21.05.2015

II.IV Cisza przed burzą

ROZDZIAŁ IV: CISZA PRZED BURZĄ

W głowie łupało jej niemiłosiernie, jakby w środku czaszki zamieszkał jakiś złośliwy ludek, miarowo uderzając młoteczkiem o potylicę. Przez kilka pierwszych chwil czuła też takie mdłości, że zanim jeszcze otworzyła oczy przewróciła się na bok, by w każdej chwili móc zwymiotować na podłogę.
Strzępy wspomnień powracały chaotycznym strumieniem. Miasto, Hanzou, restauracja, bank, a potem... potem te dwie sylwetki na dachu... Ogień... Uśmiechnięta, kocia gęba i morderczy błysk w żółtobrązowych oczach, i...
Nie mogła sobie przypomnieć, co było dalej. Mdłości trochę zelżały i odważyła się na to, by otworzyć oczy. Obawiała się, że porazi ją słońce, ale zobaczyła tylko szaroburą ciemność. Pomieszczenie dookoła było skąpane w słabym, niebieskawym blasku, który wpadał przez okna. Na niebie widniała biała plama księżyca. Powietrze pachniało starością i kurzem, jak strych, na którym od dawna nikt nie sprzątał.
Nie od razu do jej świadomości przedarł się cichy, urywany odgłos. Dłuższą chwilę zajęło Baali zidentyfikowanie go jako tłumionego szlochu. Rozejrzała się ze zdziwieniem i zobaczyła skuloną postać w najbliższym kącie.
- Erika? - wykrztusiła, wyciągając przy tym szyję, by lepiej ją dostrzec. Nie miała żadnej pewności, że to faktycznie zielonka, ale któż inny mógł to być?
- Co? - burknęła tamta na odczepnego, nie odwracając się. Tak, to była Erika; głos miała słaby i chropawy, jakby płakała przez dłuższy czas. Baali nagle, ku jej własnemu zaskoczeniu, zrobiło się żal towarzyszki.
Bardzo chciała się dowiedzieć, co się działo gdy była nieprzytomna, ale głupio było jej męczyć pytaniami rozbeczaną dziewczynę. Zamiast tego zapytała:
- Wszystko... wszystko w porządku?
Trudno ją oskarżyć o to, że nie przewidziała, jaki wybuch mogła spowodować.
- Nic nie jest w porządku! - krzyknęła niespodziewanie Erika, uderzając pięścią w podłogę. - Nic, nawet jedna cholerna rzecz nie jest w porządku! Uwziął się na mnie jakiś cholerny gangster, chociaż nic mu nie zrobiłam, własny dziadek odciął mnie od środków do życia, a teraz te... te potwory! - I zupełnie jawnie załkała, głośno przy tym smarkając.
Baala gapiła się na ciemną sylwetkę z półotwartymi ustami. Luki w pamięci wciąż dawały nieznośnie o sobie znać, nie wspominając o nieustępliwym bólu głowy, ale cień współczucia dla Eriki zdążył już wyparować. Teraz najemniczka chciała tylko dowiedzieć się, co się, do diaska, stało.
- Gdzie my jesteśmy? - wychrypiała, rozglądając się tępo po pomieszczeniu. - I jakie... potwory?
- No oni! - Zasmarkała kunoichi Trawy, wytarła hałaśliwie nos i zasmarkała znowu. - Ten... ten... Spadł ze schodów i powinien nie żyć, a żyje, nic mu nie jest, a tam było tak wysoko!
Po kolejnym wybuchu albo emocje trochę w niej opadły, albo się po prostu zmęczyła, bo w końcu schowała twarz w kolanach. W zalanym ciemnością i słabym blaskiem księżyca pokoju rozlegało się tylko ciche łkanie.
- O kim ty mówisz? - zdziwiła się Baala, nie mogąc połączyć strzępów jej wypowiedzi w całość. - Jaki on, jakie schody?
Od strony skulonej kupki nieszczęścia, jaką była w tej chwili Erika, rozległo się zniecierpliwione westchnienie, jakby załamała ją głupota towarzyszki. O dziwo, teatralne szlochy ustały w jednej chwili, a rozwichrzona czupryna obróciła się w stronę Baali. Twarz pozostawała niemal niewidoczna w mroku, jedynie oczy błyszczały niewyraźnie w księżycowej poświacie.
- No Hidan, nie? Kto jeszcze niby spadł ze schodów?
Głos też już jej nie drżał z histerii. Najemniczka zaczęła wątpić w sens współczucia zielonce.
- Co, Hidan? To on żyje?
- Tak, przecież właśnie to powiedziałam! Uderzyłaś się w głowę czy co? Naprawdę byłoby dużo łatwiej, gdybyś co chwila nie traciła przytomności, wiesz?
W Baali aż się zagotowało, gdy to usłyszała. To przecież nie jej wina, że Nenshou Kokoro - Płonące Serce - pochłaniało prawie wszystkie siły! Już otwierała usta, by się odgryźć, ale głowa odezwała się porażającym bólem, jakby ktoś żgnął rozgrzanym pogrzebaczem prosto w mózg. Jęknęła słabo i zaczęła rozcierać skronie. Zachęcona brakiem riposty Erika gadała dalej:
- Walczyłam z tym głupim, cycatym babskiem i całkiem nieźle mi szło, kiedy pojawił się ten dziwny koleś, co chyba myśli, że jest jakimś samurajem albo co, no i on jej powiedział że... Ale jeszcze wcześniej przyszedł Hidan, to znaczy rzucił kosą w tę idiotkę, ona oczywiście uskoczyła, a szkoda, no i tamtych dwóch uciekło, jak jacyś tchórze, na początku nie wierzyłam, że to naprawdę Hidan, ale to był on, wiesz, płaszcz, kosa i tak dalej, i zaczęłam uciekać, ale potem wpadłam na tego, jak mu tam... Kutazu, jak niósł ciebie, bo byłaś już nieprzytomna, no i co miałam zrobić, a nawet nie chcieli ze mną gadać tylko wielce obrażeni byli, zaprowadził nas do jakiejś szopy, no i tak tu teraz siedzimy!
W trakcie całej przemowy Baala zaledwie trzy razy miała nadzieję, że może znowu straci przytomność.
- Czyli... Akatsuki nas złapali?
- Słuchałaś mnie w ogóle? - zirytowała się zielonka. - Tak, Akatsuki! Halo, ziemia do Baali, jest tam kto?
- Przestań mnie denerwować! - wysyczała najemniczka, a zaraz potem ze zdwojoną mocą załupało jej w głowie, aż przed oczami zrobiło się jej czarno. Po chwili czarne plamy ustąpiły, ale czuła się, jakby dostała cios prosto w potylicę. - Jeśli Hidan żyje...
Urwała, bo dotarło do niej, co zaczęła mówić. Hidan żył, więc na pewno powiedział Kakuzu o ich zdradzie, o tym, jak go wykiwały i namówiły tamtego obcego szermierza, Hanzou, by je od niego uwolnił... A to oznaczało, że mogli chcieć odwetu. Było źle. Bardzo źle.
- Nie możemy tu zostać - powiedziała słabo, trzymając się za skroń i próbując wstać.
- A co niby chcesz zrobić, wyjść stąd? Do twojej informacji, wyjścia pilnuje Karuzu. Chętnie popatrzę, jak sobie koło niego przechodzisz.
- Kiedy ty się taka cwana zrobiłaś? - odwarknęła Baala.
Stanęła na nogi, ale chwiała się z osłabienia, więc podeszła do najbliższej ściany, by się podeprzeć. Oparła się plecami i nabrała głębokiego oddechu. Powietrze było zatęchłe i duszące, ale zrobiło jej się trochę lepiej.
- Musimy coś wy... - zaczęła mówić, ale Erika syknęła, by ją uciszyć.
- Cii! Chyba wrócił!
- Kto?
Wytężyła słuch. Faktycznie, zza lichej ściany dobiegał przytłumiony, męski głos. Nie rozróżniała słów, ale rozpoznała barwę głosu Hidana.
