? – Baala ocknęła się z chwilowej zadumy. – Potem pójdziesz, gdzie chcesz.
Wyczuła, że Erika wlepia w nią spojrzenie. Umyślnie wpatrywała się w wodospad, w masę wody z hukiem rozbijającą się na skałach nieopodal.
- Co to znaczy, „pójdziesz”? A ty?
- Ja też pójdę w swoją stronę. – A potem dodała wręcz machinalnie: - Ale przedtem zapłacisz za eskortę.
Erika fuknęła niczym obrażona kotka. Chlupot wody dał Baali znać, że przygodna towarzyszka podróży wyszła na brzeg.
- No dobra – zgodziła się zielonka łaskawie. – Może być.
- Jest jeszcze jedna sprawa.
- Co?
Baala wstała. Nurt był zbyt silny, by ustać na powierzchni wody bez sporego wydatku czakry, dlatego przeskoczyła sprawnie po kamieniach, wracając na brzeg. Erika właśnie siedziała w trawie, dokonując cudów gimnastyki, by dłuższym skrajem spódniczki wytrzeć sobie stopy. Tak, jej spódnica nie była bezwstydnie krótka na całej szerokości – po jednej stronie skraj ubrania sięgał niemal do kolana. Wyglądało to tak, jakby ktoś na gwałt potrzebował prostokątnego kawałka materiału, i po prostu wyciął go z boku spódnicy.
- Chcę wiedzieć, kto cię ściga.
Zielonka przestała mocować się z własną nogą i podniosła spojrzenie wielkich, cielęco zdziwionych oczu na „koleżankę”.
- A po co? – zapytała głupkowato.
- Ponieważ podróżujemy teraz razem, a skoro tak, to chcę wiedzieć coś więcej na temat ludzi, którzy idą za nami krok w krok. Chyba mi się to należy, skoro muszę cię nieustannie pilnować.
Erika rozważała przez chwilę tę ideę, drapiąc się po boku czarno-zielonej czupryny. Zrobiła minę świadczącą o zakłopotaniu, którą zaraz potem próbowała nieudolnie ukryć pod udawaną beztroską.
- A czy to ważne? I tak już się na nich od dawna nie natknęłyśmy. Może dali sobie spokój? – Wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się krzywo, starannie unikając wzroku Baali.
- Chcę. Wiedzieć. Już!
Zielonka znowu podrapała się po głowie.
- Wcale nie chcesz – spróbowała desperacko. – Wierz mi.
- Dosyć tych bzdur! – Baala zbliżyła się o krok. Erika przypominała teraz cielaczka ciągniętego na rzeź. – Gadaj!
Dziewczyna westchnęła.
- No dobrze, ale pamiętaj, sama tego chciałaś. – Nabrała powietrza i, z miną męczennika, wyznała: - Oni... oni są od Kuro.
Baala uniosła brew, spoglądając na Erikę sceptycznie.
- Ha, ha – mruknęła cierpko. – Dobry kawał. Ale ja nie jestem w nastroju do żartów.
- Ale ja nie kłamię! Prawdę mówię, no!
Przez chwilę panowała cisza. Erika patrzyła na Baalę, Baala na Erikę; żadna się nie odzywała. Całkiem niedaleko na kamieniu przysiadł kormoran i zakrakał, przyglądając się podejrzliwie towarzystwu, po czym zajął się wypatrywaniem ryb w rzece.
- Więc mówisz, że ściga cię Kuro? – zapytała Baala bardzo spokojnie.
- No.
Znów zapadło milczenie, przerywane tylko przez grzmot wodospadu. Erika uśmiechnęła się do Baali głupawo. Baala zmarszczyła brwi.
- Ten Kuro?
- No!
Przez następne parę sekund twarz Baali powoli nabierała wyrazu: kąciki ust powędrowały w dół, brwi w górę, oczy otworzyły się szerzej; cała ta ekspresja wyrażała jedno słowo, wyczuwalne, wręcz namacalne w nagle zesztywniałej atmosferze dyskusji: „co”.
Erika przestała się uśmiechać.
- Mówiłam ci, że lepiej nie wiedzieć!
- Co takiego? – Baala wciąż wybałuszała na nią oczy. – Kuro?!
Zielonka już otwierała usta, by znów potwierdzić - jakże mroczną - prawdę, ale Baala nawet nie czekała na odpowiedź; zawróciła na pięcie w stronę zaimprowizowanego obozowiska, chwyciła swój plecak i szybkim krokiem ruszyła wzdłuż rzeki. Zaskoczona Erika zareagowała z opóźnieniem, zgarnęła pod pachę kozaki i pomknęła za Baalą, cokolwiek pokracznie, bo była boso, a źdźbła trawy były zimne i mokre od porannej rosy.
- A ty dokąd?! Czekaj na mnie!
- Odczep się! – Baala przyspieszyła. Erika w biegu próbowała założyć buty, i tylko cudem nie wywróciła się twarzą prosto w trawę. – Daj mi spokój!
- Ej no, nie zostawiaj mnie! Gdzie ty idziesz?!
- Byle jak najdalej od ciebie!
Baala już biegła, a w ślad za nią Erika, z jedną nogą bosą i jedną w kozaku. Drugi trzymała za piętę, a czarna skórka cholewy powiewała za nią jak chorągiew.
- Czekaj, kurde, no! Niech chociaż buty założę! Baala!