Dopiero teraz w pełni uświadomiła sobie to, co powiedziała jej zielonka. Hidan przeżył! Wciąż miała w pamięci żywy obraz staczającego się po stopniach siwusa, coraz szybciej, aż zniknął we mgle, aż... Była pewna, że nie mógł przeżyć tego upadku, że po prostu musiał skręcić albo złamać sobie kark. Nawet gdyby przeżył, nie było mowy, by wyszedł z tego bez szwanku, więc jak... jak to możliwe?
Hidanowi odpowiedział dużo niższy, głębszy głos należący do Kakuzu. Nie wiedziała, o czym mówią, ale wydało jej się oczywiste, że zaraz wejdą do pokoju. Czy szykować się do walki? Nie, nie byłaby w stanie teraz stawić czoła bardziej utalentowanemu geninowi, a co dopiero ninja rangi S. Ucieczka? Złapią ją od razu. Co robić?
Nie zdążyła nic wymyślić, kiedy sprawdziły się jej przypuszczenia - i otwierane drzwi zaskrzypiały przeciągle.  Przymrużyła oczy, bo w pomieszczeniu rozbłysło złote światło latarni, które trzymał Kakuzu. Erika poderwała się do góry jak oparzona, ale już nie płakała, a zdradzały ją tylko głębokie cienie pod oczami.
- Potwory! - ofuknęła mężczyzn na powitanie, celując w nich oskarżycielsko palcem. - Nie jesteście ludźmi, nie chcę mieć z wami nic do czynienia! Wypuśćcie mnie, już! Jestem spadkobierczynią rodu Okamura, jak śmiecie mnie przetrzymywać, wy, wy... wy dziwadła!
- Siadaj - burknął krótko Kakuzu swoim niskim głosem.
Zielonka zawahała się, ale wyraźnie straciła rezon i bezradnie oklapnęła na podłogę. Zamaskowany przeszedł na środek pokoju, ignorując przylepioną do ściany Baalę, i odstawił latarnię, samemu siadając obok. Za nim wszedł Hidan z nieodłączną kosą na plecach, zatrzymując się przy wejściu i przyglądając zgromadzonym z czymś, co można by określić jako chęć ucieczki. A to ci niespodzianka!
Baala zrobiła parę kroków w bok, przesuwając plecami po ścianie, by mieć lepszy widok na Kakuzu. Odniosła wrażenie, że wyglądał na zmęczonego, choć ciężko to stwierdzić, bo maska odsłaniała tylko jego nieludzkie oczy. Szerokie, brudnozielone źrenice bez tęczówek wydawały się matowe, i choć oświetlał je ciepły blask ognia, pozbawione były błysku.
Wyglądał staro. Właściwie zaskoczyła ją ta myśl, bo niby wiedziała, że Kakuzu jest sporo starszy od całej ich trójki - co zresztą Hidan nieustannie mu wytykał - ale starość, którą widziała w nim teraz, nie miała nic wspólnego z wiekiem. Spotykała już wcześniej takich ludzi, postarzonych nie przez lata, ale przez życie. Spojrzała na niego uważniej.
- No, słucham - powiedział.
Zamrugała. Kakuzu nie patrzył na nie, ale utkwił wzrok w świetle latarni, jak gdyby głęboko nad czymś rozmyślał. Zerknęła na Hidana, który z kolei przyglądał się sufitowi, i nagle ją olśniło. Nie powiedział jeszcze Kakuzu prawdy! A przynajmniej nie całą, bo prawdopodobnie wstydził się przyznać, że dziewczyny zrobiły go na szaro. Miały jeszcze szansę na to, by przedstawić całą historię w mniej pogrążającym je świetle!
- Hidan się nie pochwalił? - zaczęła butnie, postanawiając rozegrać tę partię dość ryzykownie. Zdążyła się już zorientować, że Kakuzu i Hidan kiepsko się dogadywali, i chciała to wykorzystać.
Siwus parsknął, ale było po nim widać, że jest wytrącony z równowagi. Zabawne, że najwyraźniej czuł się oskarżony na równi z nimi, zamiast trzymać wspólny front z Kakuzu.
- Zdradziłyście nas! - krzyknął ze swojego miejsca, robiąc napuszoną minę.
- I tak zmusiliście nas szantażem do współpracy, więc to była tylko samoobrona - odcięła się Baala. Modliła się w duchu o to, by Erika nie wtrąciła się do dyskusji i z miejsca wszystkiego nie zepsuła. - Jak zresztą miałyśmy traktować poważnie ugodę z kimś, kto tak beznadziejnie wypełnia swoje obowiązki? Nie było trudno cię załatwić - dogryzła mu, choć musiała się wysilać na złośliwość. W gruncie rzeczy nie miała nic do Hidana, nawet lubiła tego głupka, ale trzeba było zwalić na niego całą winę, jeśli miały uniknąć wściekłości Kakuzu.
Zamaskowany zresztą podniósł na nią wzrok i przypatrywał się bez słowa. Starała się robić wrażenie pewnej siebie, nawet aroganckiej, byleby tylko był skłonny uwierzyć w wersję "okazaliście się słabi, więc sami się o to prosiliście". W normalnych warunkach by to nie przeszło, ale w końcu miały do czynienia z przestępcami, zabijakami, ludźmi walki, dla których siła i słabość stanowiły istotne argumenty. W takim środowisku arogancja mogła uchodzić za usprawiedliwienie wielu głupot, o tym Baala się przekonała w pracy najemnika.
- Coś ty, kurwa, powiedziała? - Siwus ściągnął szybkim ruchem kosę, mierząc w nią czubkiem broni. Trzy zakrzywione ostrza ledwie mieściły się w wąskim korytarzyku prowadzącym do wyjścia. - Mógłbym cię posiekać na milion kawałeczków, gdybym tylko chciał! Łatwo ci gadać, bo tamten włóczęga wam pomógł!
- Więc przyznajesz, że pokonał cię byle przybłęda? - odparowała, zadzierając nieco twarz do góry. Aż mogła usłyszeć, jak zazgrzytał zębami.
- Dość - przerwał im Kakuzu zmęczonym tonem. - Powinien był przewidzieć, że sam sobie nie poradzisz, Hidan. - Jego towarzysz burknął coś pod nosem, wyraźnie obrażony. - Co do was - zwrócił się do dziewczyn - powinnyście sobie uświadomić, że mamy teraz ważniejsze sprawy na głowie niż skakanie sobie do gardeł.
Baala uniosła brew. Była pewna, że Kakuzu będzie wściekły i jakoś je ukarze za próbę dezercji, bo z całą pewnością nie wyglądał na wyrozumiałego człowieka. Właściwie powinna odetchnąć z ulgą, ale jego zachowanie, nie pasujące do schematów które sobie o nim wyrobiła, niepokoiło ją.
- Kuro - powiedziała krótko. Zamaskowany skinął głową. Nie wiedzieć czemu, w tym momencie zwróciła uwagę na jego opaskę shinobi, na przekreślony znak Wodospadu; metalowa płytka błyszczała, odbijając złociste światło latarni.
- Miałaś szczęście, że przybyłem na czas, dziewczyno.
Baala wykrzywiła usta w kwaśnym grymasie. Co to za osobisty przytyk? A Erika to niby świetnie sobie radziła z tą kobietą od wachlarzy? Nie mówiąc już o Hidanie, którego załatwił pierwszy lepszy szermierz.
- Nie ja wymyśliłam polowanie na Kuro - odparła chłodno.
Kakuzu westchnął ciężko i wstał z podłogi, biorąc latarnię do ręki.
- Skoro wdałyście się w walkę z jego ludźmi, to pamiętajcie, że nawet ucieczka już was przed nim nie uratuje.
Świetnie, kolejny szantaż, pomyślała Baala kwaśno. Kakuzu wydawało się pewnie, że jest bardzo odkrywczy, ale nie wiedział, że były - to znaczy, Erika była - tropione przez Kuro znacznie wcześniej, zanim jeszcze Akatsuki usiadło im na ogonie. Dziewczyna wciąż nie była przekonana do pomysłu, że jedynie śmierć tajemniczego szefa yakuzy miała im zapewnić spokój, pomijając już takie techniczne szczegóły jak to, że nie mieli nawet konkretnego planu zabójstwa.