Dziewczyna, oczywiście, ani myślała się zatrzymać; przeskoczyła nad wąziutką odnogą rzeki i przemknęła niczym burza koło kępy krzaków, z których umknął spłoszony zając, niemal wpadając na tor kolizyjny z Eriką. Zielonka o mało co nie zmiotła go ze swojej drogi butem, którym wywijała teraz na wszystkie strony.
- Stój! Stój! Każę ci czekać! Płacę ci przecież! Słyszysz?!
Baala zatrzymała się na moment, by rozejrzeć się za dogodniejszą drogą ucieczki – i to był błąd; Erika dogoniła ją i rzuciła się na nią niczym wygłodniały tygrys, powalając na ziemię. Przeturlały się po trawie – Erika wczepiając się w Baalę kurczowo, Baala próbując wyrwać się z jej uścisku – i ostatecznie wpadły z głośnym szelestem w krzaki. Okoliczne ptactwo z panicznym krzykiem poderwało się w powietrze.
- Co ty wyprawiasz?! Zgłupiałaś?! – Baali udało się oswobodzić i już do połowy wyczołgała się z krzaków, kiedy zielona przylepa uchwyciła ją za nogę. – Puszczaj, cholera!
- To ty zgłupiałaś! Czego uciekasz?!
- Chyba oszalałaś! A kto by nie uciekał?!
- Przestań się wydzierać!
Obie się uciszyły i w milczeniu wygramoliły na polankę. Wyglądały dość śmiesznie z potarganymi włosami, w których utkwiło sporo gałązek. Baala z obrażoną miną otrzepała ubranie.
- Co to miało być? – burknęła Erika takim tonem, jakby to ona była tutaj najbardziej poszkodowana. Usiadła znów na ziemi, by założyć nieszczęsnego buta. – Spylałaś, jakbyś ducha zobaczyła!
Baala obdarzyła ją wściekłym spojrzeniem, którego zielonka nie zobaczyła, bo była zajęta wciąganiem kozaka na nogę.
- Za to ty zachowujesz się, jakby nic się nie stało!
- A co się niby miało stać?
Dziewczyna odetchnęła, próbując się uspokoić i nie udusić tej zielonej fajtłapy.
- Czy ty masz jakiekolwiek pojęcie, kim on jest?
- Kuro?
- A niby kto inny! Tak, Kuro!
Erika przekrzywiła głowę najpierw w lewo, potem w prawo, jak szczeniaczek usiłujący zrozumieć coś, co pozostaje poza jego możliwościami pojmowania.
- To jakiś gangster, nie?
„Gangster”. Jakiś. Baala miała ochotę podejść do najbliższego drzewa i miarowo uderzać czołem o jego pień. Potem stwierdziła, że dużo lepszym pomysłem byłoby przyłożyć zielonce czymś bardzo, bardzo ciężkim prosto w tę głupio zdziwioną twarz.
Zamiast mordu wybrała jednak głęboki oddech i liczenie w myślach do dziesięciu. Ostatecznie Erika mogła nie mieć z przestępczym podziemiem nic wspólnego, może nawet jakimś cudem to jej zadupie, Wioskę Trawy, omijały wszelkie plotki i pogłoski. Tak, to możliwe. Chyba.
- No dobrze. Dobrze. Skoro jednak tak wykręcałaś się od odpowiedzi, to wiesz, jaki jest niebezpieczny, tak?
- Noo... – Krzywy uśmiech Eriki zapowiadał nadciągającą katastrofę. – Może nie do końca...
- Jak to „nie do końca”? – zapytała Baala, marszcząc brwi. Erika, już w obu kozakach na swoim miejscu, wstała z ziemi i poprawiała sobie włosy.
- No bo wiesz. Inni reagowali podobnie jak ty, kiedy im o tym mówiłam, więc pomyślałam, że...
- Co? Jacy „inni”?
- No... Inni... – Zielonka przestąpiła z nogi na nogę, dłonie splatając za plecami. Wyglądała jak winowajca przyłapany na gorącym uczynku. – Nie jesteś pierwszą, z którą podróżuję, no!
Baala przestała gromić ją srogim wzrokiem; teraz patrzyła tępo, nie zdziwiona, nie zaskoczona, ale zszokowana tą nagłą wiadomością. Kiedyś miała wątpliwości odnośnie tego, czy bajeczki Eriki – te o grancie, rodzinie Okamura i tak dalej – są prawdą; teraz była niemal pewna, że był to tylko kit, mający zmylić takich naiwniaków jak ona.
- Słucham? Im też wciskałaś brednie o kosmicznym wynagrodzeniu?
- To nie są żadne brednie! – Zielonka szła w zaparte. – Ile razy mam ci to...
- I co się z nimi stało? Zostawiali cię, jak tylko dowiadywali się o Kuro?
Erika spojrzała na nią i już zamierzała coś powiedzieć, ale nagle zamarła z na wpół otwartymi ustami. Po jej skupionej minie wyraźnie było widać, że gorączkowo nad czymś myśli. Najwyraźniej coś jej przyszło do głowy, bo po chwili zamknęła buzię i uśmiechnęła się zawadiacko, krzyżując ręce na piersi i wypinając pierś do przodu.
- Tak, zazwyczaj tak... Wiesz, co ci powiem? Podejrzewam, że ci zbóje od Kuro ich potem złapali. I – chlast! – dla zobrazowania tych słów uderzyła pięścią o otwartą dłoń – już po nich!
- Ciebie to bawi?!
- Och – rzuciła Erika lekceważąco – sami się o to prosili. Gdyby zostali ze mną, nic by się im nie stało. Widzisz sama, że nawet włos mi z głowy nie spadł.