*

Hidanowi wcale a wcale nie podobało się zachowanie Kakuzu. Stary był jakiś dziwny tego wieczoru, nie tak uszczypliwy i jeszcze bardziej małomówny niż zwykle. Na dodatek ciągle patrzył w przestrzeń, co wyznawcy Jashina kojarzyło się tylko z myślami o śmierci. Może Kakuzu poczuł w końcu kryzys wieku średniego, ale to nie było w jego stylu. Co jak co, ale to on wyciągał ich z każdej sytuacji, planował drogę i postoje, wyznaczał kolejne cele i... no, krótko mówiąc, robił praktycznie wszystko, tak że Hidanowi pozostawało już tylko beztroskie siekanie przeciwników. Ale nigdy dotąd nie sprawiał wrażenia zmęczonego czy znudzonego obowiązkami.
Wiedział, że Kakuzu wcale nie jest ostoją cierpliwości i lubi komuś rozerwać wnętrzności, by rozładować wściekłość. Sam zresztą miał okazję przekonać się o tym na własnej skórze, doskonale zdawał sobie też sprawę z faktu, że jest jego pierwszym partnerem do misji, który konsekwentnie unikał śmierci z rąk starszego "kolegi" - inna sprawa, że zawdzięczał to wyłącznie swej nieśmiertelności. Kakuzu łatwo wpadał w złość, więc Hidan spodziewał się dzikiej awantury, a jeśli nie afery, to przynajmniej wymówek i pretensji.
W lichym pokoiku panowała cisza. Kakuzu stał z lampą w ręku, wodząc spojrzeniem pomiędzy dziewczynami, jakby czekał, aż zgłoszą jakieś obiekcje.
- Ja mam już dosyć! - Milcząca dotąd Okamura nieoczekiwanie odzyskała głos. Albo odwagę. - Przecież tych dwóch to byli jacyś wariaci! Nie, ja się z tego wypisuję, nie przyłożę ręki do zabicia Kuro, radźcie sobie sami!
Kakuzu spojrzał na nią nieprzeniknionym wzrokiem, a potem podszedł bliżej. Dziewczyna w jednej chwili straciła rezon i zamrugała, odsuwając się mimowolnie do tyłu.
- Nie będę z wami dyskutował - oznajmił zmęczonym głosem, głuchym jak echo w studni. - Albo idziesz z nami, albo zabiję cię tu i teraz.
Tamta druga poruszyła się gwałtownie, ale wciąż musiała być poturbowana, bo z sykiem oparła się z powrotem o ścianę. Hidan tylko uniósł brwi, ale jego też zaskoczyła ta niespodziewana deklaracja. Zielona dziewucha gapiła się na Kakuzu z półotwartymi ustami i chyba nie do końca rozumiała, że to nie żart.
- Ee... - wybąkała. - Ee...
- Ruszamy o świecie. - Były ninja Wodospadu odwrócił się, nie czekając na odpowiedź Okamury. - Hidan przyniósł coś z miasta, więc zjedzcie kolację. Będę niedaleko, ale nawet nie próbujcie znowu uciekać, bo za drugim razem nie będę taki miły.
Dziewczyny nic nie powiedziały, ale Hidan nie zamierzał tak po prostu pominąć sprawy milczeniem. Wyszedł za Kakuzu do rozległego przedsionka z zapadającym się dachem. Stary szedł prosto do wyjścia.
- A ty niby, kurwa, dokąd?
 Kakuzu był już w drzwiach; oparł rękę o framugę i obejrzał się na towarzysza. Źrenice miał nienaturalnie szerokie, przez co sprawiał wrażenie, że nie może skoncentrować wzroku na jednym punkcie.
- Wychodzę - powiedział, jakby to wystarczało za odpowiedź.
- Mózg ci wysechł do reszty czy co, staruchu? Co to miało być, do cholery?! To po to wysłuchuję w kółko kazań, że Okamurze ma włos nie spaść z głowy, żebyś ty ją sobie zabił, bo masz gorszy dzień? - Nie dbał wcale o to, że dziewczyny najpewniej słyszą każde jego słowo. Kakuzu ostrzegawczo zmrużył oczy, ale Hidan nie był na tyle bystry, by zrozumieć groźbę. - Bo jeśli tak, to ja pierdolę taką robotę!
Dla podkreślenia wagi tych słów zrobił obrażoną minę. Jednocześnie zacisnął uścisk na trzonku kosy, by móc się w razie czego nią zasłonić. Mógłby przysiąc, że przez krótką jak mrugnięcie okiem chwilę Kakuzu zamierzał się na niego rzucić, bo stężał jak nieruchomiejący przed atakiem wąż. Jeśli było to prawdą, to się powstrzymał - być może dlatego, że z pokoju zupełnie jawnie wyglądały zaciekawione twarze dziewczyn.
- Wychodzę - powtórzył Kakuzu ostro. Jego ton jasno wskazywał, że nie zamierza wdawać się w żadne dyskusje. - Rano macie być gotowi do drogi.
- Gówniany z ciebie przywódca grupy, tyle ci powiem.
Stary zignorował go, ale - to Hidan zauważył z satysfakcją - był rozsierdzony, bo z hukiem odstawił lampę na spleśniałą szafkę, zanim wyszedł. Na dodatek trzasnął drzwiami. Wyznawca Jashina skrzyżował ręce na piersi, robiąc minę obrażonego dziecka.
- Stary, pokręcony dziadek - mruknął pod nosem.

*

Kakuzu zmuszał się do tego, by oddychać głęboko i spokojnie. Miał jednak wrażenie, że z każdym wdechem wznieca szalejący w trzewiach ogień.  Nie znosił, gdy na misji coś się psuło, a jak na razie chrzaniło się niemal wszystko. Nie należał do zabobonnych ludzi, właściwie ze świecą można by szukać kogoś tak twardo stąpającego po ziemi, ale w głębi ducha uważał to za zły znak.
Czara goryczy powoli się wypełniała, a nieznośni towarzysze dbali o to, by stale przybywało w niej zmartwień. Dość miał niańczenia tej trójki dzieciaków. Samego Hidana jeszcze potrafił jakoś ścierpieć, ale pojawienie się Okamury i Baali spotęgowało ilość dziecinnych problemów i narzekań, jakie musiał znosić. Trudno było winić Hidana za to, że wolał towarzystwo dziewczyn; ostatecznie było mu do nich zdecydowanie bliżej wiekiem, więc szybko znaleźli wspólny język. Co nie znaczyło, że Kakuzu nie miał ochoty go zamordować.
Szedł przez ciemność, a chłód nocy powoli ostudzał jego wściekłość. Widział już wzgórze usłane płaskimi głazami, które było celem tej późnej wędrówki. Miał nadzieję, że tym razem nie będzie musiał zbyt długo czekać.
Bez pośpiechu wszedł na pagórek, przygniatając butami długie, wilgotne źdźbła trawy. Upatrzył sobie jeden z kamieni i usiadł na nim ze skrzyżowanymi nogami, wpatrując się w posępny zarys lasu w oddali. Teraz, gdy nic nie zajmowało jego myśli, na wierzch pamięci wypłynęły wspomnienia minionego dnia, jak gdyby tylko czekały na ten moment.
To miasteczko. Ta znajoma twarz. Znajomy głos.
Kakuzu? ...to naprawdę ty!
Zamknął oczy, nabierając głębokiego oddechu. Tym razem wraz z wdechem napłynęła fala spokoju. Nie może pozwolić, by takie rzeczy wyprowadzały go z równowagi. Miał za zadanie doprowadzić tę misję do samego końca i zamierzał to zrobić. Za wszelką cenę.
- PRZESZKADZAM?
Rozchylił powieki. Na wzgórzu pojawił się ciemny, kanciasty kształt, w którym rozpoznał liście, w jakie zawoalowany był Zetsu. Pierwszy szpieg Akatsuki tkwił w charakterystycznej dla siebie, lekko przygarbionej pozycji, wyrastając z ziemi jak prawdziwa roślina.
- Szybko się dziś pojawiłeś, Zetsu - powiedział ochryple. - Być może gdybym wtedy nie musiał tyle na ciebie czekać, zdążyłbym wrócić, zanim nasz nowy nabytek umknął Hidanowi sprzed nosa.
- Niestety, nie potrafię być w kilku miejscach naraz - odpowiedział ze spokojem Zetsu, a właściwie jego jaśniejsza strona. - Ufam, że nie uciekły daleko?
- Nie. Wpadły prosto w objęcia Kurogasy.
Zetsu zarechotał niskim, nieprzyjemnym głosem. Kakuzu zdążył się już przyzwyczaić do jego nieustannych zmian pomiędzy czarną a jasną stroną ciała, z których każda miała własny głos i osobowość.
- ALE ŻYJĄ?
- Żyją.
- A TAMCI?
- Też - odparł Kakuzu lakonicznie.
Wiedział, że Zetsu wpatruje się w niego poprzez mrok. Księżycowe światło powlekało kontury jego sylwetki srebrzystym blaskiem.
- No cóż, ty tu dowodzisz - stwierdził w końcu biały Zetsu. - Wierzę że wiesz, co robisz.
- Dość pogaduszek. Jakie informacje masz tym razem?
- KURO JUŻ O WAS WIE, ALE TYLE PEWNIE ZDĄŻYŁEŚ ZAUWAŻYĆ. - Czarna część rośliniastego pozwoliła sobie na ironię. - Jestem też niemal stuprocentowo pewny - kontynuowała biała połowa - że aktualnie przebywa w swoim domu. Nie wiem jeszcze, czy planuje się gdzieś ukryć.
- Nie planuje.
Zetsu poruszył się nieznacznie.
- SKĄD TA PEWNOŚĆ?
- Łowcy nagród polują na niego bez przerwy. Przez wiele lat żadnemu się nie udało, choć nagroda ciągle rośnie. Kuro czuje się pewnie, więc nie będzie próbował uciec.
Szpieg organizacji milczał przez parę sekund, jakby rozważał jego słowa.
- Tak - uznał w końcu. - To wysoce prawdopodobne.- A po chwili dodał zmienionym głosem: - TO DLA CIEBIE WYZWANIE, CO, KAKUZU?
- Czego jeszcze się dowiedziałeś?
- Jeśli chodzi o ochroniarzy, to wiem niewiele więcej ponad to, co przekazałem ci ostatnim razem. Ostatnio dołączył do nich ktoś nowy. Na razie dowiedziałem się tylko tyle, że jest z Wioski Trawy. Prawdopodobnie nie stanowi wielkiego zagrożenia - wyjaśnił. - INNA RZECZ - podjął czarny Zetsu - TO TOWARZYSZKA OKAMURY.
Tym razem Kakuzu spojrzał na niego z zainteresowaniem, po raz pierwszy od rozpoczęcia rozmowy całkowicie skupiając uwagę na Zetsu.
- Co z nią?
- TO PRAWDZIWY BIAŁY KRUK. SŁYSZAŁEŚ O WIOSCE OGNIA?