Baala potarła czoło dłonią; te wszystkie rewelacje niemal przygniatały ją do ziemi. Była od tego wręcz fizycznie wykończona. Kuro! Nigdy w życiu by nie pomyślała, że będzie miała z nim kiedykolwiek do czynienia, co więcej – że będzie miała wątpliwy zaszczyt figurować na jego czarnej liście. Do diaska z Eriką, przecież wiedziała od samego początku, że z tą durną, zieloną dziewuchą jest coś mocno nie tak! Pieniądze zamydliły jej oczy i zagłuszyły rozsądek. Jak mogła być taka głupia?
Baali dość często zdarzało się pracować w porozumieniu z podziemiem, a nawet dla różnych zbirów i innych typów, było więc oczywiste, że doskonale wiedziała, kim jest Kuro. Trzeba byłoby być Eriką, żeby nie usłyszeć nigdy o szefie największego gangu – krótko mówiąc, yakuzy – w Kraju Wiatru. Czyli o kimś, komu lepiej się nie narażać, co zielonka najwidoczniej radośnie zrobiła.
- Jak możesz nie wiedzieć, kim jest Kuro? Co takiego nawywijałaś, że jesteś na celowniku?
- Ee, no cóż... – Erika straciła rezon i na powrót oklapła. – No więc moja Wioska... Trawa... ma z nim pewne... ee... zatargi. No czasem kogoś wysyła, żeby zobaczył jak się sprawy mają.
- Co? To Trawa robi interesy z yakuzą?
- Nie! No... ee... może trochę. No w każdym razie co jakiś czas ktoś od niego przychodzi do wioski. I tym razem... ee... to był jego... no, syn.
Baala przyglądała się towarzyszce podejrzliwie; tłumaczenia były dość mętne i mało rzeczowe. Więc jednak Erika słyszała o Kuro, a mimo to prawie nic o nim nie wiedziała.
- I co to ma wspólnego z tym, że cię ściga?
- A no bo... – Erika spojrzała na nią spłoszonym wzrokiem, jakby nie była pewna, czy powinna się do tego wszystkiego przyznawać. Nagle wyraz niepewności wyparował z jej twarzy, zastąpiony przez szeroki, łobuzerski uśmiech. – Bo był strasznym bufonem. Właśnie! Taki bubek, taki fanfaron, że mówię ci, każdy miał go dosyć.
Baalę zmroziło paskudne podejrzenie.
- Coś ty zrobiła?
- Ach, pokazałam mu, gdzie jego miejsce! – Erika wręcz promieniała dumą i zadowoleniem z samej siebie. – Tak, właśnie, tak zrobiłam! W końcu jestem taka silna i w ogóle, był to dla mnie pryszcz. Taki wpierdziel dostał! Może ci o tym opowiedzieć?
Baala uświadomiła sobie, że ma otwarte usta, więc je zamknęła.
- Co to za mina? To całkiem niezła historia, mówię ci, rozbawi cię...
- Skąd ty się urwałaś? Brak ci piątej klepki?!
Zielonka wzruszyła ramionami.
- Za bardzo się przejmujesz. Do wesela się zagoi, nie? Kiedyś w końcu zapomni.
Nie miała pojęcia, co odpowiedzieć na tę bezmyślną uwagę. Erika nie dostrzegała nic katastroficznego w swym czynie, a co gorsza, wplątywała w kłopoty kolejne postronne osoby. Baala nigdy nie miała zamiaru wejść w konflikt z żadną z grubszych ryb, w pełni zadowalał ją zawód podrzędnego najemnika, a teraz... teraz czuła się, jakby dostała obuchem prosto w głowę. Musiałaby chyba wyparować, żeby Kuro o niej zapomniał.
Z drugiej strony... ci shinobi, których odstraszyła tego pamiętnego dnia, w którym poznała Erikę, sprawiali wrażenie żałośnie słabych. To chyba mało prawdopodobne, by Kuro posłał takich amatorów w ślad za kimś, kto – o ironio – stłukł jego syna. Właściwie to dziwiła się, że nie zabito Eriki na miejscu. Zielonka musiała mieć niesamowite szczęście, skoro żyła aż do tej pory... albo było coś jeszcze, o czym Baala nie wiedziała.
- No to co? – Erika wypowiedziała to pytanie takim tonem, jakby chodziło o wyjście do kawiarni albo na piknik. – Bierzesz nogi za pas i kończysz tak jak tamci, czy wolisz trzymać się razem ze mną?
Czy to miał być szantaż? Albo groźba? Baala spojrzała na Erikę zmrużonymi oczami, rozsierdzona zarówno jej głupotą, jak i przekraczającą wszelkie granice bezczelnością.
- No cóż – syknęła przez zęby – wychodzi na to, że na razie jestem na ciebie skazana.
Ciekawe, czy gdyby dostarczyła pewne zielone truchło Kuro pod nos, ten łaskawie pozostawiłby ją w spokoju? Nigdy nie ingerowała zbytnio w sprawy swych nie do końca uczciwych pracodawców, ale z tego, co widziała mogła wywnioskować, że raczej nie ma na co liczyć. Yakuza nie lubiła pozostawiać niedokończonych spraw.
Mogła się tylko załamać. Jakiego trzeba mieć pecha, by wplątać się w taką kabałę?
- Świetnie – skwitowała sprawę Erika, prężąc się dumnie niby zwycięzca jakiejś bitwy. – W takim razie wszystko jasne. Kierunek: Kraj Ognia!