W odpowiedzi pokręcił głową. Zetsu może i był doskonałym szpiegiem, ale wciąż wiele spraw pozostawało poza jego zasięgiem, a Kakuzu nie zamierzał przyznawać, jak wiele wie na ten temat. Tak postawione pytanie oznaczało, że Akatsuki nie dotarło do informacji, które mogłyby stawiać go w podejrzanym świetle.
- Na początku był to jeden z klanów Konohy - zaczęła tłumaczyć jaśniejsza strona Zetsu. - Posiadali własną, unikalną linię krwi: Nenshou Kokoro. Zbuntowali się przeciwko władzy daimyo i założyli Wioskę Ognia. Zarówno lord, jak i starszyzna Konohy przystali na jej neutralność z pewnych... szczególnych przyczyn. - Zawiesił głos, a dokończyła jego mroczniejsza połowa: - BYLI BERSERKERAMI. ŁATWO WPADALI W BOJOWY SZAŁ, NISZCZĄC WSZYSTKO I WSZYSTKICH DOOKOŁA, ZARÓWNO PRZYJACIÓŁ, JAK I WROGÓW. CI Z KONOHY CAŁKIEM MĄDRZE STWIERDZILI, ŻE LEPIEJ BĘDZIE BEZ NICH.
- Chcesz powiedzieć, że ta dziewczyna ma "płonące serce"?
- Dokładnie.
Zmarszczył brwi. Nie wyrywał się z kolejnym pytaniem, bo nie zamierzał zdradzać, że wie na temat Wioski Ognia być może więcej, niż sam Zetsu.
- TO NIE WSZYSTKO. WIOSKA OGNIA JUŻ NIE ISTNIEJE, A LINIA KRWI JEST UZNAWANA ZA WYMARŁĄ. - Odchrząknął. - Zagłada Wioski nastąpiła stosunkowo niedawno, zaledwie dwanaście lat temu. Członkowie klanu sami sprowadzili na siebie zgubę. Pewnej nocy oni... powiedzmy, że wpadli w zbiorową furię. Powyrzynali się wzajemnie, co do jednego. Z wioski został tylko popiół. Byli bardzo odizolowanym społeczeństwem, więc zakładano, że nie przeżył nikt z tą linią krwi.
- Poza nią - mruknął Kakuzu.
- Tak. Miała wtedy pięć lat. To raczej mało prawdopodobne, by pięciolatka przeżyła sama.
- Ktoś jej pomógł?
- ZAPEWNE. PYTANIE TYLKO, KTO... I PO CO.
Zmrużył oczy.
- Jakie to ma znaczenie?
Pamiętał tamten dzień. Nie zdziwił się, że Zetsu nie wiedział o kulisach zniszczenia Wioski Ognia, choć z drugiej strony mógł zatajać przed nim część informacji tak, jak on zachowywał swoją wiedzę dla siebie. Noc ognistego szału nie wydarzyła się przypadkiem i nie bez udziału kogoś z zewnątrz. Czy szpieg Akatsuki zdawał sobie sprawę, że w walkach brali udział nie tylko mieszkańcy Wioski Ognia?
Płomienie wzbijały się pod niebo. Wszędzie dookoła gorzało prawdziwe piekło, każdy dom spowijał ogień tak jasny, że niemal biały. Kłęby smolistego, duszącego dymu wisiały nad płonącą wioską, wdzierając się do płuc, wyżerając je od środka. 
Walki były bezładne, chaotyczne, toczone zarówno przez ludzi, jak i zaciekły żywioł. Po resztkach ulic biegali shinobi. Większość była zaślepiona żarem furii, ale byli też tacy, który działali trzeźwo, z zimnym profesjonalizmem. Oni byli z zewnątrz, wynajęci po to, by siać zamęt i podjudzać rozszalałych mieszkańców.
Najemnicy.
A on był jednym z nich.
 - Być może żadne - przyznał szpieg. - Ale w tej dziewczynie jest coś więcej, niż wydawałoby się na pierwszy rzut oka. Zdołała zaskoczyć Sasoriego. Nie był w stanie nawet powiedzieć, jakiej techniki użyła, ale udało jej się poważnie uszkodzić jego marionetkę. - Kakuzu prychnął lekceważąco. - JEDNYM CIOSEM - przestrzegł go głuchy głos.
- Był nieostrożny - skomentował sucho.
- Tylko cię ostrzegam - rzucił Zetsu pojednawczo. - A JAK TAM SPRAWUJE SIĘ OKAMURA? - zmienił temat.
Kakuzu skrzywił się na samo wspomnienie rozhisteryzowanej, półnagiej siedemnastolatki.
- Nie mogę się doczekać, aż będzie po wszystkim - warknął. - Gra mi na nerwach.
- SAM SIĘ UPIERAŁEŚ, ŻE JEJ POTRZEBUJEMY.
- Nie musisz mi o tym przypominać. Tym chętniej się jej pozbędę, jak już zabijemy Kuro. - Wstał. - A co z ostatnim Płonącym Sercem?
- Lider powiedział, że ta linia krwi jest nam do niczego potrzebna. - Głos jasnego Zetsu był monotonny i bezbarwny, w przeciwieństwie do swego mrocznego dopełnienia, pełnego jakiejś złośliwej satysfakcji. - WIĘC JĄ TEŻ MOŻESZ POTEM ZABIĆ.
Kakuzu tylko skinął głową. Zębate liście zaczęły się zwierać wokół czarno-białej głowy niczym drapieżna rosiczka wokół nieostrożnej muchy. Szpieg rzucił na odchodnym:
- Następnym razem skontaktuję się z wami już za granicą, w Kraju Wiatru. Miasto Tsuruga, stara arena, za dwa dni. - Było widać już tylko szczecinę włosów i fragment twarzy. - NIE SPÓŹNIJCIE SIĘ.
Liście zamknęły się w zielony kokon, który potem zapadł się z powrotem w ziemię.