*

Tej nocy ich szczęście zaczęło się jednak wyczerpywać.
Teren stopniowo zmieniał się na coraz bardziej nieregularny i górzysty. Baala wybrała drogę poprzez pasmo niskich gór, łudząc się, że trudności przeprawy zniechęcą prześladowców. Pamiętała tę drogę z jednej z poprzednich wypraw i znała położenie paru trudnych do znalezienia szlaków. Teraz więc szły wąską ścieżką między drzewami, czasem przedzierając się przez zarośla, które zarastały cienką nitkę przejścia. Erika, o dziwo, zmęczyła się wreszcie narzekaniem, więc teraz tylko posykiwała ze złością, kiedy sterczące zewsząd gałązki drapały ją po całym ciele.
Poza nimi w okolicy zdawało się nie być żywej duszy. Poprzez korony drzew przezierało blade światło księżyca, powietrze było chłodne i rozrzedzone. Baala szła przodem, kierując się bardziej pamięcią niż wzrokiem, a parę metrów za nią Erika. Zielonka cały czas się o coś potykała, od czasu do czasu było słychać również kichnięcie.
- Zimno mi – poskarżyła się płaczliwym tonem. – Jeszcze się przeziębię!
- Trzeba było cieplej się ubrać – odmruknęła Baala, nie odwracając się w jej stronę.
- Nie było bardziej zarośniętej trasy? – zapytała zielonka ironicznie. – I czemu nie zapalimy żadnego światła?
- Nie uważasz, że światło na takim pustkowiu budziłoby zainteresowanie?
- To czemu podróżujemy nocą? – w jej głosie zabrzmiał ślad histerii. – Nie możemy rozbić obozowiska?
Baala westchnęła i już nabierała powietrza, by odpowiedzieć, kiedy nagle słaby blask księżycowego światła przygasł na krótką jak mrugnięcie okiem chwilę. Dziewczyna przystanęła i spojrzała w górę, ale znów nic nie przesłaniało widoku na biały sierp na niebie. Dosłyszała tylko cichy i krótki szum, ale równie dobrze mogło być to tchnienie wiatru.
- Co jest? – usłyszała głos Eriki. – Czemu stoisz?
Baala syknęła na nią, by się uciszyła. Nasłuchiwała przez dłuższą chwilę, ale w lesie panowała ta sama cisza, co przedtem. Czy naprawdę jest się czym martwić? Może to był tylko ptak, który w locie przesłonił księżyc. Duży ptak.
Wzruszyła ramionami i obejrzała się na Erikę. Oczy zielonki błyszczały nieznacznie w słabej poświacie, wystarczająco, by Baala zorientowała się, że jej towarzyszka wlepia wzrok w coś, co znajdowało się za jej plecami.
Odwróciła się. Właściwie to nawet nie zdziwiła się, widząc o kilkanaście kroków przed sobą dwa wielkie, ciemne kształty blokujące dalszą drogę. Zdziwiło ją coś innego: to, że nieznajomi nadeszli nie od tej samej strony, co one, ale z przeciwnej.
- Znaleźliśmy was, hmm!
A ten złośliwy głos z całą pewnością należał do jednego z Czarnych Płaszczy. Jak on tam miał? Daidrara? Nieważne; jakim cudem nie tylko je wyśledzili, ale na dodatek wyprzedzili i zaszli im drogę?