*

Baala nie spała dobrze. Kolacja przygotowana przez Hidana nie należała co prawda do najbardziej wykwintnych w jej życiu - zresztą suchy chleb i garstka ugotowanego ryżu ledwie zasługiwały na miano posiłku - zdołała jednak przywrócić jej nieco sił. Mimo to dziewczyna wciąż czuła się strasznie słaba. Na początku sądziła, że wcale nie zmruży oka, ale w końcu zmogło ją zmęczenie.
Obudził ją szorstki głos Kakuzu.
- Już świta. Wstawajcie.
Niechętnie otworzyła sklejone snem oczy i wyciągnęła rękę, by potrząsnąć chrapiącą Eriką. Hidan miał mniej przyjemną pobudkę, bo Kakuzu po prostu kopnął go w bok. Siwus zajęczał coś obrażonym tonem i przewrócił się na drugi bok.
- Zaraz wychodzimy - rzucił zamaskowany, wychodząc z szopy.
Baala spojrzała sennie w okno, za którym widniała ciemna szarość wczesnego poranka. Z oddali dobiegał śpiew ptaków, a chłód wydawał się jakoś dotkliwszy niż w ciągu nocy. Usiadła, rozcierając ramiona. Nieprzyjemne uczucie nieświeżości sprawiło, że marzyła o wiadrze wody.
Wszyscy trzej zebrali się do wyjścia, zaspani i półprzytomni. Ziewali rozdzierająco i tuptali w miejscu, by się rozgrzać. Kakuzu już na nich czekał.
- Ja pierdo-łoaaaa-lę - ziewnął Hidan, rozciągając ręce tak szeroko, że Baala musiała się odsunąć. Erika miała nieco gorszy refleks i dostała ramieniem w nos. Siwus tego nie zauważył. - Czemu mamy drałować o tak nieludzkiej godzinie?
- Bo tak mówię - odburknął przywódca ich grupki, nie zaszczycając towarzysza spojrzeniem.
- Spaaać - wyjęczała Erika. Kiedy szła, chwiała się na boki niczym wahadło zegara. Baala miała wrażenie, że zielonka po paru takich wahnięciach padnie na mokrą od rosy trawę i znów zaśnie.
- Planujemy jakiś postój? - odezwała się, z konieczności kierując to pytanie do pleców Kakuzu, bo ten szedł dobre kilka kroków przed nimi i nawet się nie oglądał.
- Koło południa, jeśli utrzymamy dobre tempo.
Hidan zaburczał coś pod nosem. Erika szła zgarbiona, przecierając oczy i ledwie powłócząc nogami. Baala w zasadzie radziła sobie najlepiej, choć wciąż była wykończona po użyciu Nenshou Kokoro.
I tyle z ucieczki. A mogłoby być tak pięknie, gdyby tylko Erika miała więcej nie rozumu i nie wyszła wtedy z gospody! O tej porze pewnie smacznie spałyby w łóżkach, ale nie, zielonka musiała wszystko zepsuć. Gdyby nie jej durnowate pomysły, to wszystko by się nie stało, poczynając od spotkania Hanzou.
- Szkoda faceta - mruknęła, wspominając jego sympatyczny uśmiech i lodowato zimne oczy.
- Kogo? - zapytała Erika, spoglądając na Baalę. Oczy miała tak podkrążone, jakby zawaliła ze dwie nocki.
- Hanzou. Był całkiem mi...
- Kogo?
Tym razem pytanie zadał Kakuzu. Zatrzymał się i wreszcie do nich odwrócił. Nikomu to jednak nie poprawiło humoru, bo po głosie starego od razu wyczuli, że coś jest nie tak.
- Ehmm - wybąkała zielonka. - No, Hanzou... Ten w słomianym kapeluszu, co skopał tyłek Hidanowi.
Wyżej wymieniony sapnął ze złości.
- Ten skurwysyn! Niech no go tylko...
- Jak wyglądał? - Kakuzu nie dał Hidanowi dokończyć. Ostry, szorstki ton zamaskowanego onieśmielił dziewczyny, a jego z kolei zniecierpliwiło ich milczenie. - Jak wyglądał!
- No... ee... - Erika podrapała się po głowie, wpatrując w Kakuzu z takim zdziwieniem, jakby widziała go po raz pierwszy w życiu. - Wysoki... taki normalny, no... o, miał dziwaczne oczy, takie jak twoje!
Baala westchnęła. Erika zdecydowanie nie była mistrzynią taktu.
- Aha, tylko takie białe i czarne - kontynuowała kunoichi Trawy, wyliczając na palcach. - No i dużo jadł... i miał dwie katany, no i naprawdę świetnie walczył, aha, kopnął Hidana w twarz...
- Zamknij się - syknął siwus przez zęby. - Słowo daję, jak go zo...
- Gdzie on teraz jest? - Kakuzu znowu mu przerwał. Hidan zrobił naburmuszoną minę, ale nikt nie zwracał na niego uwagi.
- Zdaje się, że go otruto - powiedziała szybko Baala, zanim Erika zdążyła się odezwać. - A kto to? Ktoś niebezpieczny?
- Otruto? - Stary zmrużył oczy. - Skąd wiecie?
- Bo zaprosiłyśmy go na obiad - wtrąciła zielonka radośnie. Baala zakryła dłonią oczy w wyrazie rezygnacji.
- Obiad? Kupiłyście mu obiad? - W głosie Kakuzu zabrzmiało szczere niedowierzanie. Chyba po raz pierwszy podczas ich krótkiej znajomości zdołały wywrzeć na nim wrażenie. Nie dobre, ale zawsze jakieś.
- No tak, a co? Zresztą jak ostatnim razem go widziałyśmy, leżał martwy z nosem w talerzu.
Hidan podjął kolejną próbę dołączenia do dyskusji:
- Ha, dobrze mu tak, skurwysynowi! Gdybym tylko...
- Pewnie znowu zasnął - burknął Kakuzu, kierując wzrok w stronę horyzontu. Wyznawca Jashina wyraźnie oklapł.
- O co tu chodzi? - zniecierpliwiła się Baala. - Kim jest ten... Hanzou?
Były shinobi Wioski Wodospadu wrócił do nich spojrzeniem. Przez chwilę milczał.
A potem im powiedział.

*

- Czemu mnie powstrzymałeś? Mogłam zabić tego głupka od razu, byłoby jednego mniej. - Obrażony głos Furume drażnił go jak brzęczenie natrętnej muchy.
- Tak było lepiej, uwierz mi - odpowiedział z poirytowaniem.
Minęło już tyle czasu od niefortunnej walki na ulicach tamtego miasta, a Furume co jakiś czas żgała go jednym i tym samym pytaniem, jakby miała nadzieję, że w końcu się zapomni i puści farbę. W gruncie rzeczy mógłby jej odpowiedzieć, ale musiałby zbyt dużo tłumaczyć. Ona nie znała Kakuzu, a on nie miał czasu ani ochoty na wspominki.
Blask wstającego świtu kładł się jasnymi promieniami na leśną ściółkę. Shounosuke zdecydował o podróży przez większą część nocy, by zwiększyć dystans między nimi a grupką dowodzoną przez Kakuzu. Teraz zaczynał żałować, że nie dał towarzyszce czasu na przetrawienie wydarzeń dnia.
- Nie podoba mi się to - Furume dalej ciągnęła męczący temat. Shounosuke przewrócił oczami, czego ona na szczęście nie widziała, bo szła z tyłu. - Wygląda na to, że jest ich tylko czterech. Gdybyś poradził sobie z tą dziewczyną i mnie nie powstrzymał, połowa byłaby już z głowy.
- To nie jest tak, że sobie nie poradziłem - warknął, oglądając się na nią. - Miałem właśnie ją zabić, kiedy nam przerwano. Okoliczności się zmieniły, musimy się przegrupować. Mogłabyś, proszę, dać mi spokój?
- Nie wyobrażam sobie po prostu, że można było spieprzyć tak łatwe zadanie.
Zazgrzytał zębami z irytacji. Wymówki były ostatnią rzeczą, jakie w tym momencie był gotów tolerować.
- Zejdź ze mnie, kobieto. Nie zawsze wszystko idzie zgodnie z planem. Kiedy dołączy do nas Koshirou, zaatakujemy znowu i tym razem ich załatwimy, pasuje?
Fuknęła obrażona, jakby wcale jej to nie usatysfakcjonowało. Doprowadzała go tym do szału, choć jeszcze bardziej irytująca była krytyka jego kompetencji. A przecież dłużej niż ona był w tym interesie i lepiej rozpoznawał sytuację, więc mogłaby po prostu mu zaufać, zamiast ciągle forsować swoje zdanie.
Na szczęście w końcu zamilkła. Ucieszył się jednak zbyt szybko, bo błoga cisza okazała się tylko chwilowa.
- ...czy dobrze widzę, że tam ktoś leży?
Obejrzał się na Furume, która patrzyła na coś pomiędzy drzewami. Powiódł wzrokiem za jej spojrzeniem i zobaczył, że faktycznie, na ścieżce leżał twarzą do dołu jakiś człowiek. Kawałek dalej spoczywał słomiany kapelusz, jakby coś zdmuchnęło go z głowy nieznajomego, ale poza tym brakowało jakichś śladów walki.
- Pewnie go napadli - stwierdził obojętnie, wzruszając ramionami. Kunoichi skierowała się w stronę nieprzytomnego. - A ty co?
- Zobaczę, czy żyje.
Shounosuke skrzyżował ręce na piersi, ostentacyjnie wpatrując się w niebo.
- Nie mamy czasu użalać się nad każdym przybłędą - powiedział kwaśno. - Tak, życie jest okrutne, czasy są ciężkie, wszędzie teraz czają się bandyci i napadają niewinnych ludzi. Możemy iść dalej? - zapytał ze znudzeniem.
Furume zignorowała go; kucnęła przy nieznajomym, wyciągnęła dłoń i potrząsnęła za ramię. Tamten po dłuższej chwili się poruszył, wymamrotał coś i ospale dźwignął do góry, po czym usiadł ze skrzyżowanymi nogami. Ziewnął tak szeroko, jakby wybudzili go z głębokiego snu, i w końcu na nich spojrzał. Shounosuke wydłużyła się twarz.
- Ty? - zapytał, unosząc brwi z niedowierzaniem.
- Hanzou! - zawołała kunoichi. - Co ty tu robisz?
To rzeczywiście był Hanzou, nie było mowy o pomyłce: te charakterystyczne czarno-białe oczy, nierówno przycięte włosy, kilkudniowy zarost. Wyglądał, jakby spędził w dziczy przynajmniej z tydzień. Przyglądał im się przez dwie sekundy ze zdezorientowaniem, chyba nie rozpoznawszy ich od razu, po czym jego twarz rozjaśnił uśmiech.
- Nie spodziewałem się, że tak szybko się na was natknę! A to mieliśmy szczęście, że na siebie wpadliśmy.
- Trudno nazwać to wpadnięciem - odmruknął Shounosuke. Usiłował zachować neutralny wyraz twarzy, ale zamiast tego wychodził mu krzywy grymas, bo kiedy widział, jak Furume się uśmiechała do tego obdartusa, miał ochotę zgrzytać zębami. - Leżałeś nieprzytomny jak pierwszy lepszy pijak.
Hanzou wziął swój słomiany kapelusz, strzepnął go i wstał.
- No cóż, choroba nie wybiera - stwierdził beztrosko. - A idę w odwiedziny, oczywiście.
Shounosuke prychnął. To idź, powiedział wrogo w duchu, i przestań mi się tu pałętać.
 - Możemy cię odprowadzić kawałek - zaoferowała Furume słodko. Shounosuke rzucił jej urażone spojrzenie, ale nawet na niego nie patrzyła. To do niego odzywa się nieprzyjemnie, ale tego łachmaniarza raczy maślanym spojrzeniem?
- Nie chciałbym przeszkadzać wam w pracy...
- Tak. Praca. Dużo pracy - wycedził Shounosuke przez zęby, dobitnie, słowo po słowie. - Jesteśmy bardzo zajęci.
- Przecież i tak idziemy do Tsurugi, Shounosuke! Nie możemy zostawić Hanzou samego, skoro i tak idzie w tę samą stronę. Co by Kuro powiedział?
Znowu prychnął, tym razem głośniej. Na argument o Kuro nie miał riposty. Wyglądało na to, że nie uniknie niechcianego towarzystwa.
- Tsuruga, tak? - zainteresował się nieproszony gość. Nasadził na głowę słomiany kapelusz; parę witek słomy opadło na trawę. - Co macie tam do załatwienia?
Furume wpatrywała się w Hanzou jak urzeczona, a Shounosuke nie miał pojęcia, jak wytrzyma całą drogę do Tsurugi bez zamordowania go. Zaciskał zęby tak mocno, że aż rozbolały.
- Mamy spotkać się z Koshirou - wyjaśniła kunoichi, ruszając przodem. Wciąż nie odrywała wzroku od obdartusa, więc praktycznie nie widziała nawet, dokąd idzie. Hanzou szedł za nią, a Shounosuke wlókł się na końcu, wbijając nienawistne spojrzenie w plecy tego drugiego. - Ktoś znowu łakomi się na nagrodę, a chłopak dostał zadanie, by się tym zająć.
- Znowu... - Hanzou westchnął. - Zastanawiam się, czy to się kiedyś skończy.
- Jest z nimi Kakuzu.
Shounosuke poczuł ukłucie satysfakcji, gdy oboje przystanęli i obejrzeli się na niego. Poprawił mu humor fakt, że z nieogolonej twarzy Hanzou zniknął ten głupi, beztroski uśmiech.
- Kakuzu?
- A i owszem, on.
Uchwycił rozeźlone spojrzenie Furume, zirytowanej, że zepsuł im uroczą pogawędkę. Uśmiechnął się do niej złośliwie.
Hanzou odwrócił głowę.
- Widzę, że przybyłem w samą porę - stwierdził beznamiętnie. Dobrze mu wychodziło udawanie, że wiadomość wcale nie wywarła na nim wrażenia. - Powinniśmy chyba się pospieszyć, prawda?
- Jasne. Postaraj się nie zasnąć po drodze - odpowiedział Shounosuke niby łagodnie, ale z szyderczą nutą w głosie. - Jak już będziemy w Tsurudze, to zrób coś ze sobą, człowieku, bo wyglądasz jak bezdomny. Jeszcze trochę i Kuro przestanie się do ciebie przyznawać.
Hanzou to najwidoczniej rozbawiło, bo zerknął na niego z lekkim uśmiechem.
- Do własnego brata? Myślę, że nie masz się o co martwić.