W dłoni trzymała już kunai, ale wątpiła w to, czy będzie miała okazję go użyć. Czarne Płaszcze – Czerwone Chmurki – posługiwali się dziwacznymi technikami, najwyraźniej na dodatek lubili wysadzać wszystko dookoła w powietrze, więc nie sądziła, że dojdzie do bezpośredniego starcia w bliskim dystansie. Trzeba było uciec się do wyjątkowych środków... na przykład dyplomacji.
- Kim jesteście i czego chcecie? – zapytała pewnym siebie tonem, starając się nie okazać po sobie nawet cienia zdenerwowania. Zachowanie pozy było swego rodzaju koniecznością w pracy najemnika, więc zgrywanie twardziela weszło jej w krew. Gorzej było z Eriką, która przywarła Baali do pleców i piszczała jej do ucha coś na temat tego, że nie chce tak młodo umierać.
- Jesteśmy z organizacji „Akatsuki” – wytłumaczył łaskawie Daidrara, postępując o krok do przodu. Jego towarzysz, mistrz... Sosori?... podążył jego śladem; przypominał sunący po ziemi wielki głaz. Ciężko było się zorientować, gdzie w ogóle miał głowę. – Mamy za zadanie schwytać pewną osobę. Ostatnim razem sprawiłyście nam trochę, hm!, kłopotów, więc może zakończymy tę zabawę i po prostu się poddacie, hm?
Stężenie „hm!” w jego wypowiedziach było na tyle wysokie, że Baala mimowolnie zastanowiła się, czy Czarny Płaszcz nie stara się czegoś wydmuchnąć z nosa.
- Ja nie chcę umierać! – wydarła się nieoczekiwanie Erika, nie przestając kryć się za Baalą.
A potem zielonka zrobiła coś, czego nikt się po niej by nie spodziewał – nie przestając się teatralnie wydzierać, wykonała krótki zamach i rzuciła czymś ponad ramieniem Baali, prosto w stronę Daidrary. Pocisk, zapewne shuriken albo coś w tym rodzaju, ze świstem przeciął powietrze. Czarny Płaszcz błyskawicznie odskoczył w bok, a wtedy Baala rzuciła własnym kunaiem. Coś jednak wystrzeliło z postaci mistrza Sosoriego i zablokowało broń, która odbiła się od przeszkody z metalicznym dźwiękiem.
A jeszcze później – nastąpiła chyba najkrótsza walka w życiu Baali. Zaczęło się nieźle, bo udało jej się zajść z boku towarzysza Daidrary. Mistrz Sosori praktycznie się nie poruszał, ale z jego strony pomknęło ku dziewczynie kilkanaście igieł; rozpoznała je po dźwięku i umknęła na czas. I wtedy usłyszała wołanie Eriki:
- Sztuka przywołania!
Ze zdziwieniem obejrzała się w stronę głosu, bo nie podejrzewała zielonki o faktyczne zdolności bojowe, nie wspominając o prawdziwym ninjutsu. Chwilę nieuwagi przypłaciła igłą, która wbiła się w jej ramię. Zdążyła tylko potoczyć półprzytomnym wzrokiem po ciemnych konarach drzew – i straciła przytomność.