*

- Jego... - zaczęła Erika ze zdziwieniem.
- ...brat? - dokończyła Baala, patrząc w szoku na Kakuzu. Ten skinął markotnie głową.
- Gratuluję - powiedział uszczypliwie. - Na pewno wam podziękuje za obiad, kiedy już zabijemy Kuro.
- Nie poprzestawiało ci się coś, dziadygo? - Nawet Hidan był zdziwiony nieoczekiwaną nowiną. - Że niby ten menel to był brat szefa yakuzy?
- Ten wyrzucony z domu? - Zielonka była zdezorientowana. - A może... a jeśli on ma dwóch braci? - Gestykulowała, przypatrując się ze zmarszczonymi brwiami dwóm wyciągniętym palcom prawej dłoni.
Kakuzu westchnął z rozdrażnieniem i przyspieszył kroku. Wytrąconej z równowagi Baali chwilę zajęło, zanim zdążyła nadrobić dystans.
- Ale... skąd...
Nie wiedziała nawet co chce powiedzieć, tak bardzo ją zaskoczył. Przypomniała sobie spotkanie z Hanzou w mieście i to, jak chciały pod jego skrzydłami umknąć przed Akatsuki. Faktycznie, powiedział im wtedy, że podróżuje do Kraju Wiatru. Szkoda tylko że nie dodał, że zamierza odwiedzić braciszka. I że tym braciszkiem jest Kuro.
Co to za absurdalny splot okoliczności? Najpierw wpada na ściganą przez Kuro zielonkę, potem na zabójców na niego polujących, a teraz jego brata? Co to za cyrk?
- No, dla mnie wyglądał całkiem martwo - do jej świadomości przebił się głos Eriki. - Więc chyba nie musimy się nim przejmować?
- Martwo, akurat - odburknął Kakuzu, nawet się nie oglądając.
- No serio, przecież sama wi... właściwie, to Baala widziała - poprawiła się. - Baala, widziałaś?
- Tak... tak mi się wydawało - wychrypiała dziewczyna w odpowiedzi. - Ale... Kakuzu...
Zatrzymała się. Erika i Hidan przystanęli, spoglądając na nią pytająco, ale nie zwracała na nich uwagi, patrzyła tylko na plecy shinobi z Wodospadu.
- Skąd ty znasz brata Kuro?
On też zwolnił. Najpierw przez chwilę stał w miejscu, a potem odwrócił się. Nie odezwał się od razu, po prostu patrzył na nich, a oni na niego. Nagła cisza wydawała się nie na miejscu, ale żadne z ich trójki nie kwapiło się, by ją przerwać.
- To kwestia przygotowania przed misją - powiedział w końcu sucho. - Zebranie informacji o celu. To wszystko.
Baala, Erika i Hidan spojrzeli po sobie. Najemniczka zauważyła, że zielonka i siwus też nie wyglądali na szczególnie przekonanych.
- A teraz chodźmy - dodał ze zniecierpliwieniem. - Długa droga przed nami.
Bez słowa ruszyli w dalszą drogę, choć atmosfera była całkowicie odmienna od tej, jaka panowała jeszcze parę dni temu. Wtedy w powietrzu wyczuwało się głównie niezadowolenie i napięcie, tworzące się w zetknięciu tak odmiennych charakterów, a teraz to wszystko ustąpiło miejsca czemuś innemu - podejrzliwości.
Wir wydarzeń zagęszczał się i Baala czuła, że niedługo porwie ich na dobre.

4 komentarze:

  1. Zawsze kończysz rozdziały w takim momencie, że tylko cię udusić... Ehh..
    No ale... W KOŃCU POJAWIŁA SIĘ NOWA CZĘŚĆ!!! *tańczy* się musiałam naczekać xD
    Świetny rozdział. Początek sprawił, że prawie udusiłam się ze śmiechu, więc jestem spełniona xD
    Teraz się jeszcze będę martwić o dziewczyny :/ bidulki. Gdzie nie pójdą, tam ktoś chce je zabić... :/
    ...
    NEXT PLEASE~!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha, bardzo się staram, żeby kończyć rozdziały cliffhangerami :D (albo przynajmniej z refleksyjną dramą) Ogólnie postanowiłam spiąć się i zwiększyć tempo pisania, żeby znowu nie odwalić paromiesięcznego przestoju, więc na pewno w czerwcu chcę dodać kolejny ^^

      Usuń
  2. Wow, nawet nie wiedziałam, że mi reklamę zrobiłaś! Dziękuję! :D
    Ja muszę sobie jakieś linki ogarnąć, na pewno cię dodam xD
    A do przeczytania fanfika też się muszę kiedyś kurcze zmobilizować :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha, jeśli chcesz czytać to jasne, zapraszam xD I też muszę poogarniać linki u siebie, ogólnie to ogarnąć wszystkie pierdoły-dodatki...

      Usuń