*

- Ooch... co się...
Ogarniająca ją ze wszystkich stron ciemność zaczęła ustępować rozkołysanym plamom światła. Kręciło jej się w głowie tak mocno, że nie była nawet w stanie stwierdzić, czy leży, czy opiera się o ścianę, czy też cały świat został wywrócony do góry nogami. Zacisnęła powieki, ale przed oczami dalej rozbłyskiwały jaskrawe kleksy. Nie miała pojęcia, jak długo potrwało, zanim była w stanie z powrotem otworzyć oczy.
Słyszała szum... chyba rzeki, i odległe świergolenie jakiegoś ptaka. Było jasno, bardzo jasno, a ona sama leżała na czymś miękkim, chyba na mchu. Dalej są w lesie? I jak długo była nieprzytomna?
Zamrugała parę razy i obróciła głowę w bok, powoli, bo każdy nieostrożny ruch powodował, że świat okręcał się dookoła jak na karuzeli. Widziała oblane blaskiem słońca pnie drzew, nisko zwieszone i ciężkie od igliwia gałęzie, ścieżkę wysypaną kamieniami i żwirem... a także brzeg rzeki: woda tak ostro błyszczała w świetle dnia, że przypominała jeden wielki, żarzący się klejnot. Baala aż musiała zmrużyć oczy.
Coś, a raczej ktoś siedział nad brzegiem potoku, odwrócony do dziewczyny plecami.  Wciąż nie widziała za dobrze, ale tych plam zieleni pomieszanej z czernią nie pomyliłaby z nikim innym na świecie.
- Erika? – wychrypiała, próbując unieść się do pozycji siedzącej. Siedząca postać obejrzała się na nią przez ramię.
- Obudziłaś się w końcu – stwierdziła zielonka. Trzymała coś w ręku, ale wzrok Baali wciąż nie wyostrzył się na tyle, by mogła stwierdzić, co. Wyglądało jak jabłko. I rzeczywiście mogło nim być, bo Erika po chwili się w nie wgryzła. – Ftrafnie nudno fię na ciebie czekało, wief? – wymamrotała z pełnymi ustami.
Baala walczyła z zawrotami głowy, jednocześnie usiłując zrozumieć, co się właściwie stało.
- Gdzie my jesteśmy?
- W górach. Nie widać?
No tak. Chyba spodziewała się zbyt wiele, oczekując po Erice sensownej odpowiedzi.
- A Czarne Płaszcze?
- Czerwone Chmurki? Poszli sobie.
Baala zmarszczyła brwi i spojrzała karcąco na plecy towarzyszki.
- Co to niby znaczy „poszli sobie”? Chcieli nas zabić!
Erika wzruszyła ramionami. Sądząc po chlupocie i leżących przy kamieniu kozakach, właśnie moczyła stopy w rzece.
- Było ciemno, sama nie wiem, co się działo. Zniknęli mi z oczu, a potem znalazłam ciebie, jak leżałaś nieprzytomna. No to cię stamtąd zabrałam, nie? I to wszystko.
Baala uniosła brwi w wyrazie niedowierzania, ale wciąż nie czuła się na siłach, by prowadzić pełne dochodzenie. Postanowiła więc ograniczyć się na razie do tylko jednego zagadnienia.
- Nie wiedziałam, że znasz się na przywołaniach – zagaiła, próbując wstać. Musiała podeprzeć się o pobliski konar, by wirujący mętlik w głowie nie sprowadził ją z powrotem na ziemię.
- Nie znam się – padła odpowiedź.
- Ach, tak? Chyba całkiem wyraźnie słyszałam, jak coś przywołujesz – odparła Baala podejrzliwie. Oczekiwałaby raczej, że Erika zacznie się przechwalać, jak to miała w zwyczaju, ale – zaprzeczać faktom? Miała coś do ukrycia? Czy jedna technika, i to raczej dość poślednia, jest aż takim tematem tabu?
- Przesłyszałaś się – odparła zielonka, siląc się na beztroskę. Jeśli kłamała, szło jej to całkiem nieźle... ale nie doskonale. Baala bez trudu wychwytywała fałszywy ton w jej głosie.
- Nie sądzę. Poza tym nie poznaję tej okolicy. Mam uwierzyć, że sama przeniosłaś mnie taki kawał drogi?
Erika wreszcie odwróciła się w jej stronę. W jej oczach widoczna była niepewność, którą bezskutecznie próbowała ukryć.
- Co, masz mnie za jakiegoś słabeusza? – zaperzyła się, krzyżując ręce na piersi. – Jestem Erika Okamura z Wioski Trawy! Wojownik jednego z największych i najwspanialszych rodów, jakie kiedykolwiek...
- Nieważne – Baala szybko przerwała nadchodzącą orację. – Chyba musimy ruszać dalej. Nie mam pojęcia, czemu Czarne Płaszcze dały nam spokój, ale mogą wrócić.
Erika fuknęła, wciąż obrażona, ale posłusznie wstała i zaczęła wdziewać buty.
- Nie uważasz, że może dadzą nam spokój? Już dwa razy im się nie udało, więc...
- Nie sądzę. Powiedziałabym raczej, że teraz zmienią taktykę. – Widząc pytające spojrzenie Eriki, wyjaśniła: - Teraz przyślą prawdziwych fachowców. Przynajmniej tego bym się spodziewała po zorganizowanej grupie.
I choć wiedziała, że to, co mówi, ma sens, nie bardzo wierzyła we własne słowa. A może raczej: wierzyła, ale nie mogła pojąć, czemu Kuro nie zastosował tej taktyki. Erika musiała uciekać przed jego siepaczami już jakiś czas, więc dlaczego nie wysłał za nią profesjonalisty? Wyglądało to tak, jakby mu po prostu nie zależało. Ale, do diaska, chodziło o jego syna!
Westchnęła. Jeśli jakimś cudem wyjdzie z tego zamieszania cało, już nigdy więcej nie będzie ratować przypadkowych podróżnych.

*

Promienie słońca zalewały górski stok. Na tle skał i plam zieleni wyraźnie odcinał się czarny cień żlebu, jak blizna na kamiennej twarzy; przecinał ukośnie górską ścianę i łączył się z zakolem potoku. Kilkanaście sosen tworzyło tam miły, ustronny zakątek. Jednak podróżnych, którzy się tam schronili, trudno nazwać miłymi.
Deidara wyżął płaszcz nad strumieniem. Długo zajęło mu pozbycie się całego tego zielonego paskudztwa. Co to w ogóle było? Klej? W każdym razie wyglądało obrzydliwie; nigdy wcześniej nie widział takiej techniki, zresztą tak na dobrą sprawę nie wiedział, czy w ogóle można było to sklasyfikować jako ninjutsu.
Westchnął i wyprostował się, przewieszając płaszcz przez ramię. Misja miała być prosta, przez co nie był dość ostrożny i dał się podejść. Sama myśl o porażce doprowadzała go do szału. Okamura, nie Okamura, nikt nie będzie wodził go za nos!
Mistrz Sasori czekał nie opodal. Jemu też nie udało się zlikwidować tej drugiej dziewczyny, ale nie wyjaśnił Deidarze ani słowem, co poszło nie tak. Od chwili, kiedy zgubili ich trop, praktycznie się nie odzywał. Pierwsze pytanie zbył zniecierpliwionym warknięciem, więc Deidara nie drążył już więcej tematu, choć nie wiedział, co takiego w trzeciorzędnej kunoichi mogło aż tak zafrapować Sasoriego.
Otwierał już usta, by coś powiedzieć, kiedy usłyszał za sobą głos:
- TAK TRUDNO WAM ZŁAPAĆ DWIE SMARKULE?
Prychnął, rozpoznając barwę głosu bez trudu. Odwrócił się i wykrzywił usta na widok gościa.
- Skoro takiś mądry, może sam je złapiesz, Zetsu, hm?
O parę kroków przed nim z podłoża wyrastało coś, co na pierwszy rzut oka wydawało się wielką rośliną, z dwoma rozchylającymi się ku górze, zębatymi jak u rosiczki liśćmi. Nie sposób jednak było przeoczyć tego, co znajdowało się w jej środku – a tym kimś był człowiek, a przynajmniej tors człowieka. Istota – osoba? – miała dwukolorową skórę, z jednej strony białą, z drugiej czarną, oddzielone równo niczym linijką. W czarnej części twarzy tkwiło okrągłe, żółte oko pozbawione źrenicy; drugie było normalne. Głowę wieńczyły krótkie, zielone włosy. Przybysz wyglądał dokładnie jak ktoś, kto mógłby rywalizować z Eriką w kategorii najdziwaczniejszej stylizacji na zielono.
Zetsu zignorował arogancką zaczepkę Deidary.
- Co tym razem poszło nie tak? – zapytał. O dziwo, zauważalnie zmieniła się barwa jego głosu, jakby tym razem przemówiła zupełnie inna osoba.
- Posługują się dziwacznymi technikami, hm – odparł Deidara niechętnie. – Sam mówiłeś, że Okamura jest co najwyżej na poziomie chuunina, muchojadzie, więc może się wytłumaczysz?
Twarz Zetsu pozostała nieruchoma. Zresztą i tak był bardzo statyczny; pod tym względem przypominał, jeśli by trzymać się roślinnych skojarzeń, wyjątkowo szpetne drzewko bonsai.
- NIE WIERZĘ, ŻE WE DWÓJKĘ NIE UMIECIE ICH ZŁAPAĆ. ZRESZTĄ INNY DUET JEST W POBLIŻU, ONI SIĘ NIMI ZAJMĄ...
I znów jego głos zabrzmiał pusto, głucho, wręcz nieludzko, o ile w ogóle można o Zetsu powiedzieć, że był człowiekiem. Deidara zmarszczył brew, odczuwając kolejną falę poirytowania. Czy ten rośliniak sugerował, że nie nadają się do tak prostej roboty?
W tym momencie po raz pierwszy zabrał głos mistrz Sasori:
- Pojawiły się rzeczy, o których nie wiedzieliśmy wcześniej.
Obejrzeli się na niego. Sasori sunął ku nim, ledwie unosząc się nad ziemią, a krawędź czarnego płaszcza z czerwonymi chmurami muskała trawę.
- CO NA PRZYKŁAD?
Mistrz Sasori przystanął. Z tyłu jego postaci wynurzył się wężowaty kształt, wyciągając się ku górze, i mogli dobrze zobaczyć, że na jego końcu...
Deidara wytrzeszczył oczy. Nie spodziewał się, że Sasori mógłby pozwolić się chociaż drasnąć podczas walki, więc to, na co patrzył, nie mieściło mu się w głowie. Ogon powinien być zakończony trującym grotem; teraz jadowy kolec zwisał smętnie, rozłupany na dwie połowy... nie, nie rozłupany, ale jakby przecięty jakimś niesamowicie precyzyjnym narzędziem. Cięcie rozkroiło nie tylko grot, ale i kawałek ogona, który teraz kołysał się rozwidlony jak język węża.
- Jak to się stało, hm?! Mistrzu Sasori!
- Miałem zadać tej drugiej dziewczynie śmiertelny cios, kiedy to się stało – oznajmił Sasori beznamiętnie. – Nie wiem, co to było ani skąd się wzięło. Powiedz tamtym, by byli ostrożni. – Jego ton dość jasno mówił, że na tym skończył się jego udział w dyskusji.
Deidara wciąż nie mógł otrząsnąć się ze zdziwienia. Podwójny ogon zwinął się znów pod płaszczem.
- Cóż... – rzekł Zetsu, przerywając ciszę – poinformuję ich o tym.
- I OBY TYM RAZEM OBYŁO SIĘ BEZ NIESPODZIANEK – uzupełnił jego drugi głos.

14 komentarzy:

  1. Twoje zgłoszenie zostało zaakceptowane i opublikowane. Bardzo dziękuję za dołączenie swojego bloga do Lapidarium Narutowskiego. Pozdrawiam i zachęcam do zgłaszania nowych rozdziałów!

    OdpowiedzUsuń
  2. *ten komentarz w żaden sposób nie jest przydatny, wyraża jedynie moją wielką miłość za co z góry przepraszam*

    Boże boże boże..! Już wcześniej widziałam, że wróciłaś i żyjesz, ale dopiero teraz mogę się tym nacieszyć! Liam, ninja glut, kurosz, yun łamiący ludziom stopy i moja ukochana panna gorące serce! I to na nowo. Cudownie, nie mogę się już doczekać ciągu dalszego!
    Choć ogólnie porzuciłam czytanie opowiastek z uniwersum naruto ze względu na to, że ich jakość się zaniżała (i wciąż niestety zaniża, bo sprawdzam regularnie te tereny :C ) albo zostawały porzucone, to jednak wciąż miałam te, które lubiłam najbardziej i do których czułam sentyment nawet jeśli zginęły w blogosferze. Historia Baali i Eriki to właśnie jedna z takich rzeczy, więc ogromnie się cieszę, że jesteś.
    Dziękuję ;_;

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się bardzo z tego komentarza. To największa przyjemność dla autora wiedzieć, że ktoś przeżywa tworzoną przez niego historię :D

      Usuń
  3. Powiem tak: Fajnie, że przeniosłaś się na blogspot^^
    1.Masz obserwatorów? (zaraz sprawdzę) Jeśli tak dodaje się.
    2. Muszę iść teraz do lekarza, a więc przeczytam i skomentuję później^^
    3. Masz ode mnie (+) za wygląd przyciągający do bloga! ;D
    4. Przepraszam, że nie przeczytam teraz, ale naprawdę muszę już lecieć ;(
    Jeśli chcesz możesz wpaść do mnie (byłoby miło ;') )
    http://sztuka-to-eksplozja-katsu.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dodałam widget z obserwatorami (bo w sumie - czemu nie), tak więc można się dołączać. A na bloga wpadnę, ale dopiero po zakończeniu sesji ;)

      Usuń
  4. Nom sorki, że dopiero teraz ;P
    Rozdział świetny! Jestem strasznie zaciekawiona twoją historią i nie mogę się doczekać kolejnych wydarzeń ;3 Pliska aby Deidara był wplątany w jakiś romansik z Baalą czy coś XD Erika mnie zadziwia o.O Raz taka nieporadna, raz waleczna... Hmm [?] Fajnie się rozkeca ^^
    Weny!
    http://sztuka-to-eksplozja-katsu.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A tutaj są obserwatorzy! Kurczę, nie zauważyłam ich wcześniej o.O
      Dobra, to ja się dodaję! ^^
      PS. U mnie kolejny rozdzialik już jest ;) Zapraszam wszystkich ^w^
      http://sztuka-to-eksplozja-katsu.blogspot.com/

      Usuń
  5. AAAAAAAAAA świetne czekam na nexta :D :)
    ~Tamara

    OdpowiedzUsuń
  6. Dobra, czas na rozdział drugi. Przyznaję, że nie pamiętałam, kogo ścigali Akatsuki, ale wychodzi na to, że Erikę (czyli podpadła i im, i Kuro). Nie pamiętam też w jaki sposób Erika przecięła ogon Sasoriego na pół. No, wygląda na to, że dziewczyna jednak coś potrafi (w sumie gdyby nic nie potrafiła, nie przeżyłaby tak długo z różnymi pościgami na karku). Podobało mi się, jak Baala szybko zaczęła się wycofywać, kiedy Erika wspomniała, że ma zatargi z Kuro. Baala to mądra dziewczyna, wie, że są sprawy, w które lepiej się nie pakować, jednak jak widać... kiedy ma się Erikę przy sobie, wszystko idzie nie tak. Erika naprawdę jest wkurzająca, ja bym nie chciała takiej towarzyszki... Ech, aż mi szkoda Baali! Aha, a ten moment, kiedy Baala przez chwilę nie mogła dojrzeć księżyca - domyślam się, że to ptaszysko Deidary. I dlatego Akatsuki zaszli dziewczyny od drugiej strony. Jednak do tej pory dziwi mnie jedna rzecz - jak Akatsuki nie potrafi sobie poradzić z tymi dwoma dziewczynami? Bo jeśli mnie pamięć nie myli, to Itachi i Kisame w następnym rozdziale też dadzą plamę. Czyżby za dużo brali prochów? Nie, serio, wiem, że to brzmi żartobliwie, ale ich niekompetencja (wszystkich ścigających) powala mnie po dziś dzień.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co do niekompetencji, no cóż, rodowód opowiadania się odzywa, początkowo to była parodia xDD

      Domyślasz się dobrze, zauważę tylko, że nigdzie nie jest napisane, że to Erika rozcięła ogon Sasoriego :3

      Usuń
    2. Ale ona coś tam w panice rzucała, być może jakiś kunai xD Poza tym parodia? Kurczę, nie pomyślałabym, że taki był pierwotny zamiar^^"

      Usuń
  7. Aha, jeszcze jedno... syn Kuro? Jaki syn Kuro? Co ta Erika bredzi? Kuro nie ma dzieci xDDD
    PS. Inne rozdziały kiedyś pewnie też skomentuję (gdy je ponownie przeczytam, jednak jest to spora ilość materiału, więc naprawdę nie potrafię powiedzieć kiedy to będzie).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hehe, zobaczysz w następnych rozdziałach :D

      Dzięki za komentarze! :*

      Usuń
    2. Strach się bać co ja tam zobaczę xD

      Usuń